Od kiedy w 2007 roku losy najwyższej żużlowej klasy rozgrywkowej zaczęły być nieprzerwanie rozstrzygane poprzez fazę play-off, klub z Leszna dominuje nad innymi drużynami w klasyfikacji medalowej (5-3-0). Unia dokonuje rzeczy dla innych jak dotąd niemożliwych, a przy tym jak żaden inny zespół potrafi wykorzystać słabości rywali w decydującym momencie sezonu.
Trzeci sezon rządów Józefa Dworakowskiego w Lesznie (2007 rok) zakończył się pierwszym od osiemnastu lat tytułem mistrzowskim dla klubu z Wielkopolski. Stało się tak, mimo że więcej szans dawało się zwycięzcy rundy zasadniczej – Unibaxowi Toruń.
Rok później leszczynianie bronili tytułu, ale w rundzie zasadniczej nie szło im rewelacyjnie, a w zespole, na pierwszy rzut oka złożonym z dobrych kolegów, potrafiło dojść do zgrzytów. Przykładem tego była kłótnia o pola startowe między Hampelem a Kasprzakiem, którą kamery telewizyjne zarejestrowały przed biegami nominowanymi w przegranym meczu rundy zasadniczej na własnym torze z Unibaxem. Unia jednak opanowała sytuację w dalszej części sezonu, w ekipę znów wstąpił dobry duch (czego tym razem dowodem była narada drużyny w parku maszyn w Toruniu), a dodatkowo w półfinałowym starciu faworyzowany Włókniarz po części sam odebrał sobie szansę na odrobienie strat z pierwszego spotkania, kiedy w rewanżu już na początku rywalizacji doszło do karambolu z udziałem Sebastiana Ułamka i Lee Richardsona. Później przyszedł słabszy rok 2009 bez play-offów i znakomity 2010, w którym już po pierwszym pojedynku finałowym w Zielonej Górze (39:51) nikt nie wyobrażał sobie innego mistrza niż leszczyńskie Byki.
Po raz kolejny po tytule mistrzowskim nastał dla Unii sezon naznaczony problemami – tym razem z kontuzjami, które w trakcie rozgrywek wyłączyły z jazdy Kamila Adamczewskiego, Sławomira Musielaka, Juricę Pavlica i Damiana Balińskiego. Z kolei Janusz Kołodziej przez całą kampanię odczuwał skutki fatalnego upadku podczas Grand Prix Europy w Lesznie. Uniści byli czwartą siłą ligi i wydawało się, że najlepszy po rundzie zasadniczej Unibax Toruń wyeliminuje w półfinale trapionych urazami Byków. W pierwszej konfrontacji na stadionie im. Alfreda Smoczyka leszczynianie przygotowali jednak mocno przyczepną nawierzchnię, z którą goście zupełnie sobie nie poradzili, a w wyniku upadków stracili Adriana Miedzińskiego (do końca meczu) oraz Emila Pulczyńskiego (w kontekście rewanżu) i po raz kolejny przegrali dwumecz z Unią, która w finale nie dała już rady Stelmet Falubazowi Zielona Góra.
Z czwartej lokaty po rundzie zasadniczej Leszno ponownie zdołało awansować do wielkiego finału Ekstraligi jeszcze dwa razy (żadnej innej drużynie nie udała się ta sztuka w omawianych latach 2007-2018 ani razu). Najpierw w 2014, kiedy znowu karty rozdawał (częściowo) los. Wszak dominująca po rundzie zasadniczej Grupa Azoty Unia Tarnów przystąpiła do półfinałowego starcia bez Grega Hancocka i z poobijanym Januszem Kołodziejem. Choć należy w tym miejscu zaznaczyć, iż niektóre Byki również nie były w pełni zdrowe, ponieważ Nicki Pedersen wciąż borykał się ze skutkami wybicia barku, a Piotr Pawlicki miał pękniętą jedną z kości ręki. Leszczynianie zdołali jednak wygrać oba spotkania i po raz kolejny zameldowali się w finale – gdzie musieli uznać wyższość Stali Gorzów.
Trzy lata później Unia znowu zaskoczyła wszystkich „atakiem” z czwartego miejsca. Tym razem Wielkopolanie po zwycięstwie w półfinałowym pojedynku (z Zieloną Górą) poszli za ciosem i wygrali również finałową konfrontację z Betardem Spartą Wrocław, w której – a jakże – nie byli faworytem.
Z kolei w sezonach 2010, 2015 i 2018, gdy zawodnicy z Leszna nie mieli sobie równych w rundzie zasadniczej, bez większej dramaturgii triumfowali także w fazie play-off i nie dopuszczali, by w decydujących momentach dopadły ich chwile słabości (fizycznej, mentalnej czy sprzętowej). Także kontuzje omijały unistów szerokim łukiem, kiedy dochodziło do ostatecznych rozstrzygnięć.
Ciekawostką jest fakt, iż Byki, gdy w latach 2007-2018 dochodziły do półfinałów rozgrywek o mistrzostwo Polski, zawsze potrafiły awansować do meczu o złoto.
Z awansem do finału Ekstraligi często wiązało się również wcześniejsze stawanie na podium indywidualnych mistrzostw Polski żużlowców z bykiem na piersi. Działo się tak w 2007 (brąz Damiana Balińskiego), 2008 (srebro Jarosława Hampela), 2010 (złoto Janusza Kołodzieja), 2011 (złoto Hampela), 2014 (srebro Piotra Pawlickiego) i 2018 roku (złoto Piotra Pawlickiego). Wyjątki od tej reguły stanowią tylko sezony 2015 i 2017. Dziś wiele wskazuje na to, że tegoroczny złoty medal Janusza Kołodzieja także połączony będzie z występem leszczyńskiej drużyny w meczu o drużynowe mistrzostwo Polski.
ALAN WÓJTOWICZ
Żużel. Niebezpieczny upadek zawodnika Sparty! Może mówić o sporym szczęściu
Żużel. Dudek liderem. Ciasno po 1. rundzie (KLASYFIKACJA IMP)
Żużel. Kubera zdobył Toruń! Dudek ucieka! (RELACJA)
Żużel. Ogromny pech Małkiewicza! Ból uniemożliwił mu ściganie
Żużel. GKM żądny rewanżu. Junior Torunia znów poza składem!
Żużel. Prezes Włókniarza grzmi! Mówi o transferach