Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pięciokrotny mistrz kraju w kategorii juniorów, ośmiokrotny wśród seniorów. Etatowy reprezentant w zawodach międzynarodowych. Żużlowy romantyk, który uczył się rzemiosła za żelazną kurtyną, próbował kariery w dzikim kapitalizmie, a na koniec postanowił ocalić to wszystko od zapomnienia. Na podróż po meandrach rumuńskiego speedwaya zaprasza Mircea Agrisan.

Mircea, urodziłeś się w 1968 roku w bukaresztańskiej dzielnicy Pantelimon. Trzy lata wcześniej, kilkaset metrów od Twojego domu, oddano do użytku stadion Metalul. Przypadek? A może byłeś skazany na żużel?

Nie, to wszystko nie stało się od razu. Od dziecka kochałem motoryzację, motocykle w szczególności. Ojciec miał Simpsona trzystapięćdziesiątkę. Podglądałem jak nim jeździ, jak go naprawia – to było fascynujące. Tak bardzo, że gdy miałem sześć lat, postanowiłem… go ukraść. Tato zauważył mnie na końcu ulicy. Wracał z pracy. Zamiast dać mi w skórę, posadził przed sobą i pokazał o co tu w ogóle chodzi: wiesz, tu jest gaz, tu hamulec, tak się zmienia biegi i tak dalej. Do domu wróciliśmy na Simpsonie we dwóch. Od tego czasu ujeżdżałem go codziennie. Codziennie! Następny motocykl ukradłem mu jak miałem dwanaście lat. To był Dniepr. Tylko wyjechałem na drogę, a tu za mną policja! Nie zatrzymałem się, zacząłem uciekać – jedna uliczka, druga uliczka, trzecia… Wjechałem tam, gdzie radiowóz już nie miał szans. Odpuścili. Taki był ze mnie mały świr.

I tym Dnieprem dojechałeś na stadion?

Nie. Ojciec stwierdził, że skoro taki ze mnie kozak, to pokaże mi speedway. Zabrał mnie na stadion. Miałem dwanaście lat.

Wtedy wsiadłeś na żużlówkę?

A gdzie tam. Jazdy można było zacząć w wieku czternastu lat. Pierwsze dwa sezony myłem motocykle, zapychałem starszych kolegów na tor, poznałem budowę silników. Ale przede wszystkim – uczyłem się pokory i szacunku do starszych. To była szkoła życia, te dwa lata.

W końcu doczekałeś się swojej szansy.

Tak. Miałem czternaście lat i w pierwszych zawodach, w jakich wystartowałem, od razu zająłem trzecie miejsce. Konsternacja – ludzie pytali, kim jest ten mały gnojek, który tak fajnie zasuwa?! Bo musisz wiedzieć, że naprawdę byłem mały. Dwie głowy niższy od rówieśników. To dodatkowo wzbudzało zainteresowanie. Od tego czasu trenowałem już codziennie.

Rok 1984. Z numerem 6 malutki Mircea.

Kiedy zrozumiałeś, że to jest sposób na życie, a nie tylko przygoda?

Kiedy pierwszy raz pokonałem Pavla Ionela. To najlepszy rumuński zawodnik w historii, a wtedy był u szczytu kariery. Prawdziwa gwiazda, idol. Objechałem go na torze w Braila. Dopiero w parkingu dotarło do mnie co zrobiłem. No i wpadłem w panikę. Chciałem się gdzieś schować, uciec, myślałem, że zaraz mnie znajdzie i to nie skończy się dobrze… Podszedł Dan Gaspar i mówi żebym się przestał mazgaić, on to załatwi. Kilka chwil później do mojego boksu rzeczywiście wbiegł Pavel Ionel z bojowym okrzykiem: „Gdzie jest ten konus?!” „A bo co?!” – odpalił, szanowany  w środowisku, Gaspar. „A bo chcę mu pogratulować! Właśnie mnie wyprzedził, sukinsyn jeden!”

