fot. Mega Łada Togliatti
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wiaczesław Monakow marzył o tym, aby startować w polskiej lidze. W zeszłym roku nie dostał szansy w pilskiej Polonii, a w tym podpisał umowę z MSC Wolfe Wittstock i liczył na to, że karta jego żużlowego życia się odwróci. Okazało się jednak zupełnie inaczej. Zawodnik chce się rozwijać, ale jak sam mówi, wpadł z przysłowiowego deszczu pod rynnę…

Wiaczesław, wszystko miało inaczej wyglądać w tym roku…

Nie ukrywam, że jestem podłamany i przygnębiony całą sytuacją. W tym sezonie chciałem pokazać w Polsce, że potrafię jeździć. Okazało się, że startowałem rzadko, a jak już startowałem, to nic wielkiego na torze nie pokazałem, może poza meczem z Rzeszowem. Moje nieliczne występy były po prostu słabe. Ja nie mam żadnego sprzętu, na którym mógłbym skutecznie rywalizować na drugoligowym poziomie. 

W Wittstock miałeś regularnie startować. Takie ponoć były ustalenia?

Tak. Na początku było mówione, że będę jeździł, dostanę pomoc sprzętową i wszystko będzie w porządku. To mnie w jakiś sposób skusiło i podpisałem kontrakt. Po jego podpisaniu usłyszałem, że wygląda to tak, że albo przyjeżdżam, startuję na żużlu i jednocześnie pracuję w firmie pana Mauera, albo nie ma o niczym mowy i mogę robić co chcę. Nie miałem więc wyjścia i przyjechałem do Niemiec. Inaczej miałbym sezon stracony. Byłem w Niemczech zupełnie sam, języka też nie znałem. Sezon się zaczął i faktyczne pojechałem w meczu z Rzeszowem, a później jeździłem bardzo rzadko. Czemu? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Inna sprawa jest taka, że nie wiem, jak zawodnik ma się rozwijać, skoro nie ma treningów i przygotowań do zawodów. Były tylko mecze. Jak był ustalany skład? Tego też nie wiem.

Z tego co wiem, to Ty jesteś zawodnikiem „walczącym” z ciągłymi przeciwnościami losu. Byłeś w Wittstock sam, sprzętu brak, sponsorów brak i okazji do startów też nie było…

Prawda jest taka, że cały sezon nie miałem za bardzo na czym jeździć. Brakowało mi podstawowych części czy też porządnego silnika. Trener Marcin Sekula trochę mi pomagał i za to bardzo mu dziękuje. Kiedyś jak pojechałem do niego do domu, aby się przygotować do meczu, to trener zorganizował mi szybko części, bo stwierdził, że to, co mam, nie nadaje się do niczego. Do Wittstock przyjechałem i zostałem, bo układ z prezesem był taki, że tu przyjeżdżam, pracuję u niego w firmie, jeżdżę na żużlu i za to jakąś pomoc otrzymam. Skończyło się tak, że zaufałem, przyjechałem, pracowałem u pana Mauera, ale na żużlu jeździłem coraz mniej. Jak na to wszystko patrzę, to jak mam być zadowolony? Wszystko poszło na odwrót. Wpadłem z deszczu pod rynnę.

Rozumiem zatem, że niezbyt podoba Ci się jazda w niemieckim klubie?

Szczerze powiem, że nie za bardzo mi się to wszystko podoba. Poza tym, z tego co mi wiadomo, ja już w tym klubie nie jestem.

Z jakich powodów twierdzisz, że nie jesteś w klubie?

Właściciel klubu, jakby to powiedzieć… (westchnienie) Inaczej, pan Frank Mauer to bardzo trudny człowiek. Chce mieć wszystko od razu i nie ma z nim jakiejkolwiek rozmowy. Albo jest tak, jak on każe, albo nie ma o niczym mowy. On ma zawsze rację i tyle. Staje się trochę nerwowy jak zaczyna się z nim dyskutować i traci panowanie nad sobą. Dziś miałem być w pracy, a jestem w Gdańsku na zawodach (rozmowa przeprowadzona 12 października – dop. red.), ponieważ podczas sobotniego turnieju Frank Mauer wyrzucił mnie i z klubu i z pracy.

Co zatem dalej?

Nie wiem. Wracam jeszcze z Gdańska do Niemiec i będę chciał porozmawiać z prezesem. Jest tak, że nie mam obecnie ani pieniędzy, ani mieszkania, ani nie wiem, co ze sobą dalej zrobić. Muszę skupić się na tym, aby zabezpieczyć sobie byt. Trzeba gdzieś się podziać i mieć z czego, jak wy to mówicie, kupić chleb.

Pracowałeś w firmie budowlanej Franka Mauera. Jak to jest godzić żużel z ciężką pracą fizyczną?

