Robert Ruszkiewicz, mechanik Vaclava Milika i Przemysław Liszki oraz Michał Łopaciński (nSport+) na torze we Wrocławiu.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zwycięzców się nie sądzi – powiada stara przypowieść. Futboliści twierdzą, że niewykorzystane okazje się mszczą. Dwie banalne i brutalne zarazem prawdy. W żużlowej ekstralipie karty rozdaje ostatnio pogodynka, zaś kluby wyposażone odgórnie w przeciwdeszczowe plandeki starają się ich nie używać, żeby się nie zużyły, a że obowiązku nie ma, to… chwała Najwyższemu.

PGE Ekstraliga znowu pokazała moc. WTS zalało tor z chmury tylko nad owalem i to w kształcie aureoli, bo trybuny oszczędzono i… dla władzy wystarczyło. Ostatecznie pojadą wciąż bez Magica, ale do Gorzowa, nie u siebie i nawet jeśli tam polegną, to będzie znacznie mniej bolesne od wtopy w domu. GKM odpuścił Get Wellowi derby i to jeszcze dzień przed czasem, więc w nagrodę za szlachetność pojedzie w czerwcu, gdy Doyle będzie już sprawny, silny i gotowy, bo rezerwowy termin kolejki Toruń ma już zajęty przez… WTS. Z objeżdżonym Holtą i znającym tor Kościuchem łatwo nie będzie, a można było skorzystać z dobrodziejstwa losu i przylać Toruniowi z przytupem, żeby jeszcze na bonus wystarczyło.

Kiedy Leszno ściga się bez Hampela, Lublin bez „Zengiego”, a GKM bez Artioma, jest w porządku. Baa, co bardziej złośliwi piszą nawet po porażce „kompromitacja”. Ciekaw jestem, jak więc nazwą działania „wybiórczej chmury” we Wrocławiu, czy spolegliwość i brak starań Grudziądza o odjechanie meczu w terminie.

Czemuś biedny, boś głupi. Czemuś głupi, boś biedny – poucza ludowa mądrość. Gorzów, mimo wszystko, coś ugrał, zmieniając „tylko” gospodarza, a nie tracąc przy tym handicapu w postaci braku Janowskiego w szeregach rywali, a MrGarden? Zawodnicy co tylko wpadną odrobinę w rytm meczowy, to już mają nieprzewidzianą przerwę.

Kuriozum stanowi sytuacja Speedway Wandy Kraków, która do tej pory ścigała się… raz. To nie żart, do tej pory pojechali raptem w jednym spotkaniu! Jak tak dalej pójdzie, to pogodynki przemeblują kalendarz do tego stopnia, że tegoroczny sezon dokończymy w przyszłym roku. A gdzie w tym miejsce na romantyzm. Gdzie znane, kolorowe przypadki ścigania na błocie. Finał IMP 1995 we… Wrocławiu (bez plandek), Leszno – Tarnów w 1994, Yawal vs Morawski w 1992, albo Grand Prix Niemiec w Berlinie z sezonu 2001. Ktoś powie – najważniejsze bezpieczeństwo, a walka na wodzie nie przynosi sportowych emocji. Zgoda. Ale tylko tam, gdzie rzecz dotyczy rzeczonego bezpieczeństwa. Nie burzę się o odwołany finał Złotego Kasku, bo było marnie z torem, mimo że bez deszczu. Współczuję jedynie pilskim działaczom-pasjonatom, bo to z nich usiłuje się wykreować jedynych winowajców zamieszania, grzechy namaszczonych przez GKSŻ postaci urzędowych zamiatając pod dywan. Bzdura. Kto bez winy, niech pierwszy chwyci kamień, chciałoby się rzec. W Rybniku do ostatniej chwili trzymano w niepewności przemarzniętą publikę, by ostatecznie zawody odwołać, choć było to oczywiste kilka godzin wcześniej z powodu „prawdziwych” opadów. Tu można było wyczekiwać cudu. A w Ekstralipie? Pogodynka decyduje.

W Grudziądzu miało, według prognoz, lać od czwartku non stop. Popluło jak ksiądz kropidłem tylko w niedzielę i to nie na tyle, by (z udziałem darowanej plandeki) nie jechać. Wróżki z klubu zgadły jednak dzień wcześniej, że będzie lało, a Komedia radośnie wnioskowi gospodarzy przyklasnęła. Skoro tak, to dlaczego nie umiała przewidzieć opadów w Rybniku lub słonecznego dnia we Wrocławiu? No i odpowiednio autorytarnie się zachować.

Popadamy ze skrajności w skrajność. Niebawem trzeba będzie budować ogromne hale w miejsce istniejących stadionów, żeby deszcz, grad, czy śnieg nie popsuły planów TV, organizatorów i zarządcy rozgrywek. Że żerowanie na cudzym nieszczęściu byłoby niesportowe i nieuczciwe? Wszak nic tak nie cieszy jak cudze nieszczęście – powiadają złośliwcy. Powtórzę, zwycięzców się nie sądzi. Za kilka lat niewielu będzie pamiętało okoliczności, ale bardzo wielu zapamięta wynik. Jeśli ktokolwiek obiecał kibicom sprawiedliwość, zwyczajnie kłamał. W życiu nic nie jest sprawiedliwe. Nawet do Sądu idziesz po wyrok, a jego jakość zależy wprost od stanu twego portfela i układów „papugi”, którego wynająłeś. Jeśli „dobrze” się nazywasz i masz właściwego obrońcę, zawsze, nawet w oczywistej sprawie, może się okazać, że miałeś pomroczność jasną, bądź włączające się z pobocza auto wymusiło ci pierwszeństwo, gdy gnałeś ponad 200 swym bikem po drodze publicznej.

Jak sobie poradzić, pokazali Niemcy w Landshut podczas eleminacji SoN. Bez przepastnych tomisk regulaminów, bez komisarzy i dygnitarzy, bez wielkiej kasy, ale z sercem i pomysłem. Śnieg walił, trening trzeba było odwołać, ale już zawody odjechano bezpiecznie i bez przeszkód. Gdyby decydowała nasza pogodynka, nie byłoby szans. Dał nam przykład turniej w Landshut, jak można i przypomniał równocześnie, że u nas, gdy było biedniej ale z pasją, też „się dawało”. Ja chcę po staremu – bez pogodynki, przynajmniej będzie co wspominać.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI