Chciało się F1 w żużlu, to mamy. Co mamy? Klopsa, kichę, pic na wodę. Zawodnicy, o ile dane im będzie dotrzeć na kwalifikacje, jeszcze twierdzą, choć coraz bardziej nieśmiało, że to dobry trening. W porządku, tylko trochę, a w zasadzie mocno przypomina mi to casus Norden, gdy Egon Muller zdobywał tytuł w jednodniowym finale, zostając bohaterem Niemców. O co chodzi?
Uparli się zwycięzcy kwalifikacji wybierać numer 5 na zawody. Rzekomo najlepszy. Czy na pewno? Prześledźmy zatem. Warszawa i Narodowy. Sesje wygrywa Matej Zagar, a dzień później wykręca 7 punktów i zajmuje… 10 miejsce. No to sukces. Potem Krsko i wygrane kwalifikacje Artioma Łaguty. Wybór? Takoż numer 5. W turnieju nieco lepiej niż Zagar, ale 9 oczek wystarczyło tylko na półfinał, w którym był Rosjanin ostatni. I wreszcie Praga. Trening wygrywa Antonio Lindbaeck i wybiera… numer startowy 5.
Jak u Einsteina. Ludzie wciąż próbują tej samej, nieskutecznej metody, licząc na diametralnie lepsze efekty. Na usprawiedliwienie brazylijskiego Szweda powiem tyle, że tym razem mogło być inaczej, czytaj tak jak wymarzył. I tu wracamy do Norden. W tamtym finale, po treningu tor przeorano i zatopiono, o czym wiedział i był na to przygotowany, jedynie reprezentujący gospodarzy Egon Muller. Został mistrzem i bohaterem, bo tę wiedzę potrafił wykorzystać. w Pradze Milik z prezentu toromistrza skorzystał tylko raz, w inauguracyjnym wyścigu, podobnie jak pozostali rywale w pierwszej serii, startujący spod płotu.
A zwycięzca kwalifikacji Lindbaeck? Poległ, bo polegał na organizatorach. Uwierzył, że tor podczas treningu będzie identyczny jak na zawodach. Wybrał numer 5, dający pierwsze starty z wewnętrznych pól, które w turnieju kompletnie nie jechały w początkowej fazie. Zatem w Warszawie, Krsko i Pradze udowodniono, że wprowadzenie kwalifikacji przed turniejem jest mądrą i przemyślaną decyzją, zaś możliwość wyboru numeru startowego, daje zwycięzcy handicap że ho! ho!
Pomijam sam fakt formuły treningu. Jedziesz sobie solo, nikt nie przeszkadza, decydujesz swobodnie o wyborze ścieżek i śmigasz aż miło. Potem zawody. Start we czwórkę. Ciasno w łuku, jedziesz gdzie musisz, nie tam gdzie chcesz i nawet najlepszy numer sam nie wygra. Przekonało się dotąd trzech, kto pierwszy wyłamie się z wyboru piątki? A może kolejny, w myśl przysłowia, że do czterech razy sztuka, weźmie „tradycyjną” piątkę i wygra turniej, dając „argument” FIM i BSI, że te kwalifikacje to przednia myśl, a o prawo wyboru warto się „zabijać”. Mnie to nie przekonuje, a Was?
PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI
Żużel. ROW bliżej Ekstraligi! Perfekcyjny mecz Kurtza! (RELACJA)
Żużel. Spora kontrowersja w Rybniku! Buczkowski nie powinen być wykluczony?
Żużel. Zagar nie kończy kariery! Znów pojawi się na torze
Żużel. Były gwiazdor Wybrzeża wraca na tor! Namawiano również… Hancocka!
Żużel. Staszewski zdradza kulisy transferu Krakowiaka. Potwierdził też nowy klub Musielaka
Żużel. Poważnie podchodzi do sprawy. Znalazł klub w Polsce!