Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Bracia Shawn i Kelly Moranowie. Amerykańscy kowboje z Kalifornii. Z jajem, z humorem, fantazją i szalonymi akcjami, tak na torze jak i poza nim. Jeszcze w czasie kariery wielu gotowych było zrobić im krzywdę za niesamowite pomysły, które niosły za sobą spustoszenie. Bracia demolka, to chyba było właściwe określenie dla ich barwnej postawy w tamtym czasie.

Starszy Kelly, urodził się 21 września 1960 roku w Huntington Beach w stanie Kalifornia, był przed laty jednym z najbardziej widowiskowo jeżdżących żużlowców i słynął jako mistrz balansu na motocyklu. Na żużlowych torach Kelly największe sukcesy odnosił w latach 80. XX wieku. Nigdy nie startował w ligach zagranicznych poza angielską. Twardy gość! Pamiętam w Przeglądzie Sportowym z końca lat 70. zdjęcie Kelly’ego, na którym zaciąga się trzema (!) papierosami naraz. I podpis w stylu „Kelly ma wzrost 152 cm i jeśli będzie nadal tyle palił, to więcej nie urośnie”. Wtedy był to niewinny żart. Potem przerodził się ów nałóg w koszmar.

Shawn i Kelly Moranowie

Kibice nadali mu przydomek Jellyman ze względu na fantastyczny styl jazdy. Największymi sukcesami Morana są dwa złote medale Drużynowych Mistrzostw Świata wywalczone w 1982 roku w Londynie i w 1990 w Pardubicach. W obu tych imprezach brał także udział Shawn Moran, młodszy brat Kelly’ego. Jellyman sięgnął także po jeden srebrny i trzy brązowe medale DMŚ oraz srebrny i brązowy krążek w Mistrzostwach Świata Par.

Kelly nigdy nie miał szczęścia do sukcesów w najważniejszych imprezach indywidualnych. Dość powiedzieć, że trzykrotnie zajmował najgorsze dla sportowca, czwarte miejsce podczas finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata. Tak było w 1979 w Chorzowie, w 1982 w Los Angeles i w 1984 roku w Goeteborgu. Najbliżej medalu był na Stadionie Śląskim, niestety w dodatkowym biegu musiał uznać wyższość Michaela Lee. Starszy z Moranów wprowadził do żużla element rozrywkowy. Amerykański pełen luz z bratem, Brucem Penhallem, Bobbym Schwartzem, pierwszy robił świece, pierwszy jechał w łuku bez podpórki, sterując furą jedynie balansem, ale też pierwszy robił głośne imprezy, jak ta na zamku w Rydzynie po DMŚ 1984. 

Jego brat Shawn urodził się 19 listopada 1961 roku w Lakewood. Był jednym z najbardziej popularnych i utalentowanych jeźdźców, którzy ścigali się w Sheffield Tigers na Wyspach i reprezentowali Stany Zjednoczone w mistrzostwach świata. Moran po raz pierwszy jechał na torach brytyjskich dla Hull Vikings w 1979 roku pod pseudonimem „David East”, zanim wystartował pod swoją prawdziwą tożsamością w kolejnym sezonie. Dołączył do Sheffield z Hull w 1980 roku za 8 000 funtów i z miejsca stał się ulubieńcem fanów.

Po zajęciu 15. lokaty w Mistrzostwach Europy do lat 21 sezonu 1980, Moran wygrał tytuł 1981 w Slaný, z 15 punktami. Championat został przemianowany na Mistrzostwa Świata Juniorów dopiero od 1988 roku. Wówczas turnieje nazywały się Mistrzostwami Europy, lecz startowali tam zawodnicy spoza Starego Kontynentu. Shawn i kolega z Kalifornii, Ron Preston, który zdobył trofeum w 1979 roku, są jedynymi amerykańskimi żużlowcami, którzy wywalczyli juniorskie złoto, jakkolwiek by się nie nazywało.  W 1982 roku, wraz z panującym mistrzem świata Brucem Penhallem, Bobbym Schwartzem, Scottem Autreyem i swoim starszym bratem Kellym, Shawn wygrał DMŚ na White City Stadium w Londynie. Później powtórzył ten sukces z drużyną USA w 1990 roku na stadionie Svitkov w Pardubicach, wraz z Samem Ermolenko, Rickiem Millerem, Billym Hamillem i Kellym. Moran pomógł także drużynie amerykańskiej w zdobyciu drugiego miejsca w 1985 roku i 1988 roku na stadionie Veterans Memorrial Stadium w Long Beach (USA). To jedyne dwa finały drużynowe rozegrane w Stanach Zjednoczonych. Do tego dorobku dołożył dwa brązowe krążki w sezonie 1984 na Smoczyku w Lesznie oraz w 1987 roku (trzy rundy odbyły się we Fredericii, Coventry i Pradze). W 1986 roku do angielskiej ekipy Shawna Morana dołączył jego brat Kelly. Braterski duet ścigał się razem przez kolejne lata. Shawn zgromadził w sumie 3 257 punktów dla Tygrysów, średnio 9,36. Chociaż uważany był za światowej klasy żużlowca, ominęły go indywidualne sukcesy w Mistrzostwach Świata. Moran został po raz pierwszy nazwany „Shooey” przez Bobby’ego „Boogaloo” Schwartza i ten pseudonim przylgnął do kieszonkowego żużlowca na całą karierę. 

Shawn Moran

„Shooey” startował w trzech finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata. W 1984 roku (Göteborg), który ukończył na 8. miejscu, w 1985 (Bradford), tam zajął 5. pozycję i w 1990 (Bradford) – tutaj zdobył jedynie złą sławę, ale dorobku nie powiększył. Prawdopodobnie rok 1985 był jego najlepszym sezonem, ponieważ wygrał zarówno finał zamorski, jak i międzykontynentalny w drodze do finału światowego w Bradford. Ukończył światowy finał na stadionie Odsal, na piątym miejscu z 10 punktami. W finale z 1990 roku, na tym samym obiekcie, przegrał dodatkowy wyścig o tytuł z Perem Jonssonem, po tym, jak obaj uzyskali po 13 punktów, z 1 oczkiem przewagi nad Australijczykiem Toddem Wiltshirem. Po finale jednak osiągnięcie Amerykanina wymazano z tabel, bowiem w jego organizmie wykryto ślady narkotyków. Moran pozostał bez krążka, zaś federacja postanowiła nie przesuwać w górę kolejnych zawodników.

Shawn przed Simonem Wiggiem

„Shooey” pozostaje jednak jedynym mistrzem świata z USA ze złotem na długim torze. Wówczas prestiżowymi i znacznie lepiej obsadzonymi niż obecnie zawodami. Zdobył koronę w 1983 roku, wciąż dochodząc do siebie po złamaniu nogi. Jest także trzykrotnym zwycięzcą finału Intercontinental. W 1989 roku Moran wygrał Trofeum Pamięci Petera Cravena na stadionie Belle Vue w Manchesterze . 

Dziś Shawn cieszy się emeryturą. Sportową emeryturą. Fantazji wciąż sporo, ale nie słychać o wyczynach „Shooeya”. Może odczuwa brak wsparcia ze strony starszego brata. Kelly zmarł 4 kwietnia 2010 w Palm Desert.

