Mógł zajść bardzo daleko… Wspomnienie Kazimierza Araszewicza

Kazimierz Araszewicz zginął w wieku zaledwie 21 lat/ fot. Marek Gadzinowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kazimierz Araszewicz z Rogowa pod Toruniem, właściwie nie mógł nie trafić do żużla. Sąsiad ówczesnej gwiazdy Stali, Janusza Plewińskiego, spowinowacony z Eugeniuszem Miastkowskim, był obciążony speedwayem. Jego bezkompromisowy styl, napędzanie się pod bandą, przypominał to, co po latach prezentował Tomasz Gollob. Niestety, nie dane mu było rozwinąć skrzydeł. Na torze zostawił najcenniejszy dar – życie.

Karierę „Kajtek”, urodzony 26 listopada 1955 roku, rozpoczynał w drugoligowej Stali od sezonu 1974 i w tym samym roku uzyskał żużlową licencję. Na dzisiejsze realia późno, jednak w tamtym czasie nie było w tym nic szczególnego. Treningi można było rozpoczynać w wieku 16 lat, a warunkiem uzyskania licencji było posiadanie prawa jazdy na motocykl, stąd kariery w tamtych latach rozpoczynali zawodnicy później niż dziś.

Dwa lata po debiucie Araszewicz świętował ze Stalą awans do grona pierwszoligowców. Sezon 1976 dla toruńskich żużlowców był inauguracyjnym w najwyższej klasie rozgrywkowej (wówczas obowiązywał podział na dwie ligi). Oparty na wychowankach zespół, stanowiący mieszankę rutyny z młodością, miał jeden cel – utrzymać się w gronie najlepszych.

9 maja 1976 roku, nomen omen w Dzień Zwycięstwa, Stal po raz pierwszy zainkasowała dwa pierwszoligowe punkty, kiedy to bardzo szczęśliwie, w trzeciej kolejce, zwyciężyła gdańskie Wybrzeże 48:47. Potem przyszła nikła przegrana w Rybniku i niewielka wygrana z Kolejarzem Opole w Toruniu. W ostatni dzień maja, na stadion przy ul. Broniewskiego zawitał naszpikowany gwiazdami zespół z Gorzowa. Jancarz i spółka uchodzili za stuprocentowych faworytów potyczki z beniaminkiem. Ten jednak pokazał przybyłym w komplecie kibicom, na czym polega piękno sportu. Niezwykła ambicja i wola walki sprawiły, że toruńska drużyna stanęła przed szansą pokonania utytułowanych rywali.

Na wyścig przed końcem meczu gospodarze prowadzili różnicą zaledwie oczka. Do decydującego o wszystkim starcia stanęli Jancarz i Woźniak z Gorzowa oraz Ząbik i Araszewicz z Torunia. Od startu do mety prowadził bezbłędny tego dnia Jancarz, lecz za jego plecami toczył się zacięty bój o pozostałe miejsca. Gdy cała czwórka rozpoczynała ostatnie okrążenie, bieg układał się po myśli gorzowian, którzy jechali na 4:2. To oni w tym momencie byli zwycięzcami całego spotkania. Tymczasem na ostatnim wirażu Araszewicz, po brawurowym i zapierającym dech w piersiach ataku, objechał pilnującego trzeciej pozycji Woźniaka, który nie wytrzymał presji, zaś widząc, że traci pozycję, przewrócił się. Stadion na moment zamarł w obawie, czy desperacka szarża nie skończy się karambolem. Chwilę później kilka tysięcy gardeł krzyczało wniebogłosy, a bohater meczu Kazimierz Araszewicz, długo nie mógł stanąć na ziemi, podrzucany przez rozradowanych kibiców.

