Miedziński: Porażka w Ostrowie nie świadczy o naszej słabości. Nie leżymy brzuchami do góry

Adrian Miedziński. Fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W poprzednią sobotę eWinner Apator Toruń przegrał swój pierwszy mecz w tym sezonie na zapleczu PGE Ekstraligi. Podopieczni Tomasza Bajerskiego polegli na wyjeździe w Ostrowie (44:46), pomimo tego, że do połowy zawodów utrzymywali bezpieczną przewagę. Spotkanie rozgrywano jednak w bardzo trudnych warunkach powstałych na skutek intensywnych opadów deszczu, które nawiedziły stadion zarówno przed meczem, jak również w trakcie rywalizacji. W tej sytuacji wynik nie wydaje się tak bardzo miarodajny jak zawsze i nie powinien zwiastować kryzysu formy „Aniołów”.

Swoimi spostrzeżeniami po tym spotkaniu postanowił podzielić się Adrian Miedziński, który wyjaśnia jak należy postrzegać porażkę jego zespołu, dosadnie komentuje decyzję o rozpoczęciu i kontynuowaniu meczu, opowiada o przebiegu zawodów ze swojej perspektywy oraz uświadamia wiele innych rzeczy, które okazują się niewidoczne na pierwszy rzut oka. Wychowanek toruńskiego klubu apeluje również o spokój i rozwagę do kibiców, którzy zbyt nerwowo przyjęli wynik ostrowskiego meczu, a ponadto mobilizuje fanów do zjawienia się na trybunach i prosi o zaufanie w kwestii przywracania toruńskiego żużla na właściwe tory. Poniżej publikujemy obszerne wystąpienie kapitana zespołu z Grodu Kopernika. 

„Zacznijmy od tego, że mecz w Ostrowie w ogóle nie powinien się odbyć. Nie mówię tak tylko dlatego, że przegraliśmy, ponieważ nawet jeśli wynik byłby korzystny dla naszej drużyny, to powiedziałbym dokładnie to samo. Spotkanie z Ostrovią nie miało nic wspólnego z żużlem, jaki kochamy i chcemy oglądać na co dzień. O wynikach decydowały głównie starty oraz przypadki, więc praktycznie nie było żadnego ścigania. Pojedyncze akcje być może się zdarzały, ale tak naprawdę każdy skupiał się na tym, żeby dojechać do mety i mieć jakąkolwiek widoczność. Trzeba było martwić się czy wystarczy zrzutek na okularach. Po meczu wrzuciłem filmik, który pokazywał jak bardzo zachlapane były moje gogle po zjeździe do parku maszyn.

Mógłbym porównać naszą jazdę do wtargnięcia na skrzyżowanie z zamkniętymi oczami. Trudno było czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność, a przecież my również chcemy mieć jak największą frajdę z jazdy na motocyklu. Może niektórym się podobało, bo działo się coś innego i Apator wreszcie nie wyjechał z dwucyfrową zaliczką punktową, ale wydaje mi się, że wszyscy oczekujemy znacznie więcej od poważnych rozgrywek ligowych. Wiadomo, że w tym roku mamy bardzo mało startów, więc chociażby z tego względu nie potrzeba nam takich dziwnych spotkań. To nie było dobre dla naszej dyscypliny.

Wszechobecne mówienie, że żużel kiedyś wyglądał w taki sposób nie do końca do mnie trafia, ponieważ teraz mamy zupełnie inne standardy, których czasami po prostu się nie trzymamy. Wszystkim powinno zależeć, żeby odjechać przyjemne dla oka zawody w normalnych warunkach, ale od czasu do czasu niestety pozwalamy sobie na jakąś patologię i jazdę po mazistej nawierzchni. Nie po to robimy inwestycje i mocno się przygotowujemy, żeby potem nie mieć dogodnych warunków do pracy. W takich sytuacjach wszystko wyrzucamy w błoto, bo nie możemy pokazać prawdziwego żużla i porządnej prędkości.