Tacy byli ci amerykańscy kowboje, z reguły przyjemność z jazdy stawiali ponad sukcesy. Ich zachowanie i szaleństwo wprowadzały do speedwaya element kowbojski, ułański jak kto woli, no i niemiłosiernie chłopaki kozaczyli. Wszak show must go one. Jak w Rydzynie po finale DMŚ 1984. Wtedy wypruli pierze z pierzyn i urządzili zimę w środku lata, ze „śniegiem” i latającymi, przez zamknięte okna, krzesłami. Zawadiackie, nieprawdaż? W zawodach był tylko brąz, po pokonaniu najsłabszych i odstających wówczas wyraźnie, gospodarzy. W nieoficjalnych mistrzostwach, tych pod Lesznem, na zamku, kowboje wygrali ze znaczną przewagą.

„Jellyman” zmagał się z rozedmą płuc. Kopcił jak parowóz. W styczniu 2010 trafił do szpitala w Idaho, na oddział intensywnej terapii. Na szczęście jego stan na tyle się poprawił, że po kilku dniach został wypisany. Potem przebywał w hospicjum Dom Odyssey w Palm Desert w Kalifornii. Niestety, 4 kwietnia zmarł. Kilka dni później, 10 kwietnia, w ciepłe, słoneczne popołudnie z białymi bufiastymi chmurami, ponad 300 osób na Costa Mesa Fairgrounds brało udział w nabożeństwa żałobnym Kelly’ego Morana.

Muzyka samotnych kobzerów dryfowała w myślach o stadionie, o speedwayu, gdy jeźdźcy, przyjaciele i znajomi z całego świata zebrali się na ostatnią posługę dla ukochanego króla Kelly’ego. To była bardzo wzruszająca i piękna sceneria. Wszyscy siedzieli na głównych trybunach. Poniżej było kilka stolików ozdobionych kwiatami, trofeami i mnóstwem zdjęć „Jellymana”. Na stadionie inni zawodnicy. Tuzy, legendy. Barry Briggs, Bruce Penhall, Ronnie Preston, Lance King, Dennis Sigalos, Steve Gresham, John Cook, czy Bobby Schwartz. Penhall, który w końcowych miesiącach życia Kellyego, nagrał kilka filmików, by upamiętnić, być może ostatnie, wtedy tego nie wiedział, chwile dobrego kumpla z najbliższymi.

Zaczęło się od Pete’a Rovazziniego. Mówił o Moranie i ich wzajemnym znaczeniu, wieloletniej współpracy zarazem przyjaźni oraz szacunku. Inni poszli za nim. Każdy z gości miał wspaniałe historie o kowboju, o legendzie, o wyczynach i fantazji. To były dobre, choć zwykle zabawne wspomnienia. Muzyka na gitarze grana była na żywo. Pete rozsypał popioły Kelly’ego na linii startu. Następnie Bruce Penhall i Ronnie Preston zrobili to samo. Wszyscy chodzili po torze, na którym Kelly uwielbiał się ścigać w dawnych czasach, i posypali go jeszcze prochami żużlowca. To było bardzo wzruszające. Potem wrócili na miejsce, by jeszcze raz opowiedzieć krótką historię, z barwnego życia Morana. Tłum był zafascynowany. Jakie były te historie? Prawdziwe, o ściganiu się, piciu, imprezowaniu, odprawie celnej, przeparkowywaniu samochodów, by właściciele ich potem nie znaleźli i zamykaniu Kelly’ego w bagażniku. Bardzo śmieszne rzeczy. Bardzo wzruszające i od serca wspomnienia.

Popołudnie zmieniło się w wieczór. Żużlowcy zakończyli zawody otwarcia sezonu 2010 w Costa Mesa Speedway, z którymi połączono uroczystość, a opowieściom wciąż nie było końca. Trybuny wypełnione były widzami, którzy nie do końca byli świadomi celu spotkania. Byli tam, aby zobaczyć nową generację gladiatorów. Nie mogli być rozczarowani. Wyścigi i historie wypełniały powietrze. 10 kwietnia 2010 był wyjątkowym dniem. Pożegnano się z przyjacielem, zawodnikiem, mistrzem. I tak jak chciałby tego Kelly, powitano kolejny sezon sportu, który bardzo kochał. 

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI