Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Co i rusz słychać powszechne biadolenie, że oto najwyżej średniej klasy rodzimy rajder, wcale niegorszy od obcego koleżki, miast rozwijać talent przez pracowitość i doświadczenie praktyczne na torze, pojawia się w składzie jedynie przy prezentacji, wcielając w rolę fotomodelki. Po ceremonii ma co prawda możliwość obejrzenia zawodów z uprzywilejowanej pozycji, bo z perspektywy parku maszyn, ale pościgać się nie ma najmniejszych szans. Sezon się kończy, a problem wraca ze zdwojoną siłą, bo bez względu na to, kto awansuje, przynajmniej dwie ekipy prócz beniaminka będą potrzebowały wzmocnień, szczególnie w formacji rodzimych seniorów.

Przyjmijmy, że grudziądzkie gołąbki wiedzą, co ćwierkają, a raczej w tym przypadku gruchają i plotki o przenosinach Przema Pawlickiego pod Jasną Górę, na podmianę z Pawełkiem Przedpełskim, okażą się prawdziwe. Do tego sprawdzą się podgłoski, życzenia, przypuszczenia (niepotrzebne skreślić) o awansie PGG ROW-u i… mamy pasztet. Przedpełski nie będzie bowiem zrazu pierwszym wyborem ekstraligowych menedżerów, a do domu w Toruniu raczej mu nie po drodze. Nawet mający świadomość koniecznego wzmocnienia formacji seniorskiej rybniczanie, zdecydowanie będą się rozglądać za kimś sprawdzonym w boju, skutecznym i gwarantującym stabilność na przewidywalnym poziomie, dodam wysokim poziomie.

W GKM-ie, o ile Przemo rzeczywiście zmieni klimat, także ból głowy. Co prawda Leszno może skusić się na pozostawienie w ekipie duetu Kurtz – Smektała i wówczas do wzięcia byłby Jarek Hampel, ale po niego kolejka może być zawijana, zaś oferenci skłonni przystać na każde niemal warunki zawodnika, w odróżnieniu od liczącego każdy grosik Grudziądza. Szanse GKM-u zatem mizerne. A jeszcze niedawno odgrażali się moi krajanie jedynie wymianą najsłabszego ogniwa na mocniejsze. Przemo tym najsłabszym zdecydowanie nie jest, a w GKM-ie zapomnieli chyba na chwilę o słabości swej przyszłorocznej formacji młodzieżowej i znaczeniu tejże w wynikach spotkań – vide Toruń w tym sezonie.

Co więc zamierzają w Grudziądzu? Jedno co pewne, to konieczność zabezpieczenia młodzieżówki przed nieszczęściem, zaś na lidera, niezbędnego skądinąd, pokroju Doyle’a, większych szans nie ma, z uwagi na słabość finansów państwa i sporą, bogatszą konkurencję.

W Rybniku alarm może być jeszcze większy. Z obecnej ekipy tylko Batchelor i Woryna zdają się być zawodnikami na miarę solidnej, ale jednak tylko drugiej linii ekipy ekstraligowej. Do kompletu nieszczęść Rybnika, wiek juniora kończy jedyny przyzwoicie punktujący młokos Robert Chmiel. Następcy na dorobku, tyle że we wstępnej fazie tegoż. I kolejny ból. Skąd, za ile i jak ocenić, że cokolwiek zagwarantuje ten, na którego zdecydujemy się postawić. A może dać czas swoim, na czele z Tudzieżem? Dobrze, tylko wówczas konieczne są poważne wzmocnienia formacji seniorskiej, minimum dwoma sprawdzonymi nazwiskami, z poziomu liderów ekstraligowych teamów. A skąd ich brać?  W Toruniu pewniak Doyle i mocno wątpliwi Iversen oraz bracia Holderowie, o innych chętnych do zmiany barw nie słychać. Pozostaje więc wiara w przebudzenie aktualnych ścigantów, choć z tyłu głowy wciąż tli się przysłowie, a te pono mądrością narodów, o tym, że lepiej być bogatym wśród biednych niż biednym pośród bogatych.

Na rynku juniorskim więc posucha. Wśród polskich seniorów podobnie. Może więc obcokrajowcy? Spada Get Well i jeżeli nie skusi Iversena i Doyle’a, a pewnie nie, to ci dwaj akurat, z różnych powodów, ale bez problemu znajdą nowe zatrudnienie. Zapewne pośród możnych, nie zaś potrzebujących. Niewykluczone, że młody Kopeć-Sobczyński, który w poprzednim roku jechał bardziej niż obiecująco, a teraz sprawia wrażenie, jakby o wszystkim zapomniał, także zechce zmienić otoczenie, na bardziej sprzyjające odzyskiwaniu pamięci. Z uwagi na deficyt w tej formacji i spore potrzeby klubów, może się Igor przechować w ekstralipie przez następny sezon.

Rekinom pozostaje więc sondować rynek pod kątem Milików i podobnych rzeczonemu Czechowi, niechcianych, po słabszym sezonie, ale otrzaskanych w lidze, z zapleczem i niedawnymi jeszcze dobrymi startami w pamięci. Do tego musieliby idealnie trafić z nieznanym juniorem, którego talent na Śląsku eksploduje. Inaczej słabo to rokuje w kwestii utrzymania. W kolejce po ekstorunian ustawią się mocni i możni. Choćby poszukujący alternatywy za Kildemanda Gorzów, czy szukający ZZ za AJ Lublin, że tak zażartuję. Życie może więc solidnie zweryfikować rybnickie plany. Z drugiej strony wszelkie spekulacje mogą same się zdematerializować, bowiem w Rybniku parcie na awans jest, ale głównie pośród działaczy…

Długofalowym rozwiązaniem, jednak ze świadomością, że na efekty trzeba by poczekać, cierpliwie poczekać, byłoby wyznaczenie polskim seniorom minimalnej liczby wyścigów w meczu. Tak było w latach 90. W składzie dwóch, w rezerwie trzeci junior i minimum 6 wyścigów dla nich w spotkaniu. Z tego, dobrego systemu, wyrośli liczni reprezentanci pokolenia Protasa, Rafiego, Barona,Ułama i wielu innych, którzy przez lata nadawali ton rozgrywkom w Polsce. Czemu zrezygnowano z wydajnego systemu? Nie wiem. Skoro jednak zrezygnowano, a młokosów zbyt mało, by ich „zmusić” do jazdy, to może pora, by identyczne rozwiązanie zafundować seniorom, naturalnie rodzimym. Światu możemy oczywiście pomagać, ale nie jak Szwedzi, spójrzcie co tam u nich. A liga śmiga co się zowie. Tylko Szweda nie uświadczysz. Zatem znaj proporcjum mocium Panie. Bez szaleństwa z promocją „obcych” kosztem swojaków, bo sami za chwilę możemy obudzić się z ręką w nocniku. Jestem przekonany, że gwarantowane minimum startów naszemu seniorowi (szczegóły do ustalenia przy okrągłym stole), stanowiłoby dobry moment dla rozwoju i objeżdżenia chłopaków tuż po juniorce, przegrywających rywalizację z podobnymi sobie obcokrajowcami. W obecnym kształcie, bez gwarancji startu, solidny senior pokroju „Gingera”, czy „Krychy” zmuszony jest szukać chleba piętro niżej. Mając pewne co najmniej trzy wyścigi w meczu, po zakończeniu obiecującej przygody juniorskiej, nadal rozwijałby się na najwyższym poziomie. Jeśli mimo to by poległ, to oznaczałoby jedynie sportową porażkę, bez pretekstu w postaci „casusu Kościucha”, czyli jak ja jadę zero to raz, a on jedzie trzy śliwki i uzupełnia audi w nominowanym. Wtedy do nikogo, prócz lustra, żaden rajder zdegradowany do niższej ligi, nie miałby powodu zgłaszać pretensji. Dziś ma ich aż nadto.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI