Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Daremne żale, próżny trud,
Bezsilne złorzeczenia!
Przeżytych kształtów żaden cud
Nie wróci do istnienia. (…)
Trzeba z Żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe:
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę!

Tak pisał Adam Asnyk, który to wielkim poetą, acz tradycyjnie niedocenianym, był i to niewątpliwie. Cóż to ma do współczesnego speedway`a i świata sportu w ogóle? Ano tyle z grubsza, że nie ma co jęczeć jak dziadunio, że kiedyś to było lepiej. Kiedyś to było inaczej, a czy lepiej? To my byliśmy młodsi i nie słuchaliśmy starszych, gdy ci, z rozrzewnieniem, wspominali czasy swojej młodości. Ot taka powszechna prawidłowość. Jak ja byłem, gdybyś ty widział, przeżył, usłyszał. Sami wkurzaliśmy się, jak nam dziadki tak truły na rozum, a teraz co? Powtórka z rozrywki tylko z odwróconymi rolami? A propos rolami. Wiecie, że istnieje żużlowy spektakl teatralny? To oryginalny scenariusz, próbujący oddać specyfikę dyscypliny i szczególne doznania, jakim podlegają żużlowcy. Owo przedstawienie pokazano kilka lat temu w Bydgoszczy.

Pisanie sztuki o problemach jakiejś bardzo wąskiej grupy społecznej bez ewidentnego ich uogólnienia byłoby mało sensowne. Toteż Artur Pałyga, u którego zamówiono tekst o żużlowcach, starał się przeprowadzić paralelę między ich światem, a współczesnym społeczeństwem w ogóle.

„Szwoleżerowie” – tak nazywał się spektakl wystawiony przez Teatr Polski w Bydgoszczy, a reżyserowany przez Jana Klatę. Kult pieniądza, presja psychiczna wywierana przez ogół na ludzi sukcesu, prowadząca często do ich zniszczenia, uprzedmiotowienie człowieka, uczynienie z niego nic nieznaczącego trybiku w działaniach jakiejś wielkiej machiny, tu klubu, gdzie indziej korporacji, to problemy najbardziej w tej analogii rzucające się w oczy.

Przy okazji jednak autor chciał w swoim dramacie zmieścić też jak najwięcej wiadomości o samym żużlu. I to już niestety nie wyszło chyba na dobre konstrukcji. Zarówno przypominający wykład monolog Prezesa, jak i naszpikowane informacjami niektóre wypowiedzi innych postaci, brzmią chwilami sztucznie. Jest też trochę niepotrzebnych powtórzeń.  Zbyt często choćby pojawiający się przekaz o jeździe bez hamulców i tylko w lewo.

Ale sama inscenizacja „Szwoleżerów” w reżyserii Jana Klaty wypadła dobrze i nawet przyjęła się wśród miłośników teatru, nie spadając zrazu z afisza. Jest tu wiele scen, których widzowie nie zapomną prędko. Tragikomiczny monolog Sandry skierowany do męża, spoczywającego na …katafalku, przez Martę Ścisłowicz grany był brawurowo, podobnie jak w tym samym tonie przedstawiona scena powrotu do domu, po zwycięskiej walce Macieja. Mateusz Łasowski i Marta Ścisłowicz budzili śmiech i wzruszali jednocześnie.

Rewelacyjne wręcz były też sceny erotyczne. Bardzo dalekie od realizmu, ciekawie pomyślane i pokazane oryginalnymi środkami. Zwłaszcza Sindirelli i Prezesa. Którą Dominika Biernat i Roland Nowak zagrali koncertowo! Albo scena Izabeli polującej na żużlowców własną poezją. Marta Nieradkiewicz z Michałem Czachorem zniewalali komizmem.

Bardzo zabawna była też rozmowa zawodników z zatrudnioną przez klub Psycholożką, w której postać ciekawie wcieliła się Małgorzata Witkowska. Sporo więc było odniesień do speedway`a, ale też funkcjonowania klubu jako takiego, ze szczególnym uwzględnieniem wpływu warunków zewnętrznych na psychikę człowieka, tutaj sportowca.

Ciekawym pomysłem w tym widowisku, opowiadającym o ludziach każdego dnia ocierających się o śmierć, jest cykliczne pojawianie się motywu muzycznego „Zegarmistrza Światła”.

Znakomite tło dla tego przedstawienia stanowiła grana na żywo, za ogrodzeniem z siatki, imitującym pas bezpieczeństwa, muzyka.

Nie tylko imitowała odgłosy stadionu żużlowego, ale niemalże ilustrowała zdarzenia sceniczne, opowiadająć i oddając napięcia i emocje bohaterów. A przy tym była piękna sama w sobie. Stąd też muzyków właśnie, przy ukłonach, publiczność nagradzała zwykle największymi brawami.

Nieprzypadkowo temat żużla pojawił się właśnie na bydgoskiej scenie, a więc w mieście, gdzie tradycje tego sportu są powszechnie znane. Mimo to premiera nie przyciągnęła jednak do teatru ani sportowców, ani kibiców, nad czym ubolewała ówczesna prasa, a na co liczyli pomysłodawcy i twórcy. Pewnie dlatego też ów eksperyment pozostał takowym i nie okazał się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”, ale jako swoista ciekawostka, z pewnością pozostał w pamięci. Skok na kasę wyraźnie spalił na panewce, zapewne głównie dlatego, że za robotę wzięli się żużlowi amatorzy z innego świata, zaś potencjalni widzowie teatralni – kibice, zrazu wyczuli sztuczność i fałsz przekazu. Oby tylko podobni specjaliści nie wzięli się teraz za kreowanie wizerunku Zmarzlika i całej dyscypliny. O to jednak, chyba możemy być spokojni.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI