Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jak to się stało, że ten, co nie trzyma ciśnienia w ostatnich biegach, co nie potrafi wygrywać wyścigów finałowych, wczoraj znów zwyciężył? I jest jedynym uczestnikiem GP 2019 z dwoma triumfami na koncie. Ktoś wie, o co chodzi?

Czwartkowy felieton zakończyłem takim oto akapitem: „Trzymam kciuki za Bartka Zmarzlika, któremu niektórzy próbują wmówić jakąś mentalną dysfunkcję. Jakby Bartek mnóstwa kluczowych, finałowych wyścigów w życiu nie wygrał. Hej, to Grand Prix, w każdym wyścigu nie jeden obok, lecz trzech jest równych sobie. Jak cię delikatnie przymkną, to często już na dobre. My lubimy się kierować znanym powiedzeniem, że jesteś wart tyle, ile twój ostatni występ. Stąd też na mistrza świata namaściliśmy najpierw Madsena, później Zmarzlika, a ostatnio Sajfutdinowa, by Zmarzlika zacząć przekreślać. A on może wyjechać z Wrocławia jako lider całej zabawy.”

No i wyjechał jako lider, co mnie ogromnie cieszy. I przypominam, że numer na jego plecach, 95, to rocznik. Że ten niezwykle utytułowany zawodnik ma dopiero 24 lata. Kto w tym wieku, z obecnych uczestników Grand Prix, miał większe sukcesy na koncie? Jeden Woffinden. A propos. Jedni powiedzą, że Anglik pojechał przeciętnie, bo dopiero co wrócił po fatalnej kontuzji. Że musi być jeszcze przyrdzewiały. I z pewnością będzie w tym sporo racji. Ale ja powiem też, że pojechał dokładnie tak, jak jeździł przed kontuzją. Że po prawdzie nic się nie zmieniło. Zwróciliście uwagę, że po swoich trzech tegorocznych turniejach obrońca tytułu pozostaje bez biegowego zwycięstwa? W Warszawie i Krsku – przed urazem – również nie potrafił zapracować na trójeczkę. To nie jest jego wielki sezon. To sezon, w którym klasa i kunszt pozwalają mu brylować w lidze, lecz nie w elitarnym cyklu. Bo takim Grand Prix pozostaje. Zwróćcie uwagę na Doyle’a, ma podobny problem. Łaguta również.

I jeszcze jedno. Otóż w trzech pierwszych seriach nie porywał mnie jeździecko Zmarzlik. Dał się wyprzedzić, wybierał złe ścieżki, potrafił stracić połowę wyścigu ze względu na podejmowanie nieoptymalnych decyzji. Choćby na niepotrzebne zjeżdżanie do krawężnika, gdy inni budowali już kosmiczne prędkości na orbicie okołotorowej. A wiecie pod czyim wrażeniem w tym czasie byłem? Madsena. Ten, dla odmiany, pokazywał wielką torową mądrość. Potrafił wycisnąć sto procent z tego, co mu oferował splot zdarzeń na polu walki. Tylko, że wiecie, co? W drugiej serii zawodów Madsen nie wygrał już nic, a Zmarzlik wszystko. Znaczy – potrafi Bartek wyciągać wnioski! Jednak w dobrą stronę idzie z tą swoją karierą, prawda? Ale spokojnie – to żużel z udziałem największych, tak nie będzie zawsze i jeszcze nie raz znów zaczniecie grymasić. Spójrzcie na Kołodzieja. Niby specjalista od finałowych wyścigów (patrz IMP), wielki triumfator z Pragi. I co, nie wytrzymał ciśnienia w finale? Bzdura. Po prostu tym razem był ciut wolniejszy w wyścigu dla najszybszych. Sport.

A może Madsen opadł z sił po wyczerpującej podróżny z Lublina? Może tak, może nie. Niezależenie od przyczyny pozwolenie tylko połowie uczestników na uczestnictwo w piątkowych kwalifikacjach to rozróba w biały dzień. To zaprzeczenie idei sportu i jeden z największych skandali obecnego sezonu. Bez względu na to, ile te kwalifikacje – które się nie sprawdziły – mogą przynieść dobrego, a ile złego. W Formule 1 ich zwycięzca staje z przodu. W żużlu – wciąż tylko obok rywali. W Formule 1 – staje na identycznie twardym polu jak dzień wcześniej. W żużlu – na zupełnie innym. I nigdy nie wie, co zostanie nazajutrz. Nie krytykuję tego pomysłu, wszyscyśmy byli jego ciekawi i należało tego empirycznie doświadczyć. Dziś wiemy, że doświadczyliśmy złego.

Gospodarze? Nie sądziłem przed zawodami, że są w wyjątkowo uprzywilejowanej pozycji. Dlaczego? Bo najwięksi potrafią korzystać z walorów szybkiego wrocławskiego toru. Spójrzcie, co się działo podczas spotkań ligowych: Doyle 17 (2,3,3,3,3,3), Grigorij Łaguta 17 (1,2,2,3,3,3,3), Madsen 15 (2,3,3,3,2,2), Zmarzlik 17 (2,3,3,3,3,3). Oni tu przyjeżdżali i rządzili, każdorazowo musieli tylko poświęcić jeden wyścig, góra dwa, by mieli na czym. By doregulować właściwie sprzęt. A kolejny przykład, najświeższy, to Artiom Łaguta sprzed tygodnia. Stąd też czterech spartan wygrało w sumie ledwie dwa wyścigi. Liga to liga, Grand Prix to Grand Prix. Natomiast argumentu tych, którzy kwestionują regulaminowość wrocławskiego toru w czasie spotkań ligowych, którzy twierdzą, że wyprzedzają na nim tylko wrocławianie, nawet nie komentuję. Tak bardzo jest absurdalny.

Piękne zawody oglądaliśmy w sobotę!

WOJCIECH KOERBER