Piotr Pawlicki i Tomasz Skrzypek. fot. Magdalena Włodarczak
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Leon Zawodowiec, Brudny Harry, czy swojski Franz Maurer, to bohaterowie kina akcji, uwielbiani przez miłośników X muzy, acz jednocześnie dość oszczędnie hołubieni przez swych filmowych zwierzchników. Twardzi, małomówni, bezkompromisowi, nie zważający na didaskalia i szerszy odbiór swego postępowania. Oni są fachowcami, nakręconymi na osiągnięcie celu i tyle. A że ktoś, gdzieś, coś i nie dostają laurki ni orderu. To przecież nie ich sprawa i nie ich rola. Po co komu uwielbienie i ordery. Nie dbają o to. I nie żeby z rozmysłem. Wpadają, robią swoje, a że po drodze nadepną komuś “ważnemu” na odcisk, albo przesadzą troszkę z wykorzystaniem środków pirotechnicznych, trudno, koszty własne.

Moim gościem w żużlowych pogaduchach był niedawno Piotr Pawlicki. Piter, który stał się ostatnio publicznym synonimem wszystkiego co złe w polskim żużlu, a przynajmniej którego tak kreują niektóre media. Zrobiły z chłopaka bęben, w który wszelkiej maści frustraci, ukryci za parawanem kompa, mogą walić bez umiaru i na każdy temat. Jeszcze chwila a okaże się, że wzrastające zadymienie Polski to też wina Piotra. Litości ludziska. Nic na świecie nie jest czarno-białe ani zero-jedynkowe, po drodze mamy jeszcze całą paletę barw i nieskończenie wiele zbiorów liczb. Nie zapominajcie. Przyznam, że pewnie w dużej części z tych powodów owej powszechnej krytyki, nie było łatwo przekonać Pitera. We wcześniejszych, jeszcze nieoficjalnych rozmowach sprawiał wrażenie człowieka przytłoczonego lawiną oskarżeń i zwykłego krytykanctwa jaka na niego spłynęła. Do tego, w swoim odczuciu, ale nie tylko, większość owego hejtu była niesprawiedliwa i niezasłużona. Po kilku wstępnych dysputach, przy wsparciu moich starań przez Piotra Barona (dzięki Piotrze), zgodził się wystąpić publicznie i zaufał, że moje słowo po prostu znaczy. Myślę, że nie zawiodłem żadnego z Piotrów. Ja zaś nie zawiodłem się na przeczuciu.

Piotr Pawlicki fot. Paweł Prochowski

Już od dawna “coś” mówiło mi, by spróbować nakłonić do pogawędki młodszego z braci. Nie dlatego, że szukałem taniej sensacji, okazji wyżycia się, czy po to by powielać banały, frazesy i dołączyć do grona “bębniarzy”. Nie zamierzałem wpisywać się w obowiązującą opinię o Piotrze, a pogaduchę przeprowadzić bez jakiegokolwiek, w tym szczególnie, negatywnego, nastawienia. Czułem pod skórą, że to ambitny, wartościowy facet, hołdujący twardym, męskim zasadom. Może odrobinę szorstki w obyciu, może nie nadużywający słów, ale na pewno gotowy umierać w imię wartości, które do niego przemawiają. Trochę jak w “Underdogu” z Lubosem i Khalidowem. I wiecie co Wam powiem? Nie zawiodłem się. Już znacznie wcześniej Piter, ze swym darem mimowolnego ładowania się w kłopoty, szczególnie te medialne i wizerunkowe, jakoś mi po prostu “leżał”. Przeczucie nie zawiodło i tym razem.

Piotr z zaangażowaniem opowiadał o początkach, o właściwym, w efekcie, starcie na drugoligowych torach. Z wielkim szacunkiem i estymą opowiadał o ojcu, konkludując, iż nadal nie jest takim kozakiem i …szaleńcem, jak Piotr senior, bo często, tak zwyczajnie, po ludzku, nie miałby …odwagi wjechać w miejsca oraz w sposób wzorowany na tacie. Ze szczerym uśmiechem i rozrzewnieniem wspominał o mamie, która zawsze znalazła sposób, by ojca przekabacić i trzymała z chłopakami sztamę, gdy senior oponował przed pomysłem ścigania się na żużlu przez latorośle. Wytrzymał półtora roku, ale wreszcie poległ przed siłą koronnego argumentu żony. Jakiego? Tego już sobie posłuchajcie w nagraniu. Z sentymentem mówił Piter o startach z orłem na piersi, medalach i bardzo dobrych wówczas relacjach z Markiem Cieślakiem. Mało tego. To były słowa z serducha, ociekające szczerością. Czyste w swych intencjach. Pawlicki nikogo nie udawał, nie grał mówiąc, że jest mu przykro z powodu obecnej sytuacji. Z wypiekami i wyraźnym ożywieniem opowiadał o SGP, atmosferze, poziomie zawodów, stadionach. Nawet nie zająknął się o pieniądzach. Najwyraźniej nie to go kusi w batalii o tytuł IMŚ, a ja mu najzwyczajniej wierzę. Dlaczego? Bo był w tych słowach przeraźliwie uczciwy, a przez to wiarygodny. Wtedy zamieniał się w małego chłopca z podwórka, z głową pełną marzeń. Mówił z pasją i miłością. Przypominał mi moją babcię Zosię, która wiele lat temu, zamiast bajek na dobranoc, na moją wyraźną prośbę, opowiadała o wyczynach grudziądzkich pięściarzy z lat sześćdziesiątych, a ja słuchałem tych historii z wypiekami na twarzy, by potem śnić o sobie jako jednym z nich, stojącym na najwyższym stopniu podium olimpijskiego i słuchającym Mazurka. Obie te sytuacje były przeźroczyste w zamyśle i najzupełniej naturalne u ambitnego człowieka z jasnym celem w życiu.

Bracia Pawliccy. fot. IG Przemek Pawlicki Official

Co ciekawe, Piotr usiłował bagatelizować liczne kontuzje, ich skutki i ból jaki przeżywał. Na koniec jednak nie omieszkał podziękować imiennie osobom, które postawiły go na nogi, a teraz dbają, by zdążył odpowiednio przygotować się do sezonu. Najbardziej wzruszający był jednak inny fragment. To moment, gdy Piter zaczął się ewidentnie rozklejać, wspominając niedawno zmarłego trenera Tomasza Skrzypka. Ten akurat fragment pojawił się przy odpowiedzi na pytanie o autorytety. Pawlicki zaczął od ojca, a potem, ze ściśniętym gardłem, ewidentnie “przełykając”, próbował powiedzieć o Tomaszu choćby zdanie. Nie dał rady. Tomuś… Skrzypek… wycisnął z miłością i uwielbieniem, przerywając po każdym słowie, wzruszony Piter i zamilkł targany emocjami i świeżymi, bolesnymi wspomnieniami. Więcej nie wydusił.

To była pouczająca pogaducha. Poznaliśmy prawdziwą twarz Pitera. Człowieka szczerego aż do bólu, otwartego, z sercem na talerzu, a jednocześnie twardego i zuchwałego. Przeczucie mnie nie myliło. Rozumiem Piotra i wiem, co chciał przekazać światu, nawet wówczas, gdy ten odsądził go od czci i wiary, wylewając kubły pomyj i nie dociekając, często nawet nie próbując dociec prawdy. Jestem za nim. Całym sercem. Takich Bohunów nam trzeba, by nie zgnuśnieć w miałkim świecie pseudo świętych i akuratnych chłopczyków, na każde skinienie “władzy” gotowych bezwarunkowo stawać na rozkaz. Piter nie jest na pewno, pierwszym przypadkiem szczęśliwie przywiezionego z Australii dziobaka. Może dlatego zrobiono zeń bęben, w który każdy może walić do woli. Kłopot w tym, że Piotr Pawlicki to nie żaden bęben. To wartościowy, ambitny facet, którego jeszcze nie raz będziemy wspólnie dopingować w walce o najwyższe cele, zdzierając przy tym gardła. Jak kiedyś, rzekomo początkowo kontrowersyjnego skandalistę, znienawidzonego przez kumpli z toru, na wskroś zepsutego… Tomasza Golloba. Kto na początku przygody Gollobów ze speedwayem nie gwizdał i nie życzył im wszystkiego najgorszego, niech pierwszy chwyci kamień.

fot. Paweł Prochowski

A łatka krnąbrnego, aroganckiego buntownika i zuchwalca nie spadnie z pleców Pitera od jednego artykułu, czy jednej pogaduchy. Warto jednak ów absolutnie niezasłużony wizerunek wiraszki, nie zważającego na świętości zawadiaki, ocieplać. A jeżeli ktoś ma wątpliwości, to proponuję rozejrzeć się po firmie, w której pracujecie i zastanowić, jak byście zareagowali, gdyby kazano wam głosować w plebiscycie na pracownika roku, na tego znienawidzonego frajera, dupka żołędnego, d… poliza, udającego świętego (tu niech każdy wpisze imię i nazwisko). Łatwo znaleźliście nawet kilkoro kandydatów – prawda? A ilu z tego grona rzeczywiście zasługuje na taki odbiór?

Piter pokazał swoje prawdziwe oblicze, bo trafił na miejsce, w którym mógł swobodnie mówić, nie zaś, jak podsądny, jedynie bronić się przed zarzutami i z góry postawionym wyrokiem. W pogaduchach okazało się, że to rozsądny, poukładany chłopak, z jasno określonym celem sportowym, z pokorą wobec rodziców, z uczuciem wspominający trenera, mentora i przyjaciela zarazem, nie rozczulający się przy tym nad sobą i de facto, polecający podobne podejście do życia innym. Zastanawiam się skąd owa łatka. Komu musiał narazić się stanowczością, gdy miał rację i potrafił jej bronić bez względu na koszty własne, brakiem hamulców w obronie kolegów, jak w Pile, czy jasnym wyrażaniem źle odbieranych, choć prawdziwych poglądów? Mnie to bardzo przypomina Gollobów. Oby Pawlicki również zrealizował marzenia i jak Tomasz, zdobył upragniony tytuł. No i oby arogancja i zadufanie, tyle że… kilku granatowych marynarek, kompletnie nie rozumiejących swej służalczej roli w dyscyplinie, nie przekreśliły marzeń Pitera. Piotr – jestem za Tobą i mocno kibicuję, trzymając kciuki, a Mazurka Dąbrowskiego już zaczynam ćwiczyć, na głos i ze wszystkimi zwrotkami. Jeszcze nie raz będzie okazja razem zaśpiewać. Na najwyższym stopniu podium.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI