Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zawsze skromnie, z boku i bez „parcia na szkło”. Ale serca i wiedzy żużlowej mogliby mu pozazdrościć działacze, których pełno w mediach. Jacek Ziółkowski, bo o nim mowa, kilka dni temu skończył sześćdziesiąt lat. Od ponad trzech dekad działa w różnych rolach w „czarnym sporcie”. W sezonie 2019 będzie menedżerem beniaminka ekstraligi, lubelskiego Motoru.

Zaczęło się banalnie. Najpierw mecze w Lublinie, potem wyjazdowe. Często wracał z nich autokarem, razem z drużyną Motoru. To było bardzo cenne, bo przy okazji poznawał zawodników, trenerów i działaczy. Naturalną konsekwencją było zdobycie uprawnień kierownika drużyny, co nastąpiło w 1986 roku i praca podczas meczów w tym charakterze. Dobrze trafił, Motor awansował do ówczesnej I ligi, w składzie pojawił się sam legendarny Hans Nielsen. Wreszcie, na początku lat 90. przyszedł czas na kolejny etap żużlowego wtajemniczenia. „Ziółko” został żużlowym arbitrem.

– Sędziowałem kilka sezonów, w sumie było to około pięćdziesiąt imprez. Pierwszy mecz ligowy „gwizdałem” w Krośnie. Kilka wydarzeń było naprawdę interesujących. Na przykład towarzyski mecz Motoru z Oksfordem, z udziałem Nielsena. Zapamiętałem także otwarcie toru w Machowej w 1992 roku. Tłumy ludzi, którzy nie zmieścili się na surowym stadionie. Prowizorka. Trybuna vip mieściła się na przyczepie ciągnika. Jest co wspominać. Zimą przed jednym z sezonów w połowie lat 90. pojechałem na obowiązkowe badania dla sędziów. Okazało się, że nie mam refleksu, jestem tak ślepy, że powinienem chodzić z białą laską i generalnie nie mogę być sędzią. Tymczasem zrobiłem dwa niezależne badania, w których wyniki miałem bardzo dobre. Odszedłem, ale nie chcę rozdrapywać dawnych ran. Było, minęło…Tym bardziej, że pozostałem przy speedwayu w innej roli.

Po kilku latach pojawiła się ciekawa oferta pracy w Rzeszowie, gdzie szukano kierownika sekcji. Jacek pojechał na Podkarpacie. W Rzeszowie praktycznie nikogo nie znał. Mieszkał w akademiku miejscowej Politechniki i codziennie przed ósmą rano meldował się z siedzibie klubu przy ulicy Hetmańskiej. Stal w tamtych latach stała się czołowym, krajowym klubem. Nicki Pedersen, Rafał Dobrucki, Davey Watt w najlepszych latach, młodziutki Martin Vaculik i inni. Sukcesów drużyny jeżdżącej pod szyldem Marmy nie brakowało. Kiedy po sześciu latach Jacek, ze względów rodzinnych wracał do Lublina, rzeszowskie środowisko pożegnało go podczas specjalnej uroczystości. To chyba najlepszy dowód uznania.

Wrócił zatem do Lublina, gdzie ostatnio zaangażował się w odbudowę tamtejszego żużla. Motor z niebytu, w ciągu trzech lat awansował do krajowej elity. W zbliżającym się sezonie Jacek Ziółkowski będzie menedżerem drużyny.

– Wiem, że nie będziemy faworytem rozgrywek, ale to jest tylko sport, a wynik meczu jest znany po piętnastym wyścigu, a nie dwa miesiące przed sezonem. Gdyby tak było, to najlepiej byłoby od razu usiąść i ustalić, żeby złoto wręczyć Unii Leszno, srebro Falubazowi i sezonu nie rozgrywać. Ale byłyby oszczędności – żartuje Jacek, dodając, że beniaminek będzie miał swoje atuty w postaci nieznanego dla znacznej części rywali toru, mocnej pary juniorów czy zawodników, którzy mają sporo do udowodnienia.

Do życzeń dla Jacka z okazji sześćdziesiątki, która właśnie mu stuknęła warto dołożyć także te dotyczące sukcesów w prowadzeniu zespołu Motoru. Jedno jest pewne. Zaangażowania, pasji i pracowitości z pewnością mu nie zabraknie. Wszystkiego dobrego Jacku!

ROBERT NOGA