Wiele osób mówi, że w Szwecji pojechalibyśmy bez gadania po takich opadach. Zgadza się, ale myślę, że tam nie zastalibyśmy takiej nawierzchni. Szwedzi mają maszyny, które potrafią zebrać dwa centymetry błotnistej mazi, wysypać coś nowego i przygotować tor nadający się do jazdy mimo wcześniejszego deszczu. W Polsce tak się nie robi, więc nie ma nawet co porównywać. Fakty są takie, że tor w Ostrowie jest długi, szeroki oraz bezpieczny, dlatego zdołaliśmy odjechać te zawody. Uważam, że na jakimkolwiek mniejszym owalu to nie byłoby możliwe.

Nie wiem dlaczego było tak duże ciśnienie, żeby pojechać ten mecz trochę na siłę, tym bardziej, że wszyscy znaliśmy prognozy pogody, które ostatecznie się potwierdziły. Ja od początku byłem za tym, żeby pojechać w nowym terminie i stworzyć znacznie lepsze widowisko dla kibiców, telewizji oraz samych zawodników. Myślę, że w obecnych warunkach nie byłoby problemu z dograniem tego tematu, ponieważ w kalendarzu jest dużo wolnej przestrzeni. W tym momencie nie gonią nas praktycznie żadne inne zawody. Sędzia chciał jednak załatwić sprawę już wtedy i uprzedzał, że będziemy się śpieszyć. Skoro pojawiła się taka nie do końca zrozumiała wola, to byłem pewien, że odjedziemy jedynie osiem biegów, żeby zaliczyć spotkanie, zwłaszcza, że w połowie zawodów znowu się rozpadało.

Kiedy stało się inaczej, to nie wiedziałem do końca co o tym myśleć. To nie były żadne Mistrzostwa Świata ani mecz najwyższej rangi, tylko spotkanie, które tak naprawdę o niczym nie decydowało. Nie byłem w stanie pojąć, dlaczego wystawiamy się na takie niepotrzebne ryzyko. Sędzia włączał jednak czas dwóch minut i zapraszał nas pod taśmę, więc trzeba było jechać. My nie jesteśmy od dywagowania czy tor nadaje się do rywalizacji, dlatego musimy się dostosować, nawet jeśli coś nam nie pasuje. Arbiter na pewno widział, jak wyglądają te zawody, a mimo tego nie zdecydował się ich przerwać albo przełożyć.

Finalnie spotkanie możemy uznać za odbyte, ale zastanawiam się, czy ono wniosło coś ciekawego do rozgrywek z wyjątkiem naszej porażki, która pewnie wywołała ekscytację wśród wielu osób i była długo wyczekiwana. Śmiem wątpić czy wyciągniemy z tego coś więcej. Chciałbym podkreślić, że po ostrowskim torze rzecz jasna dało się jakoś jechać, ale chyba nie o to chodzi. Na moje możemy jeździć nawet na śniegu, jednakże wtedy nie nazywajmy tego żużlem. Nie zależy mi na tym, żeby ktoś odebrał moje słowa jako użalanie się nad sobą, ponieważ mam zupełnie inne intencje. Zdecydowałem się podzielić swoimi przemyśleniami, żeby zwrócić uwagę na pewne sprawy, o których nie zawsze mówi się wystarczająco dużo.

Odniosę się również do przebiegu meczu i wyniku końcowego, ponieważ niektórzy szukają dziury w całym. Wszyscy widzieli, że w początkowej fazie zawodów potrafiliśmy odnaleźć się w niełatwych warunkach torowych i wypracować kilkupunktową przewagę, dlatego nikt nie może zarzucić nam kompletnej bezradności. Wiedzieliśmy jakie zadanie mamy do wykonania i realizowaliśmy nasz plan. Po kilku biegach tor zaczął nawet delikatnie przesychać i stawał się coraz lepszy, ale potem znowu spadł deszcz i zrobiło się błoto. Wydawało się, że zawody zostaną przerwane, a jednak były kontynuowane.

