Mike Patrick dla nas: Żona była temu przeciwna. Była żona…

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pomimo że na stadionach żużlowych nie można go spotkać od 2011 roku, do dziś jest uznawany za najlepszego żużlowego fotoreportera. O początkach pasji, powodach odejścia oraz najlepszych żużlowych zdjęciach rozmawiamy z Mike’m Patrickiem. 

Mike, kiedy zrodziła się u Ciebie pasja do fotografowania?

Aby właściwie odpowiedzieć na to pytanie, musimy się cofnąć do mojego dzieciństwa. Chodziłem do szkoły, miałem piętnaście lat i nie wiedziałem, jaką drogę dalej obrać w swoim życiu. Zostawiłem szkołę i przeniosłem się do Londynu, gdzie był mój kuzyn, Terry. Pracował w hotelu, dobrze zarabiał, więc byłem pewien, że będę robił to samo. W międzyczasie jednak grywałem na gitarze w zespole rockowym. Naprawdę mogę powiedzieć, że szło nam nieźle. Dzięki graniu poznałem fotografa Nigela Dicksona, który fotografował gwiazdy muzyki dla prasy. Szybko się z nim zaprzyjaźniłem i tak naprawdę on zafascynował mnie fotografią. Pożyczał mi swój sprzęt fotograficzny. Pokazał, jaka doskonałość tkwi w tej sztuce i jak duże daje możliwości. 

Mick Patrick obok Ronnie Moore’a (w czapce w paski)

A zamiłowanie do fotografowania żużla?

Umówiłem się na zawodach żużlowych z moim kuzynem, Terrym. To było w 1970 roku. Tak sobie wtedy pomyślałem, patrząc na pracę fotografów, że dokumentowanie czy też uwiecznianie tego sportu musi być cudowną rzeczą. Postanowiłem sobie: będę fotografem żużlowym! W domu, na drugi dzień, przy śniadaniu, podzieliłem się tą nowiną z ówczesną żoną – Jackie. Była przeciwna. Stwierdziła, że to mój kolejny głupi pomysł. Ja jednak postawiłem na swoim. Skończyło się tak, że ja dopiąłem swego, a ona nie jest już panią Patrick. 

Mike, ujęcie jadącego na jednym kole Hansa Nielsena to Twoje najbardziej znane zdjęcie…

Oczywiście, że tak. Jestem tego samego zdania. To zdjęcie było robione specjalnie na okładkę mojej książki „Snap. 21 years of speedway photography by Mike Patrick”. Spytałem Hansa, czy zgodzi się, bym zrobił mu zdjęcie, jak robi wheelie. Hans Nielsen, dżentelmen, się zgodził. Do wykonania zdjęć doszło w 1991 roku, o ile dobrze pamiętam, podczas meczu Oxford – Reading. Położyłem się na materacu, a Hans po prostu jeździł i robił wheelie. Z każdym kółkiem był coraz bliżej mojej głowy, a ja pstrykałem mu zdjęcia. Przyznam szczerze, po latach, że jakieś obawy były, ale przyznam też, że w pełni wówczas ufałem kunsztowi Hansa. Tak naprawdę, gdy przejeżdżał obok mnie, to patrzyliśmy sobie w oczy. Przejeżdżał jakieś 60 centymetrów obok mojej głowy. Zrobiłem wtedy wiele zdjęć, ale to pierwsze okazało się ostatecznie najlepsze. Jestem z tego zdjęcia zadowolony w 95 procentach. Pozostałe pięć to chyba nie za dobre światło, jakie wtedy było. 

Słynna sesja z Hansem Nielsenem

A co, Twoim zdaniem, jest najważniejsze w fotografowaniu żużla?

Pasja. To jest podstawa, aby dobrze fotografować. Druga rzecz to szacunek dla zawodników. Trzeba umieć zrozumieć, że tak naprawdę oni wykonują podczas zawodów swoją pracę i nie można być zbyt nachalnym. Trzeba umieć wyczuć odpowiedni moment, kiedy można podejść i robić im zdjęcia. Sprawdza się także jedna zasada. Jeśli żużlowcy widzą, że fotograf nie jest w stosunku do nich zbyt nachalny, zaczną szybko traktować go z szacunkiem. Tak było w moim przypadku. Kolejna sprawa, która w tych czasach jest ważna, to jednak sprzęt. Kiedyś wyposażenie może nie miało takiego wpływu, jednak dzisiaj im masz lepszy sprzęt, obiektyw itd., tym możesz wykonać lepsze zdjęcia. Oczywiście, jeśli warunki są idealne, to możesz średnim sprzętem wykonać dobre zdjęcia. Jeśli jednak chcesz robić super zdjęcia w złych warunkach, to dobry sprzęt jest elementem nieodzownym. 

Jak przygotowywałeś się do pracy podczas zawodów?

Wszystko zmieniało się wraz z rozwojem techniki oraz postępami w dziedzinie sprzętu fotograficznego. Oczywiście, w latach 70. ubiegłego wieku przygotowanie wymagało mniej zachodu niż na początku tego wieku. Sprawdzałem, czyściłem sprzęt i zawsze dbałem o to, aby swobodnie zrobić dużą liczbę klatek. Ważne jest, i to też polecam młodym adeptom fotografii żużlowej, by regularnie serwisować sprzęt fotograficzny.

Czy oprócz żużla fotografowałeś inne rzeczy?

Powiem c, że nie jesteś pierwszy, który o to mnie pyta. Nie, dla mnie liczył się tylko żużel. Wiele osób pytało mnie na stadionach „słuchaj, a co robisz jeszcze oprócz fotografowania żużla”? Nic więcej, żużel i fotografowanie zabierało mi po prostu wiele czasu. Praca w ciemni, wywoływanie zdjęć itd. Ja w swojej pracy zawsze starałem się być perfekcjonistą. Robiłem czterdzieści lat zdjęcia na żużlu i jestem szczęśliwy z faktu, że mogłem się temu poświęcić i czerpać z tego radość. Nie miałem czasu na profesjonalne zajmowanie się innym tematem.

Żużel to było twoje hobby czy praca?

Tak naprawdę to zaczynało się od hobby. Z czasem jednak przerodziło się w sposób na życie i zapewnianie sobie utrzymania. 

Które z Twoich fotografii dały Ci najwięcej satysfakcji?

Oprócz słynnego ujęcia Hansa Nielsena, o którym wspomnieliśmy wcześniej, było zdjęcie Jasona Crumpa w deszczu, wykonane podczas Grand Prix w Pradze. Ta fotografia zdobyła drugie miejsce w konkursie organizowanym przez FIM z okazji jubileuszu Międzynarodowej Federacji Motocyklowej. Warto wspomnieć także moje zdjęcie z początku lat 70., przedstawiające upadek Erica Dugarda i Graeme’a Stapletona. Idealnie wtedy uchwyciłem ten moment, mimo że sprzęt w tamtych czasach nie miał możliwości wykonania iluś tam ujęć po sobie. Ja chyba wtedy zdążyłem zrobić z tego upadku trzy zdjęcia i, nie ukrywam, do dziś jestem z tego dumny.

A Twoje najśmieszniejsze przeżycie podczas tylu lat fotografowania żużla?

Tu nie ma się co zastanawiać. To z pewnością zdjęcie nagiego Barry’ego Briggsa jeżdżącego po torze na Wimbledonie. Barry potrzebował wtedy zdjęcia do swojej książki. To miało być coś niekonwencjonalnego, wzbudzającego sensację i tak zostało wymyślone, aby jechał po prostu nago. Pamiętam, że Barry miał wówczas problemy z odpaleniem motocykla. Biega,ł próbując go zapalić. W międzyczasie, ponieważ była to godzina 6.30 rano, ktoś zawiadomił właścicieli obiektu, że jakiś wariat włamał się im z samego rana na stadion i jeździ na golasa.

Jesteś w stanie policzyć, ile imprez żużlowych zaliczyłeś w swojej karierze fotografa? 

Nie ma już takiej możliwości. Nigdy po prostu tego nie liczyłem. Gdybym miał to jakoś oszacować, to myślę, że przedział pomiędzy trzy i pół a cztery tysiące imprez jest jak najbardziej właściwy. 

A ile zdjęć zrobiłeś na żużlu przez te wszystkie lata?

Na pewno powyżej miliona zdjęć. Na swojej stronie mike-patrick.com mam ich chyba około 35 tysięcy. Muszę przyznać, że miałem tą wadę, iż byłem perfekcjonistą. Rzadko które moje zdjęcie mi się podobało. Zawsze, mówiąc żartobliwie, szukałem dziury w całym. Tak naprawdę, przy prędkości z jaką jadą zawodnicy, to są setne sekundy na pstryknięcie zdjęcia. Często po zawodach oglądałem zdjęcia i myślałem sobie: no Mike, to można było przecież zrobić lepiej, poczekać aż na przykład ten zawodnik przesunie się tam…

Gdzie znajdowały się Twoje ulubione miejsca do fotografowania żużla?

Na pewno najbardziej lubiłem miejsca za bandą. Pierwsze z nich to wyjście z pierwszego łuku. Wtedy zawodnicy są często blisko siebie i można zrobić fantastyczne ujęcia. Drugie to wejście w drugi łuk, gdzie też nierzadko można robić ciekawe ujęcia. Wtedy zawodnik prowadzący jest na pierwszym planie, a dalej ci, którzy jadą za nim.

Co Twoim zdaniem zmieniło się w żużlu na przestrzeni lat?

Na zmiany, które w tym sporcie systematycznie następowały, mogę patrzeć jedynie ze swojej perspektywy. Odeszły z żużla wielkie osobowości. Zniknęła zabawa, a chyba weszła zbyt duża komercjalizacja do żużla. W tej chwili wszystkim niestety rządzi pieniądz. Ja zrobiłem wiele świetnych zdjęć, ponieważ szanowaliśmy się z zawodnikami i niejednokrotnie pomagali mi w pracy. Z biegiem lat było z tym jednak coraz gorzej. Zabawę i klimat jaki był przez lata, brutalnie zaczął wypierać pieniądz.

