Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pamiętacie słynną bułkę z bananem Adama Małysza? W czasach Małyszomanii urosła do legendy. Nieco wystraszony zgiełkiem wokół siebie, szczery do bólu i jakby nieco wycofany mistrz skoków narciarskich, w każdym niemal zdaniu, popierając „moc” wypowiedzi mimiką, zdawał się przepraszać wszystkich i każdego z osobna, za zamieszanie, które mimowolnie wywołał swą doskonałą formą i zwycięstwami. Z czasem nabierał medialnego doświadczenia bądź jak kto woli, ogłady i jest teraz celebrytą co się zowie. Do tego potrafi czerpać z mądrości starych, chińskich przysłów, z których jedno uczy, że jeśli nie możesz wroga pokonać, musisz się z nim… zaprzyjaźnić. Dzięki temu od kilku lat zaprzestał potępiania w czambuł, przy każdej okazji, poczynań, a ściślej ich braku, byłego trenera, obecnie prezesa związku skoków męskich, choć z nazwy powinien zajmować się szeroko pojętym narciarstwem, generalnie w stanie szczątkowym i zamierającym, radośnie i z wdzięcznością przyjmując ciepłą posadkę dyrektora do spraw żadnych w onym związku i wychwalając dla odmiany wszelkie poczynania tegoż.

Co to ma do żużla i Zmarzlika? Ano sporo. Na gali Przeglądu Sportowego nasz faworyt prezentował się trochę jak Dyzma, który znalazł się tu przypadkiem i pomylił wyraźnie adres. Skromny, wyciszony bez parcia na szkło i umiejętności odnalezienia się w nowym, trudnym środowisku. W wypowiedzi tuż po odebraniu statuetki, pomijając błędy językowe, w końcu nie odbierał nagrody za erudycję, tradycyjnie używał formuły „per pan” wyniesionej z domu, zwracając się tym razem do innego laureata, Roberta Lewandowskiego. Czy w ten sposób zjednał sobie pędzące za sensacją media, czy naraził na hejt, szyderstwo i sarkazm? Raczej to drugie. Żadnych skandali, afer, wybryków. Kogo interesuje mistrz chadzający co niedzielę do kościoła i głośno o tym mówiący publicznie, do tego wdzięczny za pomoc rodzinie, co po wielekroć podkreśla, zatem poukładany, skromny i odnoszący się do ludzi z szacunkiem? Nuda, że aż boli. Media chcą tematu i człowieka, który się „sprzeda”, a jak sprzedać prostego, dobrze wychowanego chłopaka, żeby było skandalicznie. I nawet owej bułki z bananem im nie dał. Fakt, że zwycięzca ostatniego Turnieju Czterech Skoczni, Dawid Kubacki, naraził się, szczególnie zachodnim, nowoczesnym i światowym żurnalistom, czyniąc na belce, przed każdą próbą, obrazoburczy ich zdaniem, znak krzyża. Ci podjęli nieudaną próbę zdyskredytowania naszego mistrza świata, w imię postępowej ludzkości i uniwersalnych wartości. Powtórki przy okazji Zmarzlika raczej nie będzie. Byłby to odgrzewany kotlet.

Co więc i jak może ugrać Bartek oraz żużel przy okazji, na sukcesie kibiców w ostatniej edycji Plebiscytu? A propos. Nie pozwólmy „pijarowi” Ekstraligi zawłaszczyć naszego sukcesu i zwycięstwa Zmarzlika. Nazwa pijarzy pochodzi od łacińskiego słowa „pius”, co oznacza „pobożny”, pojawiającego się w łacińskiej nazwie „Scholae Piae”, co znaczy „Szkoły Pobożne”. Hasłem zakonu jest „Pietas et Litterae”, czyli „Pobożność i Nauka”. Nijak to się nie ma do postępowania pana urzędnika spółki. Być może w sposób niezamierzony. Być może w skutek nadgorliwości żurnalistów. Jednakowoż wydźwięk rozmów „na łamach” był jednoznaczny. Rozumiem, że czasy dla bezczelnych, że sam o sobie nie powiesz, to nikt nie powie, że nie ważne jak mówią, byle dużo, głośno i często. Mimo to jednak, nic nie zmieni faktu, że wygrana żużlowego championa jest w największej mierze triumfem kibiców, którzy jak jeden mąż, ponad podziałami i animozjami, zagłosowali gremialnie na swego reprezentanta i to bez względu na to, czy na co dzień go kochają czy nienawidzą. Akcja Ekstraligi, zapewne wymyślona przez powołanego do takich zadań człowieka, tylko pomogła. Ale pomogła, a nie przeważyła, czy zadecydowała. Bez nas, kibiców czarnego sportu, żadne pospolite ruszenie nie miałoby szans powodzenia. Gdyby nie kluby i fani speedwaya, nie byłoby wygranej. Zatem kubeł zimnej wody i czekamy na podsumowanie kolejnej akcji, tym razem obliczonej na to, by zainteresowanie laureatem nie ostygło przedwcześnie i bez echa. Do ugrania wiele dla zapomnianego przez wielki świat żużla. Otwarte kanały telewizyjne transmitujące SGP i mecze ligowe, wielkie, globalne koncerny, finansujące dyscyplinę, czyli związek, Ekstraligę, kluby i system szkolenia, którego nie ma, a który pilnie należy stworzyć, choćby wzorem znanych ze skoków zawodów cyklu „Lotos Cup”. To na dobry początek. Jest więc pole, by się rzeczywiście, realnie, spektakularnie i skutecznie wykazać.

