Byliście w Święto Wojska na derbach? Jeśli nie, to żałujcie. Było ckliwie, rzewnie, ale po trosze i straszno, i śmieszno zarazem. W parku maszyn Motoareny spotkały się pokolenia żużlowego fachu. Derby Pomorza to było przez lata wydarzenie. Nawet jeśli Apator i Polonia prezentowały naonczas różny poziom i walczyły o diametralnie inne cele, to w derbach miało prawo zdarzyć się wszystko. I zdarzało się.
Toruń przez dekady uważał się za zespół „prawdziwszy”, bo złożony niemal wyłącznie z wychowanków. Bydgoszczanie, jako klub milicyjny, mieli większe możliwości kuszenia, czy jak się wówczas mówiło „kaperowania” zawodników i korzystali z nich co się zowie. Tak czy siak obecność na derbach była jak święty obowiązek kibica. Ileż adrenaliny, dramatów, zwrotów akcji – wystarczyłoby na książkę. Musiało jednak minąć sporo lat, by nawet najtwardsi i najbardziej zagorzali uczestnicy zmagań, zechcieli spojrzeć na fenomen derbów z dystansem.
Kilka miesięcy temu Protas z sobie właściwym wdziękiem opowiedział o czasach, najdelikatniej mówiąc niechęci wobec Tomasza Golloba. Wspomniał przy tym ile czasu musiało minąć, by docenił ich ówczesną rywalizację, mimo reprezentowania jednego klubu. Tak byli zacietrzewieni. Ileż obelg musiał wysłuchiwać w Toruniu przyszywany bydgoszczanin Waldek Cieślewicz, uznany sprawcą tragedii króla stadionu przy Broniewskiego, Szweda Pera Jonssona. Uznany absolutnie niezasłużenie, co nawet najzacieklejsi wrogowie „Cielaka” musieli przyznać, choć dopiero po latach. Baa, nie upiekło się nawet Gollobowi, wygwizdanemu w Bydgoszczy, gdy przyjechał na derby w barwach Apatora.
Takież to były czasy i reakcje. Zwielokrotnione faktem potykania się z odwiecznym wrogiem. Toruń bardzo chciał udowodnić swą wyższość, bowiem kibice z Bydgoszczy, przy każdej okazji, wytykali „toruniakom”, że ci nie awansowali do najwyższej ligi, a tylko skorzystali na reorganizacji rozgrywek. – Co z tego – odpowiadali w Toruniu – skoro nie musimy kraść zawodników, żeby się liczyć.
Obecnie emocje opadły, a reprezentanci obu klubów, w dobie armii zaciężnej, bez korzeni, docenili więź i rangę tamtych wydarzeń. Spotkali się jak kumple, bez względu na wiek, lata startów, sukcesy. Bez względu takoż na wcześniejsze sympatie, czy antypatie. Wszelkie anse poszły na tę chwilę w zapomnienie. Niektórzy zdecydowali wyjechać na tor, dając frajdę wciąż łaknącej dodatkowego smaczku publice. Inni tylko wyszli do prezentacji, by jeszcze raz poczuć dreszczyk. Tor przygotowywał, a jakże, na ciągniku, sam Jan Ząbik. Pokazał się na motocyklu 78-letni Józef Jarmuła, wywołując entuzjazm i szokując… samym motocyklem. Współczesny to on nie był.
A po zawodach wszyscy, w dobrej komitywie, przy grillu i piwku, pogadali jak… wróg z wrogiem. Nie nie. Nic się dramatycznego nie działo. Królował szacunek i mnóstwo torowych anegdot. Wierzę, że idea będzie kontynuowana. Jeśli nie co roku, to może choć co okrągłych pięć latek? Warto, bo to znakomita okazja dla kibiców, obejrzeć na żywo dawnych idoli, bohaterów dzieciństwa, czy młodości, a dla nich samych możliwość przypomnienia się i pogadania o starych, dobrych czasach w doborowym towarzystwie.
PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI




Żużel. Pawliccy znów błysnęli! Przeciętny występ Zengoty
Żużel. „Wykonał genialne zagranie”. Były prezes wspomina „Tatarską Strzałę”
Żużel. Stał się mocnym ogniwem Unii. Junior ma jeden cel (WYWIAD)
Żużel. Ostrów się wzmacnia! Brytyjczyk na ratunek!
Żużel. Dobrucki zdecydował! Jest skład kadry na DME!
Żużel. Będzie rozbiór Stali? Prezes mówi o obecnej sytuacji!