Już tylko godziny dzielą nas od olimpijskiego konkursu drużynowego skoczków narciarskich. O nadziejach związanych z tymi zawodami, jak i indywidualnym starcie Polaków w rozmowie z naszym portalem ocenili Sławomir Hankus oraz Mirosław Graf.
Kamil Stoch bez wątpienia dał z siebie w sobotnie popołudnie absolutnie wszystko. Lider naszej kadry w pierwszej serii uzyskał aż 137,5 metra, natomiast w drugiej lądował o 4 metry bliżej, kończąc rywalizację tuż za olimpijskim podium. Jak jego próby ocenia Sławomir Hankus? – Pierwszy skok był bardzo dobry, stylowo ładnie wykończony, odrobinę lepsze warunki i byłoby nawet trzy metry dalej, natomiast drugi niestety Kamil lekko spóźnił i dlatego zabrakło wysokości nad bulą. Widać było, że i tak wyciągnął z tego skoku, ile się dało. Do medalu zabrakło około dwóch metrów – mówi były trener kobiecej reprezentacji Polski.
Nowym mistrzem olimpijskim na dużym obiekcie w Zhangjiakou został Marius Lindvik. Norweg zaatakował w finałowej rundzie z drugiego miejsca i po kapitalnym skoku na 140 metr w końcu pokonał Ryoyu Kobayashiego. Czy to był skok na notę marzeń? – Obaj skakali pięknie. Uważam jednak, że to nie Lindvik wygrał, tylko Ryoyu przegrał ten złoty medal. Na zwolnionej powtórce było widać jak Japończyk ewidentnie spóźnił ten skok, przez co zabrakło energii i prędkości. Zawsze leciał on nad nartami, a jego drugi skok był zastawiony. Lindvik wykonał swoją pracę doskonale. Za tą odległość i taki styl spokojnie 19,5 punktu można uznać za notę właściwą – uważa nasz rozmówca.
Piotr Żyła w zmaganiach indywidualnych był dopiero osiemnasty. Jakie błędy popełnia popularny „Wiewiór”? – Ciężko to tak dokładnie ocenić. Widać, że nie ma on takiej swobody, przez co delikatnie go kręci i jakby rzuca nad bulą, dlatego nie może się dobrze ułożyć i brakuje mu w końcówce prędkości przelotowej na te 5–7 metrów dalej. Być może jego pozycja jest delikatnie wycofana – tłumaczy Hankus.
Były kombinator norweski ma nadzieję, że Biało–Czerwoni powalczą w konkursie drużynowym o upragniony olimpijski krążek. – To będzie bardzo ciężki bój. Serce chciałoby medal. Byłoby pięknie powtórzyć 2018 rok. To są igrzyska. Kto wie, może będzie kolejna afera sprzętową, jaka była na mikście. Realnie myślę, że zajmiemy miejsca 4-6, ale wierzę, że przy sprzyjających okolicznościach możemy sprawić niespodziankę.
Z kolei Mirosław Graf, jeden z piewców współczesnego stylu V i burmistrz Szklarskiej Poręby jest zdania, że walka o medale w zmaganiach zespołowych będzie toczyć się między Słowenią, Norwegią, Rosją i Polską. – W większości reprezentacji jest dwóch lub trzech solidnych zawodników, a brakuje równego czwartego. Taki problem mają Niemcy z Paschke. To może być szansa dla naszej drużyny – sądzi wieloletni działacz sportowy.
MACIEJ MIKOŁAJCZYK
Żużel. Jest dzika karta na niemieckie GP! Odszedł z Landshut, wróci na wielki turniej
Żużel. Manchester dla bogaczy. Ceny powaliły nawet Anglików
Żużel. Zmiany u mistrzów Polski. Nowa nazwa stadionu „Koziołków”
Żużel. Baron zmierzy się z Unią na Motoarenie. Stal jedzie na teren Zmarzlika (ZAPOWIEDŹ)
Żużel. Wrócił na tor fatalnej kontuzji i trzech latach przerwy. Żużel wielką miłością Ukraińca
Żużel. Pokaz mocy Falubazu przed starciem z GKM! Sprawdzili się na W69