To był prawdziwy przełom, bo torunianie uwierzyli, że przynajmniej na swoim torze mogą wygrywać z najlepszymi. I wiara zamieniła się w konkretne dokonania. W niespełna trzy tygodnie później faworyzowana Unia Leszno uległa w Toruniu gospodarzom, aż 31:65, a coraz lepiej spisujący się Araszewicz zgromadził 11 punktów. 21-letni junior Stali należał też do najlepszych w derbowym spotkaniu z Polonią. Jego 10 oczek i czterdzieści uzbieranych przez kolegów sprawiło, że bydgoszczanie wracali do siebie na tarczy. Dobra passa została utrzymana w meczu z Falubazem. Rewanż, za nieznaczną porażkę w Zielonej Górze, udał się w pełni. Stal rozgromiła żużlowców spod znaku Myszki Miki 68:28. I tym razem Araszewicz jeździł wybornie. Zdobył 12 punktów, udowadniając, iż obok Kniazia, Plewińskiego i Ząbika jest filarem zespołu.

Po dziesięciu kolejkach spotkań, toruńska Stal dość nieoczekiwanie wspięła się na czwarte miejsce w tabeli, mając tyle samo punktów, co trzecia Unia Leszno i zaledwie dwa oczka mniej od liderujących: imienniczki z Gorzowa i częstochowskich lwów. Na kolejny mecz żużlowcy z Torunia udali się właśnie do Częstochowy. Nikt nie oczekiwał od nich pokonania teamu Marka Cieślaka, liczono natomiast na nawiązanie walki. Po pierwszych czterech, niezbyt udanych wyścigach, na tor wyjechali Andrzej Jurczyński i Marek Nabiałek z Włókniarza oraz Jan Ząbik i Kazimierz Araszewicz ze Stali. Teoretycznie bieg ten miał przynieść remis. I po starcie wszystko na to wskazywało. Prowadził ze sporą przewagą Jurczyński. Za nim jechali torunianie, którzy starali się stworzyć szczelną zaporę dla depczącego im po piętach Nabiałka. Ząbik asekurował będącego nieco z przodu Araszewicza.

Nikt na stadionie nie przeczuwał zbliżającej się tragedii, gdy wtem, wchodząc w pierwszy wiraż trzeciego okrążenia, junior Stali zbyt mocno wykontrował motocykl. Postawiło go w poprzek toru. W tym momencie na nic zdało się doświadczenie Ząbika, który nie miał szans ominąć klubowego kolegi. Chwilę później na koziołkujących zawodników wpadł rozpędzony Nabiałek. Wypadek wyglądał makabrycznie. O ile jednak Ząbik z Nabiałkiem dawali od początku oznaki życia, o tyle Araszewicz leżał w bezruchu na torze. Dopiero po chwili przybył na miejsce lekarz i stwierdził, że torunianin jeszcze żyje. Kiedy więc karetka znikała w bramie stadionu, sędzia Aleksander Chmielewski z Warszawy zdecydował się wznowić zawody. W powtórce Ząbik zjechał z toru tuż po starcie. Jednak najgorsze dopiero przyszło. Gdy trwał siódmy wyścig, na wieżyczkę dotarła tragiczna wiadomość. Kazimierz Araszewicz zmarł. Był 25 lipca 1976 roku.

Cztery dni później, 29 lipca, tłumy kibiców żegnały swego bohatera na cmentarzu w podtoruńskim Rogowie, rodzinnej miejscowości żużlowca. Zginął w wieku dwudziestu jeden lat, będąc u progu wielkiej żużlowej kariery. Jego tragiczne odejście było dla kolegów z drużyny szokiem. Wystąpili nawet do GKSŻ o przesunięcie daty najbliższego spotkania w Gdańsku. Co oczywiste, nie kwapili się również na wyprawę do Częstochowy, by powtórzyć przerwane zawody.

Mało kto dziś pamięta, dlaczego przerwany pierwotnie po siedmiu wyścigach pojedynek Włókniarza i Stali nigdy nie został powtórzony.  Ostatecznie zaplanowano go dopiero na wtorek, 24 sierpnia, ale i do tego spotkania nie doszło. Kibice gromadzili się na trybunach, a w parku maszyn wciąż nie było części ekipy gości. Jadący na mecz dacią Jerzy Kniaź, Eugeniusz Miastkowski, Marian Więckowski i Jan Moskowicz mieli poważny wypadek drogowy. Czołowo zderzyli się ze starem, którego kierowca, pod Piotrkowem Trybunalskim, nie bacząc na jadący z naprzeciwka samochód żużlowców, podjął manewr wyprzedzania innej ciężarówki. Moskowicz złamał kręgosłup, Kniaź strzaskał miednicę i kilka żeber, Więckowski uszkodził biodro, jedynie Miastkowski wyszedł bez szwanku. Do meczu więc ponownie nie doszło, a torunianie wystąpili, koniec końców, o zaliczenie spotkania, jako walkower dla Włókniarza, co nastąpiło i sprawia, że w tabelach i statystykach nie sposób doszukać się daty tragedii w rubryce z rozegranymi meczami.

