Daniel Bewley. fot. materiały klubowe Belle Vue Aces
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Niezbyt wiele ciekawych rzeczy działo się tym razem na wszystkich dwóch torach, gdzie dane było odjechać spotkania 4. kolejki Nice 1. Ligi Żużlowej. Na wszystkim cieniem położyły się złe albo bardzo złe warunki atmosferyczne. Jak czasem w takich sytuacjach bywa, ciekawsze rzeczy działy się poza torem.

Z informacji pilnych, nie mamy nowego króla! W każdej z poprzednich kolejek jakiś zawodnik przywoził do mety płatny komplet. Tym razem nie udało się nikomu. Najbliżej był Grzegorz Walasek, który w meczu z Lokomotivem uzbierał 14 oczek. Kompletu jednak nie ma, więc królem pozostaje Andrzej Lebiediew i czeka spokojnie na swojego pogromcę do co najmniej następnej kolejki. Co jeszcze działo się dobrego oraz złego w miniony weekend? Zapraszam na pierwszoligowe Hop-Bęc.

HOP:

1. Ta kolejka w ogóle się odbyła  

W Ostrowie Wielkopolskim padało przed zawodami, a w Rybniku siąpiło cały czas. W Łodzi z kolei lało przez większość dnia i niemal pewnym było, że nie skończy się to niczym dobrym. Mimo to, udało się odjechać sporo więcej niż półtora meczu. A jednak takie postawienie sprawy stwarza pewien dysonans. Bo z jednej strony kochamy żużel, chcemy go oglądać najczęściej jak się da, ale z drugiej nie da się oprzeć wrażeniu, że akurat w tej kolejce zawody były przeprowadzane trochę na siłę. Całe szczęście, że nikomu nic poważnego się nie stało, a gdy w Rybniku zaczynało być źle, to wynik można było zaliczyć przed biegami nominowanymi. Było parę mijanek, choć pewnie nie więcej niż defektów. Kibic wracał jednak ze stadionu zadowolony, a przecież tak naprawdę to się liczy.

2. Przewidywalność liderów

Napisane było już wiele, ile to emocji czeka nas w pierwszej lidze w tym sezonie. A że to każdy może wygrać z każdym, a że beniaminek na czele i że faworyci nie kwapią się do wprawiania w ekstazę swoich fanów. W tej całej nieprzewidywalności, po czterech kolejkach zaczynają się jednak wynurzać zjawiska do bólu wręcz przewidywalne. Można już w zasadzie obstawiać całym swoim majątkiem, że Grzegorz Walasek i Tomasz Gapiński zdobędą dwucyfrową liczbę punktów w następnym spotkaniu. Na Łotwie o to samo można się zakładać w przypadku pary Lahti – Lebiediew. W Rybniku na pewno świetnie pojedzie Woryna (to raczej było wiadomo) i Robert Chmiel (tu chyba nikt do buka przed sezonem nie chodził). Bardzo to pocieszające, że jest grupa zawodników, która niezależnie od jakości toru i warunków atmosferycznych świetnie sobie radzi. Liga zyskuje, a młodsi mają kogo podglądać.

3. Powroty sentymentalne na śląską ziemię

Ciekawą tendencję można zaobserwować podczas domowych meczów PGG ROW-u Rybnik. Otóż w obydwu meczach przy Gliwickiej 72, najlepiej punktującym zawodnikiem gości był ten, który niedawno jeździł dla miejscowych. I z którym dodajmy, rozstawano się bez żalu, bo nie robił punktów właśnie. W spotkaniu z Orłem, wśród gości najlepiej jechał Tobiasz Musielak, który nazbierał w sześciu startach 15 oczek. To akurat można jeszcze usprawiedliwić, bo „Tofik” w tym sezonie po prostu jest mocny. Ale że wirus najlepiej punktującego w ostatni weekend dopadł również zdobywcy 11 punktów, Artura Czaję? Tego, który przez cały zeszły sezon w rybnickich barwach wygrał ledwo trzy wyścigi? Aż strach pomyśleć, jakim wynikiem skończyłby się za dwa tygodnie mecz PGG ROW-u z Ostrovią, gdyby ta tylko miała w składzie jakiegoś zawodnika niegodnego jazdy w czarnym kevlarze.

BĘC:

1. Demokracja po gnieźnieńsku

Jeden mecz w tej kolejce się nie odbył, bo deszcz padał zbyt długo i prognozy były niepomyślne. Nie przeszkodziło to jednak w umożliwieniu kibicom zajęcia miejsc na trybunach i może niekoniecznie moknięciu (jest dach) ale bezczynnym marznięciu już z całą pewnością. Wszystko przez to, że spotkanie planowane na 18:00, odwołano raptem dwie godziny wcześniej. Prezes Orła, pan Skrzydlewski dzwonił do menedżera Startu, pana Wojciechowskiego już w sobotę z propozycją przełożenia meczu. Pan Wojciechowski początkowo wyraził na to zgodę, po czym zwrócił się do kolegów, którzy w głosowaniu zadecydowali, że jednak pojadą do Łodzi i postoją chwilę na deszczu. W głosowaniu. Nie w oparciu o prognozy pogody tylko podnosząc rękę w górę. Jeżeli w końcu nie wprowadzimy jednolitych przepisów co w takich sytuacjach należy robić, to czeka nas jeszcze długa i wyboista droga do ligi profesjonalnej, takiej przez naprawdę duże P.

2. Popisy tarnowskich „kibiców”

Siedzący obok mnie kolega, zawzięty kibic piłkarski, ze zdziwieniem spojrzał w moim kierunku, gdy usłyszał ze słynnego sektora czwartego „Wygramy wygramy wygramy, Tarnów pokonamy”. Jakże to, nie „k…wy” tylko „Tarnów”? Odetchnął z ulgą niedługo później, bo kibice przyjezdnych jednoznacznie zadecydowali, że Wersalu przy Gliwickiej nie będzie. Miał mój kolega „k….w” od groma. To jedna sprawa. Druga to ostentacyjne skandowanie nazwiska tragicznie zmarłego Krystiana Rempały. Jeżeli robią tak co mecz – chętnie przeproszę za czepialstwo. Jednak w połączeniu z ciągłym lżeniem Kacpra Woryny przy parku maszyn nabieram pewności, że to zachowanie ostentacyjne, mające „przypomnieć” kto jest tej tragedii winien. Szanowni kibice z tarnowskiej grupy wyjazdowej, dajcie spokój i następnym razem skupcie się na kibicowaniu. Oby jeszcze w tym sezonie była ku temu okazja.

3. Dziwne przypadki Dana Bewley’a

Anglik nie był w awizowanym zestawieniu PGG ROW-u Rybnik, wskoczył dosłownie w ostatniej chwili. Miał rozwiać wątpliwości miejscowych fanów, jakoby nie chciało mu się tu jeździć i najchętniej poszedłby pod wrocławskie skrzydła Marka Courtney’a i Maxa Fricke’a. Niestety, po niedzielnym występie, wątpliwości wśród oglądających to spotkanie tylko się pogłębiły. Rudowłosy zawodnik zgarnął tylko punkt w swoim ostatnim występie, wcześniej zaliczając dwa zera. Jeśli zdobyłby ich 9, nie mógłby się już nigdzie w tym sezonie przeprowadzić. W krótkiej rozmowie rzucił tylko, że kiepsko dziś startował i ma nadzieję, że za tydzień będzie sucho. Za tydzień akurat szansy już nie dostanie, bo do składu wraca Łogaczow. Wczoraj w Anglii otarł się za to o komplet punktów. Dziwne to trochę, przyznacie. A może to tylko nieprzewidywalny niedzielny tor?

MATEUSZ ŚLĘCZKA