Być może w dalszej części meczu nie byliśmy już tak dobrze spasowani jak gospodarze albo po prostu ostrowianie byli bardziej zdeterminowani, ponieważ zwietrzyli swoją szansę. Dodatkowo dzień konia zaliczył Jonas Jeppesen, który wszedł z rezerwy pod koniec meczu i zdobył komplet punktów. Takie rzeczy czasami się zdarzają. My wiedzieliśmy, że wcześniej wykonaliśmy dobrą pracę i tak naprawdę skupialiśmy się na tym, żeby bezpiecznie dojechać do końca. Nie zamierzam nikogo usprawiedliwiać czy zwalać wszystkiego na tor, ponieważ obie drużyny startowały w takich samych warunkach, jednakże chciałbym uświadomić, że stan nawierzchni nie pozostawał bez wpływu na naszą postawę.

Nie ukrywam, że czuliśmy się trochę niepewnie, bo nie wiedzieliśmy co zastaniemy na tym odmoczonym oraz mazistym torze, więc rywale odrobili straty. Nie można mówić o jakimkolwiek odpuszczaniu z naszej strony, ale wiadomo, że w takich warunkach nikt nie będzie wspinał się na absolutne wyżyny swoich możliwości i zabijał się o każdy punkt, żeby nie narobić sobie kłopotów. Ja zaliczyłem w tym sezonie już kilka upadków i nie potrzebuję więcej. Chyba nikt nie wie, że przy okazji kraksy z Wiktorem Kułakowem na Motoarenie porządnie obiłem sobie klatkę piersiową i miałem problemy z oddychaniem. Po prostu przyjmowaliśmy, co los nam przyniósł i braliśmy delikatną poprawkę na okoliczności.

Nasza drużyna nie jechała w Ostrowie z nożem na gardle. Wiedzieliśmy, że to nie jest mecz o życie, a ponadto za chwilę mamy kolejne. Czasami lepiej zachować trochę rozwagi oraz zdrowego rozsądku, żeby następnych spotkań nie oglądać połamanym sprzed telewizora i nie narobić prawdziwego bałaganu sobie oraz drużynie. Jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, którzy naprawdę wiedzą co robią i potrafią ocenić na co mogą sobie pozwolić. Wiadomo, że każdy chce wygrywać, dlatego żałuję, że nie wygramy wszystkich spotkań w tym sezonie, ale to nie jest najważniejsze, tak samo jak rozmiary zwycięstw. Liczy się stawianie kolejnych kroków naprzód, które przybliżają nas do realizacji założonego przed sezonem celu.

Uważam, że porażka w Ostrowie nie świadczy o naszej słabości, a także nie odsłania mankamentów naszej drużyny. Takie coś miało prawo się zdarzyć. We wcześniejszych meczach udowodniliśmy swoją wartość i nadal będziemy to robić, ponieważ przed nami jeszcze kilka spotkań. Trzeba przyjąć ten wynik na klatę i zachować spokój. Na pewno nie będziemy rozpaczać, ponieważ nic wielkiego się nie stało. To już jest historia, o której wszyscy niebawem zapewne zapomnimy. Trudno nawet wyciągać jakieś porządne wnioski po takim meczu. Gdyby spotkanie odbywało się w normalnych warunkach, to na pewno wiedzielibyśmy znacznie więcej i mielibyśmy podstawy do sensowniejszych ocen.

Wiadomo, że ostrowianie są bardzo mocni na własnym torze, ale wydaje mi się, że bylibyśmy w stanie nawiązać do naszych wcześniejszych rezultatów. Teraz mamy mnóstwo niepotrzebnych spekulacji, bo nie każdy ma ochotę wgryźć się w temat i zrozumieć pewne rzeczy. Na pewno nie byliśmy zadowoleni po meczu w Ostrowie, ale znacznie bardziej przeszkadzało nam, że nie mogliśmy pokazać pełni swoich możliwości w normalnych warunkach i dobijać do limitów. Nie należy zapominać, że mieliśmy też trochę pecha ze względu na niektóre decyzje sędziowskie oraz defekt Jacka Holdera. Niewiele zabrakło, żeby wynik wyglądał nieco inaczej.

Niestety po meczu spadło na nas wiele krytyki w przestrzeni internetowej. Pojawiały się głosy, że porażka w Ostrowie to sygnał ostrzegawczy, że należy wyciągnąć konkretne wnioski na przyszłość, że potrzeba spektakularnych wzmocnień, bo my raczej nie nadajemy się na ekstraligę etc. Nie ukrywam, że to jest irytujące i bardzo przykro się na to patrzy. Docierają do nas takie wypowiedzi, więc trudno je całkowicie lekceważyć. Mam jednak wrażenie, że wiele stwierdzeń jest mocno przesadzonych. Niektórzy chyba zapomnieli o wynikach wcześniejszych spotkań i przekonujących zwycięstwach w normalnych warunkach. Nie rozumiem dlaczego po jednym minimalnie przegranym meczu w niecodziennych okolicznościach od razu pojawia się tak dużo radykalnych sądów. Podejście ludzi czasami naprawdę mnie szokuje.

We wcześniejszych pojedynkach pokazaliśmy nasze możliwości, więc nie ma podstaw do niepokoju. Ja jestem człowiekiem z naszego miasta i mam bardzo emocjonalny stosunek do klubu, więc takie nieuzasadnione przejawy krytyki bardzo mocno mnie dotykają. Chciałbym, żeby relacje między kibicami i zawodnikami nie wyglądały w taki sposób, dlatego od razu o tym mówię, aby jak najszybciej to naprawić. Myślę, że takie coś leży w naszym wspólnym interesie. Oczywiście nie brakuje fanów, którzy racjonalnie podchodzą do tematu, nie robią wielkiego problemu z naszej porażki i dodają nam otuchy, za co należą się słowa uznania, ale w takich sytuacjach na powierzchnię wypływają niestety przede wszystkim mało wyważone głosy.

Zastanawiam się dlaczego autorów wielu niepochlebnych opinii nie widujemy na stadionie. Chyba wszyscy odnosimy wrażenie, że frekwencja na Motoarenie mogłaby być lepsza. Posiadamy grupkę fanów, która wspiera nas na każdym kroku, za co serdecznie dziękuję w imieniu całego zespołu, ale chcielibyśmy jeszcze więcej. Pamiętam, że na derbach z Polonią Bydgoszcz mieliśmy kapitalną atmosferę, dlatego marzylibyśmy, żeby doświadczać czegoś takiego znacznie częściej. Z naszej perspektywy jazda wygląda zupełnie inaczej, kiedy cały stadion żyje. Jeżeli trybuny będą zapełniać się w dozwolonym limicie 50 procent, to dużo chętniej zmierzymy się z jakąkolwiek krytyką i zarzutami pod naszym adresem. Sprzed telewizora nie zawsze można wszystko zauważyć. My angażujemy się na sto procent, więc oczekiwalibyśmy tego samego od kibiców, ponieważ potrzebujemy siebie nawzajem. Nie powinno być tak, że ktoś omija nas szerokim łukiem, a potem ma najwięcej do powiedzenia w internecie.

Myślałem, że po spadku do pierwszej ligi trochę zmieni się myślenie, ale widzę, że momentami nadal pojawia się „napinka”, brak rzetelnej analizy oraz przesadne dramatyzowanie. Takie podejście spowoduje, że trudniej będzie zbudować coś większego i cokolwiek przewietrzyć. Musimy pracować na jak najlepszą atmosferę, bo inaczej momentalnie wszystkiego się odechce. Przypominam, że naszym celem przed sezonem był awans do ekstraligi, który w tym momencie jest już naprawdę bardzo blisko. Nie można powiedzieć, że dotychczas nie byliśmy w stanie sprostać postawionemu przed nami zadaniu. Skupiamy się na dalszej pracy, żeby za chwilę wszystko przypieczętować. Wiadomo już, że nie będzie fazy play-off, a nawet jakby była, to też byśmy sobie poradzili. Nie zamartwiajmy się na zapas i popatrzmy chociaż trochę na pozytywne strony.

Zapewniam, że wszyscy troszczymy się o losy klubu i nie leżymy brzuchami do góry. W tym sezonie mieliśmy wiele rzeczy do naprawienia i cały czas poświęcamy tej kwestii bardzo dużo uwagi, żeby przyszłość wyglądała jak najlepiej. W ostatnich latach popełniono wiele błędów, więc zależy nam, aby po powrocie do ekstraligi wszystko funkcjonowało jak należy. Ja przyszedłem do Torunia, żeby pomóc przebić się do elity. Po sezonie nie zamierzam machnąć na to wszystko ręką i uciekać gdzie indziej. Bardzo chciałbym włożyć coś od siebie w cały proces odbudowy toruńskiego żużla. Tak samo podchodzi do tego nasz trener Tomasz Bajerski. Jesteśmy ludźmi stąd, więc wiemy jaka jest stawka. Gwarantuję, że pozostali chłopacy również to czują. Oczekiwania kibiców nie są nam obojętne, ponieważ to są również nasze oczekiwania. Nie pozwolimy sobie na żadne zaniedbania.

Chciałbym jednak podkreślić, że nie jesteśmy przyspawani tu na stałe i nie musimy się angażować. Jeżeli niektórzy uważają, że lepiej powymieniać nas na inne gwiazdy, to nic na siłę. Wymiana większości zawodników nie zawsze gwarantuje jednak sukces. To wcale nie musi być decydujący czynnik, ponieważ wielokrotnie mamy do czynienia z drużynami, które są naszpikowane świetnymi nazwiskami, a na torze nie funkcjonują najlepiej. Prawda jest taka, że Toruń zdobywał mistrzowskie tytuły, kiedy nie miał nie wiadomo jakich składów. Czasami chodzi o coś więcej. Wiele rzeczy musi zagrać, dlatego intensywnie nad tym pracujemy. Nasze działania dotyczą również toru oraz juniorów. Wiele osób zaangażowało się w przywracanie toruńskiego żużla na właściwe tory.

Kibice powinni zdawać sobie również sprawę, że człowiek czasami musi coś przetestować i sprawdzić jakieś niestandardowe ustawienia chociażby pod kątem przyszłości. Prawda jest taka, że w obecnych warunkach nie mamy za bardzo gdzie tego robić, więc jeżeli sytuacja jest stabilna i posiadamy bezpieczną przewagę, to od czasu do czasu wykorzystujemy w tym celu mecze ligowe. Mam jednak coraz większe opory przed takimi działaniami, ponieważ mogę być zrównany z błotem i brutalnie oceniony, jeśli zaliczę jedno słabsze spotkanie. Daję słowo, że to nie jest komfortowe, dlatego potrzebujemy jak najwięcej zaufania ze strony naszych kibiców.

Wcześniej nie brakowało pozytywnej energii, pochwał i wielu przyjaznych głosów, które zagrzewały nas do walki oraz porządnie motywowały. Dzięki temu mieliśmy naprawdę sprzyjający klimat, dlatego nie zbaczajmy z tej drogi, bo zaprzepaścimy nasze dokonania z ostatnich tygodni i miesięcy. Nie pozwólmy, żeby jeden niewiele znaczący i mało miarodajny mecz to wszystko zniszczył. Jesteśmy na dobrej drodze do ekstraligi, więc nie poddajemy się i jedziemy dalej. Zwracam się do kibiców, żeby byli z nami i nie dawali się ponieść falom krytyki oraz wzajemnej nienawiści. Potrzebujemy Waszego wsparcia i pozytywnego nastawienia. Wszyscy razem musimy działać dla dobra toruńskiego żużla, żeby wspólnie przeżywać wiele pięknych chwil, które bez wątpienia są jeszcze przed nami. Widzimy się na stadionie i pędzimy do przodu!”

Ze sportowym pozdrowieniem,
Adrian Miedziński
Kapitan eWinner Apatora Toruń