fot. TŻ Ostrovia
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Trzecia kolejka Nice 1. Ligi Żużlowej dostarczyła kibicom sporego kalibru niespodziankę. Otóż odbyły się wszystkie zaplanowane mecze. Siłę pokazał Lokomotiv, świetną formę potwierdziła Ostrovia. W odwrocie znalazły się uznane żużlowe marki z Gdańska, Tarnowa i Rybnika. Szykuje nam się pierwszoligowy wyścig żółwi w najlepszym wydaniu.

Okazuje się, że znany z piłkarskich boisk, skądinąd prześmiewczy slogan „Ekstraklasa, where amazing happens”, można spokojnie przenieść na grunt zaplecza PGE Ekstraligi. Wszyscy wygrywają ze wszystkimi. U siebie, na wyjeździe – bez różnicy. Spoglądając w tej chwili w tabelę, nieotrzaskani z realiami kibice ryzykują omdleniami i chwilowym zanikiem mowy. Pierwszy jest beniaminek z Ostrowa, ostatni – giganci z Rybnika. Bareja by tego nie wymyślił. Na szczęście ostatkami logiki udało się zestawić tradycyjnie subiektywny ranking plusów i minusów weekendu. Oto nasze Hop-Bęc:

HOP:

1. Pobudka Andrzeja Lebiediewa

Korona króla kolejki wraca do Dyneburga. W pierwszej kolejce Timo Lahti, a teraz Andrzej Lebiediew nie dali się pokonać żadnemu z rywali. Niezbyt długo zajęło 24-letniemu Łotyszowi przypomnienie sobie, że jest w istocie żużlowcem ekstraligowym. Dziesięć punktów na inaugurację sezonu, a teraz komplet piętnastu oczek w meczu ze Zdunek Wybrzeżem to wystarczające argumenty, by stwierdzić, że jest już Lebiediew na właściwych torach. Sporo ekspertów było mocno zdziwionych jego powrotem do Lokomotivu na sezon 2019. Okazuje się jednak, że nie ma jak w domu i rozbrat Łotysza z żużlową elitą potrwa najpewniej tylko ten jeden rok.

2. Beniaminek na czele rozgrywek

Arged Malesa TŻ Ostrovia nie przestaje imponować. Najpierw minimalnie przegrała w Łodzi, potem rozbiła Car Gwarant Start Gniezno. Weryfikacja miała nastąpić w Tarnowie, gdzie czekał zespół z kompletem zwycięstw, w dodatku świeżo po wyjazdowym triumfie w Gdańsku. Czteropunktowe zwycięstwo nad spadkowiczem z PGE Ekstraligi to rzecz absolutnie bezcenna. Kolejne dwucyfrowe zdobycze tak Walaska jak i Gapińskiego to już nie jest dzieło przypadku. Weterani pod wodzą Mariusza Staszewskiego są bardzo dobrze przygotowani do sezonu. Do sensacyjnego lidera po Świętach przyjedzie Lokomotiv. Szykuje się prawdziwa uczta.

3. Świeży towar z Antypodów

Nie był to może debiut marzeń Bradleya Wilson-Deana w ligowych rozgrywkach w Polsce, ale z całą pewnością godny odnotowania. Ostatni bowiem reprezentant Nowej Zelandii znajdował się w kadrze polskiego zespołu w roku 1992. Mitch Shirra wystąpił wówczas w jednym spotkaniu drugoligowej Victorii Rolnicki Machowa. W potyczce z Lokomotivem Daugavpils 24-letni reprezentant Zdunek Wybrzeża zdobył cztery punkty z bonusem, czyli wstydu nie przyniósł. Oby utrzymał miejsce w kadrze gdańszczan. Nie wypada bowiem, żeby kraj, który dał nam Ivana Maugera czy Ronniego Moore’a nie miał w Polsce swojego reprezentanta na kolejnych 27 sezonów.

BĘC:

1.  Frekwencja w Jaskółczym Gnieździe

Według jednych źródeł na sobotni mecz Unii Tarnów z Arged Malesa TŻ Ostrowią przyszło około 3 000 kibiców. Według innych, było ich nie więcej niż 2 500. O ile zastanawiająca była frekwencyjna mizeria na inaugurację w Łodzi, to w Tarnowie jest to wydarzenie z gatunku niewytłumaczalnych. Z kronikarskiego obowiązku należy przytoczyć, że do niepokonanej w lidze drużyny przyjechał się ścigać bardzo solidny beniaminek, uskrzydlony zwycięstwem nad Car Gwarant Startem Gniezno w derbach Wielkopolski. Cóż się takiego wydarzyło, że kibice postanowili spędzić ten czas gdzie indziej, skoro kolejkę wcześniej na meczu z Lokomotivem było ich przynajmniej 6 000? Chyba nie było im za zimno ani za mokro. W Rybniku na mecz z Orłem Łódź na deszczu czekało prawie 10 000 osób…

2. Liga ciekawa, ale w elicie mogą spać spokojnie

Bardzo miło, że Nice 1. Liga Żużlowa jest w tym sezonie taka wyrównana. Świetnie, że kibice mają okazję oglądać pojedynki, które rozstrzygają się w drugim z biegów nominowanych. Że zespół zwycięski tydzień później najczęściej przeżywa gorycz porażki. Powoduje to jednak, że przynajmniej do tej pory nie wyklarował się wyraźny lider rozgrywek. A to z kolei oznacza, że kto by tej ligi nie wygrał w takim „żółwim” stylu, nie rokuje pozostania w gronie ekstraligowców na następny sezon. Zeszłoroczny przypadek Motoru Lublin jest aż nazbyt widoczny. Od razu odskoczył reszcie stawki, zaznaczył swoje aspiracje i obecnie po kilku wzmocnieniach jego utrzymanie w PGE Ekstralidze wcale nie jest takie wykluczone. W dobrze zrozumianym interesie faworytów jest więc wreszcie się obudzić.

3. Huk po pękniętym balonie oczekiwań w Rybniku

„To tylko jeden mecz”. „Wyjazd jest zawsze trudny”. „Pierwsze koty za płoty”. Tłumaczeń po porażce PGG ROW-u Rybnik w Gnieźnie było multum. I najpewniej większość z nich jest słuszna. A jednak wśród kibiców 12-krotnych mistrzów Polski dało się wyczuć olbrzymi niedosyt. Zespół kazał czekać na swój występ dwa tygodnie dłużej od reszty stawki i od razu poległ z ostatnim w tabeli Car Gwarant Startem. W Rybniku oczekiwali skromnego choćby zwycięstwa, odpalenia Sundstroema, pewnych Batchelora i Szczepaniaka oraz festiwalu Kacpra Woryny. Nie zawiódł tylko Australijczyk. Niby nic się nie stało, ale stopień zniecierpliwienia i presji nakładanej na klub przez kibiców jest już w okolicach górnych warstw stratosfery. Całe miasto wcale nie oczekuje prezentu na Wielkanoc w postaci zwycięstwa nad Orłem Łódź. Ono go najzwyczajniej w świecie żąda.

MATEUSZ ŚLĘCZKA