Bracia Shawn i Kelly Moranowie. Amerykańscy kowboje z Kalifornii. Z jajem, z humorem, fantazją i szalonymi akcjami, tak na torze jak i poza nim. Jeszcze w czasie kariery wielu gotowych było zrobić im krzywdę za niesamowite pomysły, które niosły za sobą spustoszenie. Bracia demolka, to chyba było właściwe określenie dla ich barwnej postawy w tamtym czasie.
Starszy Kelly, urodził się 21 września 1960 roku w Huntington Beach w stanie Kalifornia, był przed laty jednym z najbardziej widowiskowo jeżdżących żużlowców i słynął jako mistrz balansu na motocyklu. Na żużlowych torach Kelly największe sukcesy odnosił w latach 80. XX wieku. Nigdy nie startował w ligach zagranicznych poza angielską. Twardy gość! Pamiętam w Przeglądzie Sportowym z końca lat 70. zdjęcie Kelly’ego, na którym zaciąga się trzema (!) papierosami naraz. I podpis w stylu „Kelly ma wzrost 152 cm i jeśli będzie nadal tyle palił, to więcej nie urośnie”. Wtedy był to niewinny żart. Potem przerodził się ów nałóg w koszmar.
Kibice nadali mu przydomek Jellyman ze względu na fantastyczny styl jazdy. Największymi sukcesami Morana są dwa złote medale Drużynowych Mistrzostw Świata wywalczone w 1982 roku w Londynie i w 1990 w Pardubicach. W obu tych imprezach brał także udział Shawn Moran, młodszy brat Kelly’ego. Jellyman sięgnął także po jeden srebrny i trzy brązowe medale DMŚ oraz srebrny i brązowy krążek w Mistrzostwach Świata Par.
Kelly nigdy nie miał szczęścia do sukcesów w najważniejszych imprezach indywidualnych. Dość powiedzieć, że trzykrotnie zajmował najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce podczas finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata. Tak było w 1979 w Chorzowie, w 1982 w Los Angeles i w 1984 roku w Goeteborgu. Najbliżej medalu był na Stadionie Śląskim, niestety w dodatkowym biegu musiał uznać wyższość Michaela Lee. Starszy z Moranów wprowadził do żużla element rozrywkowy. Amerykański pełen luz z bratem, Brucem Penhallem, Bobbym Schwartzem, pierwszy robił świece, pierwszy jechał w łuku bez podpórki, sterując furą jedynie balansem, ale też pierwszy robił głośne imprezy, jak ta na zamku w Rydzynie po DMŚ 1984.
Jego brat Shawn urodził się 19 listopada 1961 roku w Lakewood. Był jednym z najbardziej popularnych i utalentowanych jeźdźców, którzy ścigali się w Sheffield Tigers na Wyspach i reprezentowali Stany Zjednoczone w mistrzostwach świata. Moran po raz pierwszy jechał na torach brytyjskich dla Hull Vikings w 1979 roku pod pseudonimem „David East”, zanim wystartował pod swoją prawdziwą tożsamością w kolejnym sezonie. Dołączył do Sheffield z Hull w 1980 roku za 8 000 funtów i z miejsca stał się ulubieńcem fanów.
Po zajęciu 15. lokaty w Mistrzostwach Europy do lat 21 sezonu 1980, Moran wygrał tytuł 1981 w Slaný, z 15 punktami. Championat został przemianowany na Mistrzostwa Świata Juniorów dopiero od 1988 roku. Wówczas turnieje nazywały się Mistrzostwami Europy, lecz startowali tam zawodnicy spoza Starego Kontynentu. Shawn i kolega z Kalifornii, Ron Preston, który zdobył trofeum w 1979 roku, są jedynymi amerykańskimi żużlowcami, którzy wywalczyli juniorskie złoto, jakkolwiek by się nie nazywało. W 1982 roku, wraz z panującym mistrzem świata Brucem Penhallem, Bobbym Schwartzem, Scottem Autreyem i swoim starszym bratem Kellym, Shawn wygrał DMŚ na White City Stadium w Londynie. Później powtórzył ten sukces z drużyną USA w 1990 roku na stadionie Svitkov w Pardubicach, wraz z Samem Ermolenko, Rickiem Millerem, Billym Hamillem i Kellym. Moran pomógł także drużynie amerykańskiej w zdobyciu drugiego miejsca w 1985 roku i 1988 roku na stadionie Veterans Memorrial Stadium w Long Beach (USA). To jedyne dwa finały drużynowe rozegrane w Stanach Zjednoczonych. Do tego dorobku dołożył dwa brązowe krążki w sezonie 1984 na Smoczyku w Lesznie oraz w 1987 roku (trzy rundy odbyły się we Fredericii, Coventry i Pradze). W 1986 roku do angielskiej ekipy Shawna Morana dołączył jego brat Kelly. Braterski duet ścigał się razem przez kolejne lata. Shawn zgromadził w sumie 3 257 punktów dla Tygrysów, średnio 9,36. Chociaż uważany był za światowej klasy żużlowca, ominęły go indywidualne sukcesy w Mistrzostwach Świata. Moran został po raz pierwszy nazwany „Shooey” przez Bobby’ego „Boogaloo” Schwartza i ten pseudonim przylgnął do kieszonkowego żużlowca na całą karierę.
„Shooey” startował w trzech finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata. W 1984 roku (Göteborg), który ukończył na 8. miejscu, w 1985 (Bradford), tam zajął 5. pozycję i w 1990 (Bradford) – tutaj zdobył jedynie złą sławę, ale dorobku nie powiększył. Prawdopodobnie rok 1985 był jego najlepszym sezonem, ponieważ wygrał zarówno finał zamorski, jak i międzykontynentalny w drodze do finału światowego w Bradford. Ukończył światowy finał na stadionie Odsal, na piątym miejscu z 10 punktami. W finale z 1990 roku, na tym samym obiekcie, przegrał dodatkowy wyścig o tytuł z Perem Jonssonem, po tym, jak obaj uzyskali po 13 punktów, z 1 oczkiem przewagi nad Australijczykiem Toddem Wiltshirem. Po finale jednak osiągnięcie Amerykanina wymazano z tabel, bowiem w jego organizmie wykryto ślady narkotyków. Moran pozostał bez krążka, zaś federacja postanowiła nie przesuwać w górę kolejnych zawodników.
„Shooey” pozostaje jednak jedynym mistrzem świata z USA ze złotem na długim torze. Wówczas prestiżowymi i znacznie lepiej obsadzonymi niż obecnie zawodami. Zdobył koronę w 1983 roku, wciąż dochodząc do siebie po złamaniu nogi. Jest także trzykrotnym zwycięzcą finału Intercontinental. W 1989 roku Moran wygrał Trofeum Pamięci Petera Cravena na stadionie Belle Vue w Manchesterze .
Dziś Shawn cieszy się emeryturą. Sportową emeryturą. Fantazji wciąż sporo, ale nie słychać o wyczynach „Shooeya”. Może odczuwa brak wsparcia ze strony starszego brata. Kelly zmarł 4 kwietnia 2010 w Palm Desert.
Tacy byli ci amerykańscy kowboje, z reguły przyjemność z jazdy stawiali ponad sukcesy. Ich zachowanie i szaleństwo wprowadzały do speedwaya element kowbojski, ułański jak kto woli, no i niemiłosiernie chłopaki kozaczyli. Wszak show must go one. Jak w Rydzynie po finale DMŚ 1984. Wtedy wypruli pierze z pierzyn i urządzili zimę w środku lata, ze „śniegiem” i latającymi, przez zamknięte okna, krzesłami. Zawadiackie, nieprawdaż? W zawodach był tylko brąz, po pokonaniu najsłabszych i odstających wówczas wyraźnie, gospodarzy. W nieoficjalnych mistrzostwach, tych pod Lesznem, na zamku, kowboje wygrali ze znaczną przewagą.
„Jellyman” zmagał się z rozedmą płuc. Kopcił jak parowóz. W styczniu 2010 trafił do szpitala w Idaho, na oddział intensywnej terapii. Na szczęście jego stan na tyle się poprawił, że po kilku dniach został wypisany. Potem przebywał w hospicjum Dom Odyssey w Palm Desert w Kalifornii. Niestety, 4 kwietnia zmarł. Kilka dni później, 10 kwietnia, w ciepłe, słoneczne popołudnie z białymi bufiastymi chmurami, ponad 300 osób na Costa Mesa Fairgrounds brało udział w nabożeństwa żałobnym Kelly’ego Morana.
Muzyka samotnych kobzerów dryfowała w myślach o stadionie, o speedwayu, gdy jeźdźcy, przyjaciele i znajomi z całego świata zebrali się na ostatnią posługę dla ukochanego króla Kelly’ego. To była bardzo wzruszająca i piękna sceneria. Wszyscy siedzieli na głównych trybunach. Poniżej było kilka stolików ozdobionych kwiatami, trofeami i mnóstwem zdjęć „Jellymana”. Na stadionie inni zawodnicy. Tuzy, legendy. Barry Briggs, Bruce Penhall, Ronnie Preston, Lance King, Dennis Sigalos, Steve Gresham, John Cook, czy Bobby Schwartz. Penhall, który w końcowych miesiącach życia Kellyego, nagrał kilka filmików, by upamiętnić, być może ostatnie, wtedy tego nie wiedział, chwile dobrego kumpla z najbliższymi.
Zaczęło się od Pete’a Rovazziniego. Mówił o Moranie i ich wzajemnym znaczeniu, wieloletniej współpracy zarazem przyjaźni oraz szacunku. Inni poszli za nim. Każdy z gości miał wspaniałe historie o kowboju, o legendzie, o wyczynach i fantazji. To były dobre, choć zwykle zabawne wspomnienia. Muzyka na gitarze grana była na żywo. Pete rozsypał popioły Kelly’ego na linii startu. Następnie Bruce Penhall i Ronnie Preston zrobili to samo. Wszyscy chodzili po torze, na którym Kelly uwielbiał się ścigać w dawnych czasach, i posypali go jeszcze prochami żużlowca. To było bardzo wzruszające. Potem wrócili na miejsce, by jeszcze raz opowiedzieć krótką historię, z barwnego życia Morana. Tłum był zafascynowany. Jakie były te historie? Prawdziwe, o ściganiu się, piciu, imprezowaniu, odprawie celnej, przeparkowywaniu samochodów, by właściciele ich potem nie znaleźli i zamykaniu Kelly’ego w bagażniku. Bardzo śmieszne rzeczy. Bardzo wzruszające i od serca wspomnienia.
Popołudnie zmieniło się w wieczór. Żużlowcy zakończyli zawody otwarcia sezonu 2010 w Costa Mesa Speedway, z którymi połączono uroczystość, a opowieściom wciąż nie było końca. Trybuny wypełnione były widzami, którzy nie do końca byli świadomi celu spotkania. Byli tam, aby zobaczyć nową generację gladiatorów. Nie mogli być rozczarowani. Wyścigi i historie wypełniały powietrze. 10 kwietnia 2010 był wyjątkowym dniem. Pożegnano się z przyjacielem, zawodnikiem, mistrzem. I tak jak chciałby tego Kelly, powitano kolejny sezon sportu, który bardzo kochał.
PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI
Żużel. Niskie temperatury dały się we znaki żużlowcom. „Na szczęście miałem farelkę, którą wstawiłem sobie do boksu”
Żużel. Przed meczem zorganizowano mu helikopter. Zawody odjechał bez zdobyczy punktowej
Żużel. Odjechał dwa spotkania w jeden dzień. Teraz czeka go intensywny weekend
Żużel. Zaskakująca decyzja! Odpuszcza Anglię, by dać więcej GKM-owi
Żużel. Motor Lublin po raz kolejny zdominuje rozgrywki? „Nie można być zbytnio optymistycznym”
Żużel. Patrick Hansen pochwalił się nowymi uprawnieniami. „W zimie była nie tylko rehabilitacja”