I wtedy pomyślałeś „będę żużlowcem”?

Zaraz potem była jeszcze jedna taka sytuacja, tym razem w Sibiu. Pokonałem Steliana Postolache i Eugena Botezatu. Obu! Botezatu podszedł, poklepał mnie po plecach i powiedział, że od tej chwili jestem prawdziwym żużlowcem. Miałem szesnaście czy siedemnaście lat i pękałem z dumy.

Rok 1986, Metal Bukareszt w składzie: Laurentiu Mayer, Dan Gaspar (stoi w środku) i Marian Gheorghe świętuje złoty medal Mistrzostw Rumunii Par. Na samym dole kadru Agrisan, był wtedy rezerwą toru.

Dużo trenowałeś żeby osiągać te sukcesy? W kategorii młodzieżowej, na krajowym podwórku, zdobyłeś worek medali.

Codziennie. Trenowałem praktycznie dzień w dzień. Jako wyróżniający się junior jeździłem też w zawodach dla seniorów. Bywało, że rano jechałem zawody dla młodzieżowców, a popołudniu dla seniorów. Nie schodziłem z motocykla. W sezonie 1988 odjechałem w sumie 65 zawodów, nie licząc treningów. Rozumiesz to, w tamtych czasach?! No i zostałem nominowany do Pucharu Przyjaźni, więc jeździłem również poza granicami kraju.

To była duża sprawa dla nastolatka.

No pewnie! Jeździliśmy po wszystkich krajach bloku wschodniego i ścigaliśmy się z rówieśnikami. W kadrze byłem ja, Bogdan Dan i Marius Soiata, później doszedł Alexandru Toma i Aurelian Oanes. Wspaniałe doświadczenie i nauka. W takiej Bułgarii, w kwietniu, były zawody pięć dni z rzędu, codziennie gdzieś indziej. Zaczynałeś w Płowdiw, potem była Sofia, Wielkie Tyrnowo, Targowiszte, Szumen… To samo w Czechosłowacji, w ZSRR, na Węgrzech, w NRD. Większości tych torów już nie ma. Kto pamięta, że w samym Plowdiw były trzy? W Polsce byłem chyba na wszystkich stadionach, ścigałem się choćby z Piotrem Świstem, mój rocznik. Potrafiłem z nim wygrać.

W latach osiemdziesiątych nie było wielkich dysproporcji pomiędzy zawodnikami z krajów socjalistycznych.

Tak, to były inne czasy… Kiedyś przyjechał do nas Jerzy Rembas. Wasz czołowy zawodnik, a poza tym wesoły człowiek. Marin Dobre, wielokrotny medalista Rumunii, zaproponował mu zakład. Zasady były proste: 10 biegów na jedno okrążenie. Zwycięzca bierze wygraną. Postawił 24 butelki wódki na środku parkingu. Rembas podrapał się po głowie i za chwilę wrócił ze skrzynką wódki, którą na szybko skompletował od polskich kompanów. Pewnie myślał, że Dobre jest z Bukaresztu, a zakład miał miejsce w Sibiu, więc tor neutralny –  łatwy łup. Wiesz jak się skończyło?

Wesoły jesteś, to się domyślam.

Na 10 biegów Rembas wygrał… jeden! Nie mógł uwierzyć. Chodził po parkingu i gadał „o mój Boże, o mój Boże”. Marin skasował wygraną i stwierdził, że na niego już czas.

Tylko że Dobre to pokolenie Rembasa.

Pod koniec lat osiemdziesiątych myśmy naprawdę mieli kilku równorzędnych, mocnych zawodników. Jechałeś na zawody i nie było faworyta, tylko 6-8 chłopaków którzy mogli wygrać. Nie tylko Marin Dobre, ale choćby Marian Gheorghe, Bogdan Dan, Marius Soaita, Sorin Ghibu, Anton Hack, Nicolae Puravet, Alexandru Toma… No i oczywiście Pavel Ionel.

