Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z Krzysztofem Cegielskim, byłym uczestnikiem cyklu Grand Prix, a obecnie menedżerem Janusza Kołodzieja i szefem Stowarzyszenia Żużlowców Metanol, rozmawiamy m.in. o przygotowaniach teamu do sezonu, zmianach w boksie i warsztacie oraz życiu rodzinnym.

Co Pan porabia zimą, w tzw. martwym sezonie?

Wiele rzeczy, jednak tym razem jest o tyle spokojniej, że nie trzeba walczyć z władzami żużlowymi. W ubiegłym roku straciłem na to mnóstwo czasu, ale też sił fizycznych i mentalnych. Wszystko było na mojej głowie. Cieszę się, że władze nam zaufały i w końcu nastąpił przełom. Nasze prośby, przemyślenia spotykały się ze zrozumieniem drugiej strony i z tego miejsca chciałbym podziękować panom Stępniewskimu, Kowalskiemu, Szymańskiemu, Fiałkowskiemu. Poświęcali nam swój czas, mieli dobre chęci, była współpraca.

Przy okazji. Mam tylko mieszane uczucia, gdy chodzi o plan wdrożenia tzw. kodeksu etycznego. Bo musi mieć ludzką twarz. Po prostu uważam, że jesteśmy zbyt małym środowiskiem, by pewnych rzeczy zakazywać. Jeśli np. właściciel firmy Stelmet zamierza też przeznaczać pieniądze na żużel w Grudziądzu, poprzez firmę MrGarden, to powinniśmy się tylko cieszyć. 

To prawda, że środowisko należy raczej do wąskich i na palcach może nie jednej ręki, ale dwóch zliczymy sensownych menedżerów, sponsorów, którzy mogą poprowadzić żużel w odpowiednim kierunku. W ostatnich latach udaje się jednak nieco korzystać z know-how wielkich koncernów i firm, które wiedzą, jak się dany produkt sprzedaje. 

Mnie te powiązania  sponsorskie czy też dalsze koneksje jednego podmiotu z różnymi klubowymi barwami specjalnie nie przeszkadzają. 

Ja też jestem często posądzany o stronnicze zachowania i wiem, że z tego powodu Janusz Kołodziej ma ze mną gorzej, a nie lepiej. W związku z tym, że komentuję mecze, że pomagam też innym zawodnikom, często gryzę się w język i powstrzymuję od chwalenia Janusza, mimo że akurat na pochwałę zasługuje. Najważniejsze jednak, że, powtórzę, nie muszę teraz poświęcać żużlowcom całych dni, tym bardziej, że oni i tak tego nie docenią. Kiedy czytam, że ich zdaniem nie mają na nic wpływu, to szlag mnie trafia. Bo kiedy przez cały sezon chodzę i pytam, co kto chce zmienić, co mu nie pasuje, nie słyszę żadnych pomysłów. Otóż wpływ mogą mieć zawodnicy ogromny, tylko trzeba pomyśleć. Wielu jest jednak tak zapatrzonych w siebie, że brak u nich rozsądnego myślenia. Przyzwyczaiłem się jednak do tego. Kiedy przychodzi czas na sformułowanie pomysłów, nie ma nikogo, za to później jest wymądrzanie się w obecności dziennikarzy. Ja wiem, że każdy chciałby zarabiać 3 miliony złotych na czysto, ale tego nie załatwię. Myślę, że zawodnicy nie powinni narzekać, sam jeździłem w gorszych realiach, a przede mną były jeszcze gorsze. Powinniśmy wszyscy chuchać i dmuchać na to, co mamy, by się nie zawaliło. Bo gdzie indziej, poza Polską, jest coraz gorzej. Jest oczywiście wiele kwestii, które należy jeszcze poprawiać i zmieniać, zwłaszcza w niższych ligach i w zakresie zawodników, którym wiedzie się gorzej. Możemy to robić, mamy otwartą drogę, ale niech nikt nie mówi, że nie mamy na to wpływu. Ubiegły rok pokazał, że jak bardzo chcemy, to możemy, a teraz każda właściwie zmiana lub pomysł dotyczący zawodników jest z nami co najmniej konsultowany. Kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że szefowie żużla w ogóle chcieliby się spotykać lub rozmawiać z zawodnikami. 

To jeśli chodzi o żużel, niewiele jest roboty tej zimy?

Jest trzy razy więcej roboty przy Januszu, związanej, oczywiście, ze startami w Grand Prix. Trzeba zadbać o opiekę sponsorską, zadowolić wszystkich, do tego dochodzą kontakty z BSI, kwestie sprzętowe i wiele organizacyjnych szczegółów. Wiadomo, że niebawem zakończy działalność Jan Andersson, a więc z niektórymi tunerami zacieśniamy współpracę, a z niektórymi zaczynamy. 

Czy mogę prosić o nazwiska?

Andersson funkcjonuje w branży do maja, ale czekamy na nowe silniki od Petera Johnsa i Joachima Kugelmanna (47-latek to były reprezentant Niemiec, uczestnik DPŚ, zawodnik klubu z Łodzi – WoK), którego znam bardzo dobrze od wielu lat. Jest przy tym również Jacek Filip. Czekają też GTR -y na próby wiosenne. Jeśli chodzi o Ryszarda Kowalskiego, to były prowadzone sympatyczne rozmowy, bo relacje mamy bardzo dobre. W końcu ja też startowałem na jego silnikach i wspominam ten okres bardzo dobrze. My nie jesteśmy jednak jakoś wyjątkowo zdeterminowani, a i Ryszard Kowalski ma swoje zasady, więc też nie chce poszerzać za bardzo grona odbiorców. Na razie nie będzie nam szykował sprzętu.

Czyli rozumiem, że stanęło na tym, iż może w sezonie – jeśli zajdzie taka potrzeba, a okoliczności przyrody będą sprzyjać – dojdzie ewentualnie do jakiejś współpracy?

Ryszard Kowalski nie powiedział mi, że absolutnie nie. Prosił jeszcze o kontakt, powiedział, że być może coś się zwolni. Na razie sprawę odpuszczamy, rozumiemy sytuację, mamy inne możliwości. Zacieśniamy współpracę z Peterem Johnsem i myślę, że wróci on na dobre tory. Inni też są dostępni, wręcz sami pytają. 

A zarządzanie zasobami ludzkimi w boksie Janusza? W drugiej połowie zeszłego sezonu nastąpiło pożegnanie z dwójką mechaników. 

Tak, nie dokończyli oni sezonu i można powiedzieć, że przeszliśmy na sterowanie ręczne. Tzn. zebraliśmy się wszyscy razem – koledzy i przyjaciele Janusza, a i Ernest Koza również pomagał przy niektórych meczach, jak tylko mógł. I tak wspólnymi siłami dokończyliśmy sezon. 

U Doyle’a czy Lindgrena również miało miejsce sprzątanie w boksach i wietrzenie. Zmęczenie materiału?

To się zbierało przez ostatni czas. Po siedmiu-ośmiu latach współpracy zdarzają się momenty trudne. Z obu stron. Chłopakom już się trochę znudziła praca przy żużlu jako takim, a Janusz również zechciał czegoś nowego. Stąd zmiany.

Pamiętam, co mówił Darek Sajdak o ostatnim sezonie w karierze Jasona Crumpa. Kiedy zobaczył go na wiosennych treningach w Australii, przed Grand Prix Nowej Zelandii, rzucił do swojego pracodawcy: „To Twój ostatni sezon na żużlu”. Nie mylił się. I przyznał, że dostrzegając pewne braki motywacyjne u kierowcy sam również, podświadomie, nie oddawał tej pracy całego siebie. A kto zacznie nowy sezon w boksie Kołodzieja?

Są nowi, bardzo doświadczeni chłopacy, pracowali wcześniej m.in u Jarka Hampela, Piotrka Pawlickiego czy Tobiasza Musielaka. To dobre dla Janusza, relacje na linii zawodnik – mechanik można na nowo poukładać, bez żadnych naleciałości.

Pytam, bo nie analizowałem tematu pod kątem każdego zawodnika – Janusz też jest w grupie zawodników, którym mecze PGE Ekstraligi nie pozwolą wziąć udziału w jakimś oficjalnym treningu przed rundą Grand Prix?

Nie mamy tego problemu. Tak się szczęśliwie ułożyło, że na tę chwilę wszystkie terminy nam pasują.

No tak. Janusz to drużynowy mistrz Polski, mecze Fogo Unii głównie będą się odbywały w niedziele. 