Starszy brat „Kajtka” dopiero po latach zdecydował się opowiedzieć o traumie jaką przeżył. Wspominał jak sąsiad Plewiński, leczący wtedy, przez pół roku, kontuzję i cały w gipsie, oraz kuzyn Miastkowski, wraz z braćmi Araszewiczami, odwiedzającymi „Plewę”, grali całymi dniami w karty, a Kazik łykał opowieści o żużlu z otwartymi ustami. „Kajtek” ze Zbyszkiem, nakarmieni historiami, opowiadanymi przez znajomych zawodników, przerobili WFM-kę ojca na „żużlówkę” i tak rozpoczęła się przygoda Araszewicza. Brat wspominał także, że sam nie miał tyle odwagi, by spróbować żużla, ale wie, co przeżywał Kazimierz. Najbardziej upadki, liczne i częste, podczas pierwszych treningów, ale też fakt, jak Kazimierz brał do serca karambol ze Stanisławem Kasą z Bydgoszczy, po którym tamten praktycznie zakończył karierę.

Najbliżej był Araszewicz w klubie ze swym partnerem z pary, Jerzym Kniaziem, zawsze mógł także liczyć na podpowiedź Janusza Plewińskiego. Śmigał pod bandą, tam osiągając najwyższe prędkości. Jego styl był może nieco szalony, ale porywał tłumy. Kibice go kochali. Zbigniew o tragedii brata dowiedział się ledwie dwa tygodnie po własnym ślubie, na którym „Kajtek” był świadkiem. Dramatyczne wieści usłyszał przez radio o 23.20. Nie było wszakże komórek, internetu, a nie wszyscy mieli nawet telefony stacjonarne. Nie miał pojęcia jak to przekazać mamie, ale ta już wiedziała. Czuła.

Po latach Zbigniew nie ma do nikogo pretensji. Tragedia, jednak sytuacja jakie na torach się zdarzają. Sam pogrzeb musiał zostawić ślad, szczególnie wśród kolegów z zespołu. Najpierw otwarta trumna z ciałem Kazimierza, w niewielkim pokoju, a przy niej asysta, złożona z żużlowców Stali. Potem przeniesienie na własnych ramionach, z domu na cmentarz. Tłumy ludzi. Drużyna w meczowych skórach i całe Rogowo na nekropolii. Odpalone motocykle i list pożegnalny, odczytany przez Jana Ząbika nad mogiłą. Do dziś przechodzą ciarki. Brat wspominał, że po kilku latach rodzina przebudowywała grób. Wtedy Zbigniew widział nieco spróchniałą trumnę i głowę Kazimierza, a w niej dwie dziury po wypadku. Dla najbliższych to był dramat i tragedia. Traumatyczne przeżycie.

Bratu zależy jedynie, by pamięć o „Kajtku” na zaniknęła pośród kibiców z biegiem czasu. Dla nich się ścigał, wygrywał i dla nich oddał to, co najcenniejsze – życie.

Przez kilka lat, z przerwami, w Toruniu rozgrywano Memoriał Kazimierza Araszewicza. Może więc warto wrócić do tej tradycji.

Źródło : Świat Żużla nr 31-32 oraz speedway.hg.pl

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Mógł zajść bardzo daleko… Wspomnienie Kazimierza Araszewicza
    Viktor
    22 Oct 2019
     7:49am

    Serdecznie dziękuję za tą chociaż bardzo smutna wycieczkę do wspomnień.W moim bardzo długim okresie kibica miałem możliwość oglądania oraz podziwiania skutecznych szarż K. Araszewicza. Niekiedy na różnych stadionach oglądałem i patrzyłem na nie z trwogą.
    – „:Nikt na stadionie nie przeczuwał zbliżającej się tragedii, gdy wtem, wchodząc w pierwszy wiraż trzeciego okrążenia, junior Stali zbyt mocno wykontrował motocykl.” Właśnie to bardzo częste wykontrowywanie motocykla na szczycie łuku wirażu stwarzało bardzo niekiedy bardzo niebezpieczne sytuacje. W tym czasie tory były bardzo ciężkie przyczepne – kontra motocykla na łuku zatrzymywała na chwilę motocykl zawodnika ten który był z tyłu miał większą szybkość zbliżając się niebezpiecznie do tylnego koła Kazika. Nieraz albo lekko trącił w tylne koło albo wyminął „na żyletki”. Ten nawyk jazdy był bardzo często powtarzany oglądałem to z trwogą. Nie będę pisał co mówiłem do kolegów. Na pogrzebie Kazika jeszcze przed uruchomieniem motocykla usłyszałem z ust pana śp. Cheładze (zawodnik, działacz-międzynarodowy najlepszy sędzia na świecie) ; ” Wszelkie namowy do opanowania zmiany stylu jazdy nie przynoszą skutku” to tylko urywek wypowiedzi. Część dla Kazika niech spoczywa w spokoju.
    P.S. „Na torze zostawił najcenniejszy dar – życie.” Obecni włodarze niszczą rujnują tradycje tych co zostawili najcenniejszy dar- życie zapominając o upływających okrągłych latach śmierci ich tragedii nawet o Patronie na stronach klubu nie znalazłem żadnej wzmianki.

    Viktor
    22 Oct 2019
     8:38am

    „Umarłych wieczność dotąd trwa,
    dokąd pamięcią się im płaci.” Wisława Szymborska

Skomentuj

2 komentarze on Mógł zajść bardzo daleko… Wspomnienie Kazimierza Araszewicza
    Viktor
    22 Oct 2019
     7:49am

    Serdecznie dziękuję za tą chociaż bardzo smutna wycieczkę do wspomnień.W moim bardzo długim okresie kibica miałem możliwość oglądania oraz podziwiania skutecznych szarż K. Araszewicza. Niekiedy na różnych stadionach oglądałem i patrzyłem na nie z trwogą.
    – „:Nikt na stadionie nie przeczuwał zbliżającej się tragedii, gdy wtem, wchodząc w pierwszy wiraż trzeciego okrążenia, junior Stali zbyt mocno wykontrował motocykl.” Właśnie to bardzo częste wykontrowywanie motocykla na szczycie łuku wirażu stwarzało bardzo niekiedy bardzo niebezpieczne sytuacje. W tym czasie tory były bardzo ciężkie przyczepne – kontra motocykla na łuku zatrzymywała na chwilę motocykl zawodnika ten który był z tyłu miał większą szybkość zbliżając się niebezpiecznie do tylnego koła Kazika. Nieraz albo lekko trącił w tylne koło albo wyminął „na żyletki”. Ten nawyk jazdy był bardzo często powtarzany oglądałem to z trwogą. Nie będę pisał co mówiłem do kolegów. Na pogrzebie Kazika jeszcze przed uruchomieniem motocykla usłyszałem z ust pana śp. Cheładze (zawodnik, działacz-międzynarodowy najlepszy sędzia na świecie) ; ” Wszelkie namowy do opanowania zmiany stylu jazdy nie przynoszą skutku” to tylko urywek wypowiedzi. Część dla Kazika niech spoczywa w spokoju.
    P.S. „Na torze zostawił najcenniejszy dar – życie.” Obecni włodarze niszczą rujnują tradycje tych co zostawili najcenniejszy dar- życie zapominając o upływających okrągłych latach śmierci ich tragedii nawet o Patronie na stronach klubu nie znalazłem żadnej wzmianki.

    Viktor
    22 Oct 2019
     8:38am

    „Umarłych wieczność dotąd trwa,
    dokąd pamięcią się im płaci.” Wisława Szymborska

Skomentuj