Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Z FIM nadchodzą dla kibiców ostatnio dwa rodzaje wiadomości: złe albo bardzo złe. Ostatnia, sprzed kilku dni była taka, że padła festung Breslau- twierdza Wrocław.

Na Stadionie Olimpijskim nie odbędzie się w tym roku planowana na początek sierpnia runda indywidualnych mistrzostw świata. Została odwołana. To znaczy, jak to ładnie nazwano, nie odwołana, ale przełożona. Na rok następny, dodajmy. Przypomina się stary skecz kabaretu Tey, kiedy to grany przez Rudiego Schuberta Bolek meldował kierownikowi sklepu Zenonowi Laskowikowi, że zepsuł się traktor. A konkretnie koło. Wywiązał się między nimi taki mniej więcej dialog:

– Ile traktor ma kół? – dopytuje kierownik.
– Cztery – odpowiada Bolek
– A ile kół się zepsuło?
– Jedno
– To ile jest dobrych?
– Trzy.
– To nie można tak powiedzieć? Trzy dobre!
– Ale to to samo.
– Ale jak brzmi. Trzy dobre!

No właśnie, GP we Wrocku nie jest odwołane, ale przełożone. Jak brzmi! Z powodu pandemii kolejne rundy Grand Prix padają jak muchy, w perspektywie zostały bodaj jeszcze tylko trzy, a może się skończyć tak, że jedna. I wtedy spełni się sen konserwatystów o powrocie do jednodniowego finału, z którym rozstaliśmy się w Vojens w 1994 roku, kiedy to w barażu o złoto Rickardsson ograł Nielsena i Boyce’a. Że wróci, jak twierdzą, unikalne, wyjątkowe święto speedwaya i wygra jak dawniej najlepszy, mający najwięcej szczęścia w tym jednym, danym dniu. Tak jak było przez dziesięciolecia.

Przy okazji niektórzy nie potrafią zrozumieć, dlaczego w tej wyjątkowej sytuacji można rozegrać w ekspresowym tempie cały cykl mistrzostw Europy (nawet z jedną rundą nadprogramową), a mistrzostw świata się nie da. Odpowiedź jest prosta. Na SEC kasę wybuliła nasza, krajowa spółka skarbu państwa, podobnie jak na inne rozmaite, żużlowe fanaberie, więc chłopakom z One Sportu pewnie w skarbczyku się mniej więcej zgadza i mogą sobie pozwolić nawet na jazdę przy pustawych trybunach, bo nie pójdą z torbami. I w dodatku całe mistrzostwa odbyć się mogą u nas w domu, nie zdejmując kapci.

W Grand Prix jest inaczej, tutaj bez stadionów pełnych kibiców się nie da, bo kasiorka nijak zgadzać się nie będzie, a przecież tylko naiwny jeszcze może uważać, że najważniejsza w tym jest sportowa rywalizacja, a nie zarabianie pieniędzy. Taki mamy klimat.

ROBERT NOGA