1990, chłopcy z ekipy Metalu Bukareszt. Od lewej: Mircea Agrisan, Dumitru Gheorghe, Marin Dobre i Sorin Dinulescu.

A wtedy, w latach osiemdziesiątych, który z młodych zawodników miał realne szanse przebić się za żelazną kurtynę i coś osiągnąć?

Ja, Alexandru Toma no i Dan Gaspar.

Toma ściga się do dziś. Gaspara kojarzę, więc musiał być dobry. Ale szybko dał sobie spokój z żużlem.

Człowieku… Nie był dobry, tylko był najlepszy. I nie dał sobie spokój, tylko złamał kręgosłup. Byłem przy tym.

Opowiesz?

Pamiętam jak dziś. To był 21 lipiec 1987 roku, piękny, słoneczny dzień. Trzy dni wcześniej na świat przyszła moja pierwsza córka i tego wieczoru chciałem świętować narodziny na stadionie, z przyjaciółmi z klubu. Wcześniej jednak miał odbyć się normalny trening. Po trzech sesjach mówię do Dana, że ja mam zwyczajnie dość, od trzech dni nie spałem, nie mam siły, nie mam głowy do żużla – no w końcu zostałem ojcem! Ale to był profesjonalista. Wskazał w parkingu na Antona Albu – „chodź młody, z kimś się przecież muszę ścigać!”. Anton był bardziej mechanikiem w klubie z Braila niż zawodnikiem, więc żeby zabawa miała sens, ustawił się do startu 30 metrów przed Danem. Na łuku Anton nie opanował motocykla, Gaspar próbował go nie przejechać i to się udało. Nie ominął tylko maszyny rywala, wpadł na nią z pełną szybkością, uderzył plecami…

Od razu było widać, że jest źle?

Tak. Nie było wątpliwości. Dan mówił, że nie czuje nóg, czuje tylko zimno w okolicy pleców, nic więcej. Kazałem go nie ruszać, ambulans oczywiście był na stadionie, natychmiast nosze, szpital. Kilka dni później operacja. Lekarz powiedział krótko – zrobiliśmy co w naszej mocy, ale tu potrzebny będzie cud. No i cud się nie zdarzył. Gaspar do dzisiaj jest sparaliżowany, porusza się na wózku. W latach dziewięćdziesiątych wyjechał z rodziną do USA, tam lekarze zrobili mu badania i powiedzieli, że nic więcej z punktu widzenia medycyny nie dało się zrobić.

Myślałeś o tym, co by było gdyby? Gdybyś jednak wtedy to Ty skończył z nim ten feralny trening?

Pewnie zrobiłby dużą karierę. On był super utalentowany, najlepszy z nas. Tak, oczywiście, że myślałem. Codziennie byłem u niego w domu, pomagałem jego żonie ile mogłem, ile umiałem. Mieszkali 3-4 kilometry od stadionu, a ja kursowałem między nimi, klubem i własnym łóżkiem.

Macie kontakt do dziś?

Jasne, regularny. Z jego zdrowiem nie jest dobrze, ale to twardziel, trzyma się. Kilka lat temu chłopaki w Stanach zrobili mu niespodziankę i sprowadzili motocykl żużlowy, odpalili, posadzili go na nim, pokręcił manetką. Wzruszające.

Zawody w Sibiu, rok 2016. Gość honorowy Dan Gaspar w czułych objęciach Mariusa Soaity. Do momentu tragicznego wypadku obaj byli liderami swoich ekip – Metalu Bukareszt (Gaspar) i Vointy Sibiu (Soaita). Z tyłu przygląda się Agrisan.

Dan rozbił się na torze w Bukareszcie. Chyba szczęście w nieszczęściu, bo mógł liczyć na opiekę lekarską w stolicy. Ponoć najlepszy szpital ortopedyczny był przy stadionie w Sibiu. Gdzie jeszcze ścigaliście się w Rumunii?

W Braila na przykład były dwa kluby i dwa tory. Ten, który jest do dziś i drugi przy klubie Ianca. Mały, krótki tor.