Mike, odszedłeś od fotografowania żużla w 2010 roku. Przez wielu byłeś uznawany za najlepszego żużlowego fotografa. Kto oprócz Ciebie robi dobre zdjęcia na żużlu? 

Obecnie jest wielu dobrych fotografów. Czasy się mocno zmieniły i dobrym sprzętem wielu może wykonać niezłe zdjęcia. Ja jednak czuję, że tę pałeczkę po mnie, czyli pasję do fotografowania żużla połączoną z wielkim doświadczeniem, przejął Jarek Pabijan. Tak, Jarek to bardzo dobry fotograf, myślę, że to taki mój spadkobierca w fotografii żużlowej. Bardzo sobie również chwalę młodego fotografa Taylora Lanninga. Ma bardzo dobre wyczucie i robi naprawdę świetne zdjęcia.

Podczas jednego z turniejów Grand Prix w Polsce zdarzyła Ci się bardzo niemiła przygoda…

Tak, to było we Wrocławiu, podczas Grand Prix, którą wygrał Tomasz Gollob. Udałem się po zawodach na konferencję prasową. Odłożyłem sprzęt na podłogę i w tym tłumie dziennikarzy ktoś po prostu sobie mój sprzęt przywłaszczył. Powiem tyle, że wiem, kto to zrobił. To był jeden z polskich fotografów. Na pewno jest to jedno z najbardziej niemiłych doświadczeń w mojej przygodzie z żużlem. Jak na tamte czasy, był to bardzo drogi sprzęt.

Mimo tej niemiłej historii, Polskę lubisz…

Bardzo lubię Polskę. To wspaniały kraj i rewelacyjni ludzie. Zawsze dobrze się tu czułem. Od 2010 roku nie byłem w Polsce, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się u Was pojawię. Powiem szczerze, chciałbym na żywo zobaczyć i może popstrykać finał polskiej Ekstraligi. Oglądam te finały w telewizji i są niesamowite pod względem liczby publiczności oraz panującej atmosfery. „Nigdy nie mów nigdy”, mam więc nadzieję, że jeszcze do Polski zawitam.

Najdłuższa podróż, jaką odbył Mike Patrick, aby fotografować żużel to…

Oczywiście Australia. Byłem tam cztery razy. Głównie na turniajch Grand Prix, ale raz też poleciałem, aby fotografować mistrzostwa Australii. Gdybym miał gdzieś zamieszkać na świecie, to bez wątpienia wybrałbym właśnie Australię. To po prostu wspaniały kraj.

Twój ulubiony zawodnik, prywatnie, to…

Było ich wielu. Numerem jeden, w moim sercu, jest na pewno Mark Loram. Był idealną osobą do fotografowania i wspaniałym, bardzo miłym człowiekiem. Nie wspominając, że najbardziej imponował mi swoją nieustępliwością na torze. On po prostu nigdy się nie poddawał. Lubiłem też bardzo Kelly’ego Morana. Obecnie dopinguję Patryka Dudka.

A Twoja żużlowa drużyna marzeń to?

Oj, tu będzie cieżko, ale po długim namyśle mówię tak: Tony Rickardsson, Ronnie Moore, Barry Briggs, Ove Fundin, Ivan Mauger, Bruce Penhall, Tomasz Gollob i Tai Woffinden. Doskonałych zawodników było wielu, ale do tych mam osobiście największy szacunek i tych właśnie cenię sobie najbardziej.

Czy Grand Prix, biorąc pod uwagę jego rozwój, idzie w dobrym kierunku?

Mimo wszystko uważam, że tak. Jedyny błąd, jaki dostrzegam to sztuczne tory i podejmowane, usilne próby jechania w dużych miastach. Na pewno cykl Grand Prix jest lepszym rozwiązaniem niż jednodniowy finał. Teraz, tak naprawdę, mamy dziesięć, jedenaście finałów w ciągu sezonu i pewność, że o sukcesie zadecyduje forma, a nie przypadek choćby w postaci defektu rywala.

A jak teraz wygląda Twoje życie prywatne? 

Z żoną Jenny żyję od 1995 roku. Jestem ojcem dwójki dzieci: syna i córki. Z żoną mamy siedmioro wnuków i ta liczba jeszcze może się powiększyć. Tego nikt nie wie (śmiech – dop. red.).

Z żoną Jenny

Powiedz szczerze, czemu odszedłeś od fotografowania w 2010 roku?

Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Na moją decyzję miało wpływ zdrowie, a raczej problemy z nim związane. Nie mogłem już sobie na pewne rzeczy pozwoli,ć więc podjąłem taką decyzję. Chyba jedyną słuszną. Przeżyłem przy żużlu blisko czterdzieści lat i to dar, który otrzymałem od Boga. Każdy dzień był wspaniałym przeżyciem i cieszę się, że dane mi było w tym sporcie, jako fotograf, pracować. Do tego stopnia to kochałem, że po odejściu od żużla raczej nie ruszam sprzętu fotograficznego. On był do mojej ukochanej dyscypliny. Swoje wnuki fotografuję, korzystając z Iphone’a…

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA