fot. Mateusz Dzierwa
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nicolai Klindt kolejny sezon spędza w Ostrowie. Fani tego zespołu na jego wyniki raczej narzekać nie mogą, ale Duńczyk twierdzi, że nie pokazał jeszcze pełni możliwości.

Przede wszystkim, jak się czujesz, bo w kwalifikacjach do cyklu Grand Prix i SEC zanotowałeś groźnie wyglądający upadek?

Jestem trochę posiniaczony, ale miałem dużo szczęścia, że nie doznałem żadnych złamań. Ktoś u góry chyba czuwał, żeby mi się nic nie stało, bo, powiem szczerze, że nie pamiętam, kiedy miałem tak groźny upadek.

Niestety z wyniku zadowolony być nie możesz.

Na pewno nie tego oczekiwałem. Jak jednak miałem awansować dalej, kiedy sędzia po prostu kradnie mi punkty? W tym biegu, w którym miałem upadek zostałem niesłusznie wykluczony, a przecież inny zawodnik po prostu we mnie wjechał. Gdybym zdobył w tym biegu 2 punkty, byłbym w kwalifikacjach do Grand Prix i SEC. Nawet starczyłby punkt. Jestem więc wściekły, bo nie miałem na to wpływu.

Wściekły i na pewno rozczarowany.

No pewnie. Jeśli nie jeździłbym dobrze, to jakoś bym to zaakceptował. Jednak ciężko jest zaakceptować coś, jeśli nie masz na to wpływu. Co więcej, dziką kartę dostał Michael Jepsen Jensen, który w kwalifikacjach spisał się znacznie gorzej ode mnie. Jak to w ogóle jest możliwe? Niestety nic nie zrobię – mogę tylko skupić się na kolejnych zawodach w sezonie 2019.

W tym roku startujesz w polskiej I lidze. Odpowiada Ci poziom?

Czuję się tam bardzo dobrze. Oczywiście da się zauważyć, że jest ciężej niż w II lidze, ale mi to odpowiada. Podczas meczu w Tarnowie miałem trochę kłopotów z szybkością, ale już wiem, dlaczego tak się stało. Sezon jest jeszcze długi, a ja mam swoje cele, które chcę zrealizować. Wiem, na co mnie stać.

Nicolai Klindt jest bardzo rozczarowany po duńskich kwalifikacjach do cyklu Grand Prix i SEC

Mówi się, że jesteś jednym z najbardziej zapracowanych zawodników. Duża liczba startów sprawia, że czujesz się najlepiej?

Dokładnie tak. Jeśli przytrafi ci się słabsze spotkanie, możesz zaraz wszystko zmienić następnego dnia. Oczywiście minusem jest to, że muszę dużo podróżować i nie mam tyle czasu na odpoczynek czy treningi, ale z tym można sobie poradzić. Ważne, żeby wszystko odpowiednio wyważyć.

Wielu zawodników zdecydowało się zrezygnować z ligi angielskiej, a Ty wciąż tam startujesz. Dlaczego?

Mieszkam w Anglii i lubię tamtejszą ligę. W lidze szwedzkiej nie mam bezpiecznego miejsca i nie zarabiam też jak niektórzy zawodnicy w Ekstralidze, więc dla mnie to też dodatkowe dochody, a rachunki trzeba płacić (śmiech). Teraz też dużo się poprawiło w Anglii – nie ma już tak wielu spotkań.

Dlaczego zdecydowałeś się zamieszkać w Anglii?

Postanowiłem tak wiele lat temu. To była najlepsza opcja, biorąc pod uwagę połączenia lotnicze i wszelkie podróże związane z żużlem. Potem poznałem dziewczynę, mamy teraz córeczkę i mieszkamy tam razem. Gdyby moje życie tak się nie potoczyło, pewnie latem żyłbym w Polsce, a zimą w Danii.

W ostatnim sezonie Twoje wyniki były naprawdę dobre. Czujesz, że kibice teraz oczekują od Ciebie coraz więcej?

Zawsze tak będzie. To jest normalne w każdym sporcie. Zeszły sezon nie był zły, ale wciąż czuję, że ten może być jeszcze lepszy. Muszę tylko być spokojny, cierpliwy i ciężko pracować. Jak już wspomniałem, wiem, na co mnie stać i nie słucham tego, co mówią inni ludzie. Wszystko zależy ode mnie – to ja wsiadam na motocykl.

Czy Twoja córka jest fanką żużla?

Pewnie – ona kocha żużel i jest moim najwierniejszym kibicem. Strasznie się cieszy, gdy wygrywam. Czasami zabieram ją na mecze do Wolverhampton i widzę, że sprawia jej to wielką frajdę.

Rozmawiał MICHAŁ CZAJKA