Ścigałeś się tam?

No pewnie! Pamiętam tam takie zawody gdzie z Marianem Gheorghe co bieg ustanawialiśmy nowy rekord toru. On szybciej, ja szybciej, on, ja… Mój Boże ale to były fajne czasy! Potem, po ’89 trener z Ianca przeszedł do tego klubu, który istnieje do dziś, a tor zamknięto i coś tam wybudowali. W sumie to był jeszcze trzeci stadion. Ok, bardziej tor niż stadion, zawodów tam nie rozgrywano. Na Lacul Sarat, blisko Dunaju, był taki prowizoryczny, piknikowy tor, gdzie można było przy ognisku poślizgać się w lewo.

Bukareszt? Dziś straszą tam ruiny stadionu na którym się wychowałeś.

No a kiedyś były trzy: Metal, Dynamo i jeszcze jeden. Ten na którym się wychowałem oddano do użytku w 1965 roku. Byłem ostatnim, który zgasił światło na stadionie Metalu. 40 lat historii dobiegło końca w 2005 roku.

Stadion w Bukareszcie w 2005 roku…
…i w 2019.

Sibiu?

Dwa tory. Vointa i IPA Sibiu. Jeden wciąż czynny, drugi dawno zamknięty. I jeszcze mieliśmy tor w Arad. Ale on został zamknięty na początku lat osiemdziesiątych, ja już się nie załapałem. Może i lepiej.

Czemu?

Wybudowali go na miejscu cmentarza z okresu II Wojny Światowej. Z czasem nawierzchnia zaczęła odsłaniać to, co było tam wcześniej. No, krótko mówiąc, kości poległych zaczęła odsłaniać. Władza podjęła decyzję, żeby tor natychmiast zamknąć, nie było planów żeby coś z nim zrobić.

Co tam teraz jest?

Jak to co? Supermarket. Centrum handlowe…

A jak wyglądało życie żużlowca w komunistycznej Rumunii? Musiałeś być w partii?

 Tak, oczywiście. Tak samo jak w wojsku. Wszyscy musieli.

W taki sposób klubowy sprzęt woził Ion Bobalneanu, trener ekipy ze stolicy. Rzeczywistość lat 80.

A podobno jeździłeś codziennie. Będąc w wojsku!?

No. I to przez dwa lata (śmiech). Coś ty, ja poligonu nie widziałem na oczy. Za to w wojsku poznałem Alexandru Tomę.

?

Byliśmy reprezentantami kraju, młodymi, zdolnymi sportowcami. Odsłużyliśmy swoje w klubie sportowym. Wymagali od nas wyników na odcinku sportu, to był nasz front. Zdobywaliśmy medale, więc armia się nie wtrącała.

Do pracy też tak chodziłeś?

Posłuchaj, moja praca to były treningi na żużlu i reprezentowanie kraju. Miałem etat w fabryce i pensję co miesiąc, ale dzień w dzień byłem na stadionie i pracowałem w klubie. Było co robić.

W Polsce mamy wizję Rumunii u schyłku Ceaușescu, jako smutnego, tonącego w biedzie i ciemności kraju.

Ale na sport nie szczędzono wtedy pieniędzy. Co dwa – trzy lata do klubu przychodziły nowe motocykle, mieliśmy zapewniony metanol, oleje, paliwo. Jeśli z czymś był kłopot, to z częściami zamiennymi. Ale i na to były sposoby.

Handel z sąsiadami?

Tak. Ten handel odbywał się podczas Pucharu Przyjaźni. Jeździłem po Europie, wszyscy mnie znali. Tu się coś kupiło, tu coś sprzedało. Taka giełda sprzętu dla żużlowców z krajów socjalistycznych. Inni mieli te same potrzeby, więc zawsze się szło dogadać.

Nie było tak źle?

Źle to było później. Dla Ceaușescu sport miał istotne znaczenie i mój klub co roku otrzymywał pieniądze. Była kasa żeby zbudować stadion w Sibiu, była na nasze starty w Pucharze Przyjaźni, stadiony były dobrze utrzymane, była infrastruktura, było wszystko. Zawodnicy mieli etaty w fabrykach, wypłatę co miesiąc.

A po rewolucji?

Wtedy się posypało.

Z dnia na dzień?

Nie. Z roku na rok. Było coraz gorzej.

Początek lat 90. Dwóch przyjaciół z toru: Marian Ghorghe i Mircea Agrisan

Poszedłeś do pracy?

Nie! Dogadałem się z klubem. Pracowałem w nim w warsztacie samochodowym, naprawialiśmy auta, malowaliśmy. Za zarobione pieniądze kupowaliśmy części do motocykli żużlowych, opłacaliśmy transport, noclegi. Dla Mariana Gheorghe i dla mnie. I tak to się toczyło. Marian w 2000 roku wyjechał do Szwecji. Ja byłem ostatnim zawodnikiem, który zjechał z treningu na torze w Bukareszcie. To było pięć lat później.

Dlaczego właśnie wtedy?

Prywaciarz kupił stadion i kazał nam się wyprowadzić. Mieli tam wybudować coś innego. Do dziś nie powstało nic i pewnie nigdy nie powstanie. Zagrozili, że jeśli nie zabierzemy motocykli i pozostałości infrastruktury, to już ich nie odzyskamy. No to zabraliśmy. I to był koniec. Wkrótce potem wyjechałem do Mariana, do Szwecji.

Rok 2005. Ostatnie zawody na stadionie Metalu Bukareszt. Z numerem 9 Mircea.

Jaka jest przyszłość rumuńskiego żużla?

Tu na miejscu? Ciężko powiedzieć. Stadion w Braila będzie i będą na nim zawody, bo należy do ministerstwa. Gorzej z zawodnikami. Młodych nie widać. Inna mentalność. Im się wydaje, że jak nauczą się łamać motocykl w ślizgu, to coś im się należy. Klub ma dać metanol, paliwo, opony i nowy motocykl. Ale to już tak nie działa! Skończyło się z tamtym systemem. Zamiast wyjść w zimie na dyskotekę, wyjdź pobiegać. Zamiast wrzucać posty na facebooka, rusz tyłek i przejdź się po lokalnych firmach, poproś o kasę na metanol, na części zamienne, na cokolwiek. Młodzi wymagają od wszystkich, tylko nie od siebie. Ja w ich wieku na stadionie spędzałem całe dnie, a jak coś szło nie tak, nie szukałem winy dookoła.

A w Szwecji? Masz tam dwie młode perełki na miniżużlu, pochwal się.

Młodszy syn Mariana Gheorghe, Daniel. I mój wnuk, Andrei. Gheorghe to talent, na tle rówieśników wygląda bardzo dobrze. Mój rozpoczął treningi w tym roku i jest obiecująco. Tak sobie rozmawiamy z Marianem, że jak podrosną to będzie Team Romania, jak my lata temu. Jak popatrzysz na rejestracje w moim aucie to jest szwedzka. Ale ja jestem Rumunem i nasze dzieciaki też! Co by się nie działo w mojej ojczyźnie, to oni będą jeździć pod banderą rumuńskiej federacji. Za rok przyjedziemy z nimi do Braila na wakacje, będą się tu ścigać. Ja też dokupię trochę lepszego sprzętu i pojadę w krajowych mistrzostwach, ale nie tak jak w minionym sezonie dla frajdy, tylko o medal.

Dziadek z wnukami. Szwecja 2019.

Dziadek będzie świecił wnukowi przykładem?

I wnuczce. Ona dostanie motocykl po bracie. Już o niego pyta.

Dziadku Agristan, wy naprawdę jesteście szurnięci.

Nie.  My po prostu mamy metanol zamiast krwi.

Chwilę po zdobyciu tytułu indywidualnego mistrza Rumunii.

Rozmawiał WIKTOR BALZAREK