Jeżeli porównamy nakłady z budżetu państwa na rzeczone skoki chociażby, nie wspominając o lekkoatletyce, czy futbolu (słynne Orliki), żużel nie ma się czym pochwalić. Dyscyplina, którą na każdym stadionie ogląda więcej ludzi niż popisy kopaczy nadmuchanej skóry, o których poziomie, przez grzeczność, nie wspomnę, bo oczywiście umiałbym przejechać się po futbolistach jak Kowal po Zmarzliku, ale kultura nie pozwala. Powiem więc tylko, że ów poziom najzacniej widać podczas występów naszych gwiazd w rundach wstępnych, fazy przedwstępnej, preeliminacji europejskich pucharów. Tam odpadają po „emocjonującej” walce ze światowymi potentatami pokroju Szachtara Karagandy, Toboła Kostanaj, czy Jeanuesse Esch bez względu na to jakkolwiek się te nazwy prawidłowo pisze. Żużel stoi kilka pięter wyżej, a jego zasięg terytorialny jest bardzo porównywalny do wspominanych tu skoków. Nie jest zatem niszowy i powinien jak najprędzej, jak najgłośniej i jak najskuteczniej zacząć upominać się o swoje. Swoje wypracowane wynikami i frekwencją na stadionach. Co prawda FIM nie pomaga, rezygnując z kolejnych form rozgrywek rangi mistrzostw świata i pozostawiając w kalendarzu w zasadzie tylko SGP, to zaś sprawia z kolei, że kadra w speedway`u staje się pojęciem czysto teoretycznym, co najwyżej dającym narzędzie granatowomarynarkowym, by kogoś odstawić, ale to już odrębny temat. Czy dodałem, że transmisje spotkań żużlowych, emitowane w kodowanych kanałach, mają wyższą oglądalność od popisów piłkarzy? Jeśli nie, to właśnie wspominam, z nadzieją, że owa wiedza utrwali się szczególnie w pamięci specjalisty od wyścigów wielbłądów.

Nie chcę się tu silić na rozpuszczanie wodzy fantazji i wymyślanie, co żużel mógłby globalnie w związku z sukcesem Bartka. Lokalnie już to widać. Potentat motoryzacyjny parafował umowę sponsorską z macierzystym klubem zwycięzcy. Brawo. Szymon Woźniak, kolega z zespołu, nie obawia się spadku zainteresowania pozostałymi zawodnikami drużyny, wręcz przeciwnie, w ostatnich Pogaduchach, wskazywał, że inni gorzowianie liczą, iż dla nich również koniuktura się poprawi, bowiem ci którzy dotąd o żużlu nie słyszeli, mogą i powinni się nim teraz zainteresować, a że kolejka do mistrza spora, to jest szansa na ugranie, a przynajmniej ułatwienie ugrania czegoś dla siebie „przy okazji”. Sam Bartek wprowadza na rynek modowy własną markę i to też będzie pewien test. Jeśli wzbudzi zainteresowanie możnych tego świata – chwała Najwyższemu, bo wówczas świat stanie otworem, ten od dyktatorów zdawania szyku, jeśli nie, lokalnie także coś osiągnie, choć będzie to delikatna porażka. Pytanie tylko jak długo to potrwa i czy odzew będzie adekwatny do osiągnięć, tak zawodnika jak dyscypliny. Jest okazja by wyjść z opłotków sportu i marginesu mediów. By „warszawka” zauważyła speedway i nie tylko przez pryzmat, jak to osobliwie ujął rzeczony Kowal „ciekawostki, jak zdjęcie gołej baby na ostatniej stronie gazety”, ale by pokazać światu naszą ukochaną, wymagającą i emocjonującą dyscyplinę. Pokazać na stałe, nie jako migawkę z owych wyścigów wielbłądów. Nie jesteśmy niszowi. Jesteśmy niedocenieni, ale nie niszowi. Jesteśmy zahukani i brak nam doświadczeń, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz. Na początek wystarczą transmisje ze SGP w otwartych kanałach, by przyciągnąć rzesze nowych fanów, znudzonych „sukcesami” i poziomem piłkarzy.

A Bartek? Jemu będzie trudno. Teraz wszędzie go pełno, strach otworzyć lodówkę. Przyjdzie sezon, nie daj Panie noga się powinie i już podniesie się krzyk, że oto za dużo było reklam i pokazywania facjaty gdzie popadnie. Że zamiast brylować w mediach, powinien zapie… lać na treningach. I takie tam. Jeśli Zmarzlik obroni tytuł, to większość orzeknie, że tak powinno być i to w zasadzie nic wielkiego. Jeżeli będzie drugi lub niżej, już malkontenci rozmnożą się jak grzyby po deszczu, ferując wyroki i filozoficzne przemyślenia. Wszak na sporcie to każdy się zna – nieprawdaż? Na szczęście sam zainteresowany wie, co robi, a jeśli nie powtórzy tytułu, to będzie oznaczało jedynie, że byli lepsi i zwyciężyli w sportowej rywalizacji. Nikt nie ma przecież monopolu na triumfy.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI