Piotr Żyto. Foto: Łukasz Forysiak, Falubaz Zielona Góra
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Zielonej Górze miało być bez fajerwerków. Najwyżej spokojne utrzymanie. I wszyscy wiedzieli, że tak będzie jeszcze przed sezonem. Wtedy zjawił się ten jeden, który o tym nie wiedział i on sprawił, że Falubaz bije się dziś o udział w fazie play-off. Piotr Żyto był gościem Wieczorne Magnata Rozmowy, a Przemysławowi Sierakowskiemu opowiedział o filozofii prowadzenia zespołu i wytrychu do sukcesów.

Piotra trzeba szanować, Żyto najlepszy jest. Piotrek to jest potęga. Piotrek Żyto the best. Tak podobno śpiewają ostatnio w Zielonej Górze?

Rozbawiłeś mnie. Bez przesady. Kibice pewnie już widzą nas w play-off, ale to nie do końca tak. Chcemy być w tej czwórce, tyle że jeszcze sporo spotkań przed nami. Jeśli zdobędziemy kilka niezbędnych punktów – kto wie? Marzyć, marzymy, ale dużo pracy wciąż przed nami. Droga nadal daleka.

Siłą Falubazu wyrównany skład seniorski i punktująca młodzież…

No tak. Można powiedzieć, że każdy dorzuca punkty i z tego bierze się dobry wynik. W Lesznie przegraliśmy tylko czterema, zabrakło, choć chyba bardziej sprawiedliwy byłby remis, jak we Wrocławiu. Najważniejsze, że zawodnicy jadą, wzajemnie się uzupełniają. Na lidera wyrasta ostatnio Martin Vaculik, znakomitą robotę wykonują juniorzy i oby tak dalej.

Przypomniałeś jednak Piotrowi Baronowi do czego służy rezerwa taktyczna u siebie…

(śmiech) Tak się stało, trochę skorzystał. Cieszę się, że tak dobrze początek poszedł, gorzej było w środku zawodów, końcówka w miarę. Nie poszliśmy we właściwą stronę i to się zemściło. W każdej przerwie, podczas równania rozmawiamy i widocznie tamte wnioski były niewłaściwe. Tor w Lesznie szybko i diametralnie się zmienia, należy więc uważnie przyglądać się ile wody wylano, w które miejsca, a i tak nie sposób uniknąć pomyłki.

Tor, ustawienia, dopasowanie, ale potrzeba też zmysłu. Nawet najdłuższy staż w danej dziedzinie nie daje gwarancji wiedzy. Ty zdajesz się znakomitym obserwatorem, a trenerski nos nie zawodzi…

Cóż. Zawodników pokroju Protasiewicza, Dudka, czy Vaculika na pewno nie nauczę jeździć na żużlu, ale mogę podpowiedzieć. Podszepnąć jakie są warunki na torze, którędy jechać, co zrobić z ustawieniami. Od nich zależy, czy zechcą posłuchać. Współpracują z mechanikami i na bazie tych informacji i wskazówek podejmują własne decyzje. Moją rolą jest zebrać te informacje, mówiąc kolokwialnie, do kupy, przekazać, zasugerować i motywować zespół. Między wyścigami zawodnicy często nie mają czasu obserwować prac na torze i tu już jest moja działka. Wydaje mi się, że zbudowałem u nich zaufanie do siebie. Atmosfera jest dobra. I oby tak dalej.

W drugiej kolejce z Włókniarzem u siebie, żeby nie tylko słodzić, kosztowna pomyłka. Zaryzykuję tezę, że niepotrzebnie tak się gorączkowaliście z jazdą następnego dnia po ulewie…

No ale właśnie wtedy tor był twardy. Myśmy go osuszyli, pogoda dodatkowo spiekła nawierzchnię i zrobiło się betonowo. No i nie mieliśmy wpływu na termin. Ekstraliga ustaliła datę wspólnie z telewizją i tyle. Naszej roli w tym nie było. Mecze odbywają się teraz w ekspresowym tempie i jeśli coś się przesuwa, to zazwyczaj z dnia na dzień. To wszystko jest robione pod telewizję. Na początku sezonu kibiców nie było na stadionach, więc zasiadali przed szklanym ekranem. My mogliśmy się jedynie lepiej dostosować, ale wpływu na termin nie mieliśmy najmniejszego.

Odejdźmy na moment od Falubazu. Dyskutuje się ostatnio o obowiązku przygotowania twardych, asfaltowych, jednorodnych torów, co ma zabijać ściganie…

Oczywiście prawda zawsze leży po środku. Same takie selektywne tory też nie byłyby idealne. Na nielicznych obiektach w Polsce twarda nawierzchnia daje możliwości ścigania się. Ja uważam, że powinny być na każdym torze przynajmniej dwie ścieżki. Jeśli krawężnik niesie, to wiadomo, że szeroka musi być lekko przyczepna, bo inaczej nikogo nie dogonisz. Nie mówię o tym żeby tylko kaski było widać, ale tak jak robili Anglicy. Żeby było o co zaczepić koło i żeby ten motocykl chciał jechać. Teraz jeśli jedzie tylko twardy, ubity krawężnik, a szeroka też jest twarda, decyduje start i pierwszy łuk, a dalej mamy mecz nudy. Nie jest to na pewno dobre dla kibiców. Myślę, że gdyby pozwolono, jak na Wyspach, od środka do zewnątrz trochę zarysować nawierzchnię byłoby ściganie. W Anglii tak to funkcjonuje. Przyczepny start, do środka toru nawierzchnia twardsza, od środka do bandy nieco przyczepna i wtedy jest widowisko. Chodzi o to generalnie, żeby więcej niż jedna ścieżka pozwalała jechać i wyprzedzać.

To teraz kolej na gościa. W założeniu miał to być wentyl bezpieczeństwa na wypadek zarażenia koronawirusem, bądź odmowy podpisania aneksu, a stał się lekiem na błędy transferowe?

Taki był zamysł, kiedy zawodnicy podpisywali te obniżone aneksy. Była obawa, że może nie wszyscy się zgodzą. Gość miał być też opcją na wypadek zakażenia lub kontuzji, żeby składy były pełne, po to by nie szukać na siłę, albo wstawiać młodzieżowców bez doświadczenia. Niestety, niektóre kluby wykorzystują tę furtkę. Skoro mają pełne składy, to podstawowy z założenia żużlowiec siedzi na ławce. Zespół został zakontraktowany przed sezonem, wszyscy zdawali sobie sprawę kto kim dysponuje, jaki to potencjał, a teraz mamy możliwość przemeblowania tego układu, kosztem zawodnika który jest w kryzysie, bądź nie prezentuje się na miarę oczekiwań. Niektórzy z tego korzystają. Taka jest prawda. U nas mamy też gościa, bo jest Grzegorz Walasek, który z nami trenował, ale nie wystąpił w lidze. Taki był zamysł w klubie. Zabezpieczyć się, ale nie nadużywać. Te treningi pomogły mu jednak w dobrym wejściu w sezon dla Ostrowa. Mamy jeszcze dwóch młodych. Jeppesena i Kvecha, niejako w zapasie i zobaczymy jak się sezon potoczy, bo ich też chcielibyśmy wykorzystać. Myśmy z góry ustalili i jasno określili kto ma jaką pozycję w zespole i tego się trzymamy.

Są jednak miejsca, choćby Lublin, gdzie jest trzech równorzędnych zawodników, każdy jedzie swoje, ale jeden nie mieści się w składzie…

Moim zdaniem to nie jest dobre, bo psuje trochę atmosferę w drużynie. Na treningu, zamiast testów sprzętu zaczyna się ściganie. Trening ma być przygotowaniem do zawodów. Tor ma być przygotowany i zawodnicy mają ze spokojną głową eksperymentować. Dobrać sprzęt, sprawdzić. U mnie tak to jest, a do innych nie zaglądam. Nawet jak byłem w Rybniku, to przed piątkowym treningiem podawałem ustalony skład i wtedy na treningu nie było żadnej walki. Wtedy każdy z powołanych mógł testować, bo wiedział, że jedzie. Kiedy zaczyna się ściganie pachnie gipsem, bo to walka o skład i zarobek. Czasami nawet bywa tak, że zawodnik dostanie się do składu i cała mobilizacja z niego uchodzi, bo już cel osiągnął.

Współcześnie, mam wrażenie, mamy samych idealnych żużlowców, bo jeśli posłuchać wywiadów, to tylko a nie trafiłem, a fura nie jedzie, a ustawienia. Nikt nie powie uczciwie – zawaliłem, moja wina.

Policzyłbym na palcach bodaj jednej ręki, tych którzy potrafią przyznać: – Zawaliłem. Sorry. Motor jechał, ja dałem ciała. Ich nie ma wielu, bo najłatwiej zwalić na tor, na motocykl. Taka żużlowa łatwizna. Mamy tendencję, że aby się usprawiedliwić trzeba szukać wkoło, tylko nie w sobie. Tych, którzy potrafią przyznać się do błędu bardzo szanuję.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

3 komentarze on Piotr Żyto: Bardzo szanuję tych, którzy potrafią przyznać się do błędu
    gregor
    2 Aug 2020
     11:55am

    Jest taki jeden, Sebastian Niedźwiedź. Raz sie chłopak uczciwie przyznał przed kamerami to się dziennikarzom nie podobało.

Skomentuj

3 komentarze on Piotr Żyto: Bardzo szanuję tych, którzy potrafią przyznać się do błędu
    gregor
    2 Aug 2020
     11:55am

    Jest taki jeden, Sebastian Niedźwiedź. Raz sie chłopak uczciwie przyznał przed kamerami to się dziennikarzom nie podobało.

Skomentuj