Ja mogę robić wszystko, aby móc jeździć na żużlu, ale są też granice tego „wszystkiego”. Praca, którą wykonywałem jest naprawdę ciężka. Nosiłem ciężkie rzeczy na budowach Franka Mauera. Wracałem z pracy po południu i po godzinie zasypiałem. Nic mi się nie chciało. Zjadłem coś i zamiast myśleć o żużlu, padałem i zasypiałem. Rano znów szedłem do pracy. Jak tu myśleć o żużlu? Wiem jedno, że więcej na taki układ nie pójdę. Ja chciałem ścigać się i trenować, a nie pracować ciężko fizycznie na budowie i nie móc się w ogóle odezwać…

Głośno było o tym, że przed meczem w Rawiczu tak bolały Cię ręce, że aż nie miałeś siły jechać…

A jak miałem mieć siłę, skoro przez parę dni przed meczem, przez osiem godzin, nosiłem wiadra z betonem? Inna sprawa to psychika. Człowiek miał już po pracy na tyle dość, że nie myślał o żużlu, tylko o tym, że następnego dnia znów trzeba dać radę w pracy. Ciężko było to wszystko pogodzić. Powiem więcej, nie wiem czemu, ale chyba mnie tu też nie lubią, bo w pracy dostawałem najcięższe zajęcia. Inni się zmieniali, mieli lżejszą pracę, a ja w kółko dostawałem te najgorsze. Nie znam niemieckiego, więc po prostu wszystko robiłem i myślałem, że nie zostanę wykorzystany. Przecież można było zrobić tak, aby trzy dni ciężko pracować, a w te przed meczem wykonywać lżejsze prace. Zajęć na budowie nie brakuje. Mogę powiedzieć, że zamiast ścigania się na żużlu pojechałem ciężko pracować fizycznie na budowie w Niemczech. 

Miałeś chociaż płacone za te rzadkie, ale jednak występy w meczach?

Tak. Ja dostawałem na początku 300 euro za mecz. Z tego co wiem, to była najniższa stawka w całej drużynie. Tak słyszałem od kolegów. 300 euro to zawsze 300 euro, ale jeśli za mechaników płaciłem na mecz po 100 euro, do tego kolejne 100 na dwie opony, to zostawało w kieszeni 100 euro. Od tego jeszcze trzeba odjąć paliwo na dojazd. Zostawało zatem niewiele. Miałem dostać więcej, ale skończyło się na tym, że miałem tylko tyle. 

Jest zatem sens dalej bawić się w żużel?

Tu w Wittstock nie ma żadnego sensu. To najgorsza decyzja, jaką podjąłem. Gdyby nie pomoc rodziny i innych osób, to nie wiem tak naprawdę jakbym sobie w tym roku poradził. Jeśli chodzi o żużel, to uważam, że jest sens się bawić. Ja ten sport kocham. Mam dopiero 22 lata i potrafię się ścigać. Do szczęścia potrzeba mi tylko klubu, który da mi okazję do startów i nie wykorzysta do innych rzeczy, jak Wolfe. Spróbowałem w Wittstock i wiem, że to był duży błąd. Jak to u nas w Rosji mówią, nie jest głupi ten, kto błędy robi, ale ten, kto je powtarza. 

Czyli co dalej? Wiaczesław Monakow jeszcze zaistnieje jako zawodnik żużlowy czy kariera, która tak naprawdę się nie zaczęła, zakończyła się pod Berlinem?

Walczę dalej. Będę szukał klubu z normalnym prezesem i takiego, gdzie będę miał okazję do startów. Mam nadzieję, że jakiś polski klub drugoligowy da mi szansę. Trzeba się „otrzepać” i myśleć, jak sobie to dalej układać. Z żużla nie rezygnuję, bo wiem, że mam do niego talent. Potrzeba mi tylko sprzętu i startów. My, Rosjanie, przy trudnościach walczymy, nie poddajemy się. Na razie muszę jakoś znaleźć sobie nowe miejsce na ziemi, poza Wittstock.

Jakie masz na chwilę obecną marzenia?

Tylko dwa. Kontynuować karierę i ścigać się w lidze angielskiej. Marzę, aby tam jeździć tak, jak marzę o regularnych startach w polskiej drugiej lidze. Obiecuję jedno. Ten, kto mi zaufa i pomoże na pewno nie pożałuje. 

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Tyle Rosjanin Monakow. Przyznam, że rozmawiając z Wiaczesławem, odniosłem wrażenie, iż ten młody chłopak zrobi wszystko, aby otrzymać szansę startów na żużlu. Rzadko spotyka się młodego człowieka, który mimo samotności oraz przeciwności losu jest pełen optymizmu i wierzy, że ktoś mu zaufa oraz da prawdziwą szansę. 

ŁUKASZ MALAKA