Na to się zanosi. Choć może się przecież zdarzyć, że Unia będzie też przegrywać. Co również byłoby warte pokazania. Niezależnie od wszystkiego, pamiętajmy, że nc+ ma prawo do zmian, z odpowiednim wyprzedzeniem, w planie swoich transmisji. 

A co się dzieje w Pańskim życiu bardziej osobistym? Wiemy, że nastąpił powrót z Bydgoszczy do Krakowa, bo małżonka zamieniła Artego na Wisłę (Justyna Żurowska-Cegielska jest zawodową koszykarką – WoK). I jest lepiej?

Tak, znów mieszkamy u siebie pod Krakowem. I stwierdzam, że w domu jest lepiej. Tak się wszystko fajnie ułożyło, że Wisła również zatęskniła za ponowną współpracą. A my już zapuściliśmy tutaj korzenie, Justyna spędza w miejscowym klubie piąty sezon, mamy też z Krakowem inne powiązania inwestycyjne. 

Kiedyś podróżował Pan za małżonką po całej Polsce, jako kibic. A teraz, gdy na świecie jest Otylka?

Teraz już mniej, bo musielibyśmy podróżować razem z dzieckiem. Na mecze w Krakowie jeździmy zawsze, na wyjazdowe rzadziej, choć kilka zaliczyłem. Gdy jednak Justyna gra za granicą, siedzimy z Otylką w domu. Czasem dzień, czasem dwa, trzy. Niekiedy z pomocą babci. W kwietniu Otylia skończy dwa latka, jest już bardzo dojrzała i zorganizowana. Od początku lubiła konie, koszykówkę, ale motorki właściwie też. Już w gondoli robiła „brrrum, brrrrum”, gdy słyszała gdzieś pracę silnika. Widać, czujne ucho. Jak na razie, śmiga na rowerku i gazuje, ale mam nadzieję, że nie zechce iść w tę stronę. Choć Janusz ma dwie dziewczyny w akademii, jedna zamierza zdawać niebawem licencję. W każdym razie gdy jakiś czas temu zapytałem Otylkę, czy mogę przełączyć z bajki na ligę szwedzką, to się ucieszyła…

Mój synek, dwa miesiące od Otylii młodszy – tuż po przebudzeniu, a więc gdzieś przed godz. 6 – ma zawsze te same wymagania. Najpierw mówi „mniam mniam”, a zaraz potem „baja, baja, baja”. Trzeba zacząć dozować tę telewizję, bo robi się niebezpiecznie. A jak Pańska rehabilitacja? Jest walka o kolejne drobne postępy czy raczej starania, by utrzymać formę i obecny tan rzeczy?

Czuję się bardzo dobrze i o dalszych postępach specjalnie nie myślę. Powiedziałbym, że córka trochę mnie nawet usadziła. Pilnując jej, spędzam na wózku więcej czasu, bo w przeciwnym razie bardziej musiałbym się skupiać na sobie, niż nią zajmować. A więc w tym względzie nowych planów nie ma. Staram się utrzymywać formę, chodzić na basen, zabiegi, terapię, rehabilitację. Wychodzi kilka razy w tygodniu i tę niezłą dyspozycję udaje się podtrzymać. 

Telewizyjnym ekspertem, jak rozumiem, Pan zostaje?

Przede wszystkim w nowym sezonie będzie Janusz, Janusz i jeszcze raz Janusz. Ale w międzyczasie ekspertowanie dla nc+ również. Skupię się na tej jednej stacji. Mam duży komfort, bo udaje mi się porozumieć z Marcinem Majewskim tak, żeby logistycznie wszystko pasowało. 

Swego czasu grał Pan również na giełdzie…

Rynek kapitałowy rzeczywiście mnie interesuje. Uczestniczę w tym, bawię się. 

Z sukcesami?

Oczywiście… Ale na spokojnie, pod dużą kontrolą.

To na koniec pytanie do eksperta. Mianowicie rok temu, tuż przed warszawską rundą Grand Prix, zapytałem Pana o faworyta do tytułu IMŚ. Padła odpowiedź – Tai Woffinden. To kto teraz?

Nie wiem, potrzebuję jeszcze chwili czasu. Popatrzę wiosną na Janusza i dam znać…

Rozmawiał WOJCIECH KOERBER