Bartosz Smektała powalczy w sobotę o medal IME. Fot. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie lada gratkę dla swoich kibiców przygotowali włodarze Włókniarza Częstochowa. Leon Madsen poinformował dzisiaj, że zostaje w Częstochowie na kolejne trzy lata. O krótką rozmowę poprosiliśmy prezesa Włókniarza – Michała Świącika.

Panie Prezesie, jak to się stało, że Leon już w czerwcu ogłosił, iż przez najbliższe lata Jasnej Góry nie opuści…

Leon już jakiś miesiąc temu poprosił mnie o rozmowę, podczas której zasygnalizował, że chciałby mieć ustaloną swoją przyszłość. Usiedliśmy, omówiliśmy wszystkie szczegóły naszej dalszej współpracy i sprawa w ten sposób została sfinalizowana. Przez kolejne trzy lata Leon będzie ścigał się dla Częstochowy.

Jako prezes klubu nie uważa Pan, że sytuacja się powoli normalizuje, skoro zawodnicy sami chcą usiąść do stołu i szybko rozmawiać o swojej przyszłości w danym klubie?

Myślę, że tak. Tak mamy przecież w innych dyscyplinach sportu. Wracając do pytania, skoro Madsen już w czerwcu prosi o spotkanie i dogaduje sprawy odnośnie lat kolejnych, to bardzo fajnie i świadczy to o tym, że Leon się u nas bardzo  dobrze czuje. Znaczy to też tyle, że w jego oczach jesteśmy dobrym, wiarygodnym  klubem i obdarza nas swoim zaufaniem.

Skoro kontraktów podpisywać jeszcze nie można, to zawarliście dżentelmeńską umowę…

Proszę mi wierzyć, że zostało to tak zrobione, iż regulamin nie został złamany, a Leon na pewno będzie jeździł u nas. To nie jest tylko umowa dżentelmeńska, ale też jednoczesne dogranie pewnych innych tematów na tyle, że w wypadku Leona jak i nas z tego „przyrzeczenia” – bo tak to ładnie sobie nazwijmy – nikt nie może się już wycofać.

Jest Pan zadowolony z faktu pozostania Leona w zespole?

Oczywiście. Dla mnie to jeden z najlepszych w tej chwili zawodników na świecie. Oprócz tego to człowiek, który doskonale utożsamia się z naszymi kibicami, a to też ma dla mnie jako prezesa duże znaczenie.

Już w niedzielę spotkanie z Falubazem Zielona Góra. W jakich nastrojach przystąpicie do tego meczu?

Na pewno bojowych (śmiech – dop. red.) Tak na poważnie, to owszem, jest lekka nerwówka, ale jeśli ktoś w tym sporcie trochę siedzi, to doskonale wie, że przychodzą takie rzeczy, na które wpływu nie mamy. Musimy to po prostu  przeczekać i mam nadzieję, że w niedzielę już wszystko będzie szło zgodnie z planem.

Po ostatnich słabszych występach zespołu pojawiały się głosy, że to może współpraca z Markiem Cieślakiem trwa za długo…

Dwa sezony to za długo? Absolutnie. Są po prostu teraz inne realia. Marek wrócił jako trener do miasta, w którym mieszka i inaczej teraz pewne rzeczy też są przeżywane od ludzkiej strony. To jest zupełnie normalne. Jak się jest trenerem w innym mieście, to po meczu się po prostu wyjeżdża. Będąc na miejscu cały czas ma się styczność z otoczeniem i niekiedy też się można „nasłuchać”. Jest wszystko w jak najlepszym porządku i patrzymy wszyscy wspólnie tylko przed siebie.

ROZMAWIAŁ ŁUKASZ MALAKA