Bruce Penhall (z lewej) i Michael Lee.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Największą, zarazem jedyną współczesną gwiazdą brytyjskiego speedwaya jest Tai Woffinden. Kibice na Wyspach z rozrzewnieniem i nostalgią wracają jednak zapewne do drugiej połowy ubiegłego wieku, gdy stawka rywali była imponująca, liga angielska, a w zasadzie ligi angielskie, najmocniejsze na świecie, zaś w gronie medalistów IMŚ nietrudno było odnaleźć synów Albionu. Jednym z nich był, jakże by inaczej, rudowłosy, wysoki, szczuplutki Michael Lee znany też jako „Długi Mike”. Zważywszy, że startował przed nastaniem ery Szweda Pera Jonssona, można przyjąć, że to Skandynaw przejął po nim żużlowy pseudonim.

Skąd wziął się na torach późniejszy mistrz świata? Klasycznie, rzekłbym. Gdy Michael miał niespełna 10 lat, ojciec Andy wziął go po raz pierwszy na mecz żużlowy do Long Eaton niedaleko Nottingham. Choć oglądał zawody stojąc na rurze, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Mały Lee, mimo protestów taty, tak się zapalił do tego sportu, że potrafił nawet zdemontować hamulce w swoim motocyklu do motocrossu, by bardziej przypominał sprzęt do żużla. Co charakterystyczne, wiele lat później, 5 września 1980 roku, na stadionie w Göteborgu było niemal identycznie. Po złoto Indywidualnych Mistrzostw Świata na żużlu sięgał „Długi Mike”. Wśród kibiców na trybunach był zaś 10-letni chłopiec, który później stał się jednym z najlepszych zawodników w historii żużla i został sześciokrotnym mistrzem globu. To oczywiście Tony Rickardsson, który wcale nie musiał zostać żużlowcem, bowiem interesował się wieloma dyscyplinami sportu. Wspomniane zawody w stolicy Szwecji to jednak najsilniejsze, sportowe wspomnienie z dzieciństwa Rickardssona, które po latach przytoczył w brytyjskiej prasie.

Wróćmy do Lee. Urodzony 11 grudnia 1958 roku w Cambridge zawodnik jest sześciokrotnym finalistą IMŚ, w których trzykrotnie stawał na pudle (złoto i dwa razy brąz). Po trofeum, jedyne w karierze, sięgnął w wieku tylko 22 lat. Podczas finału w Göteborgu punkt stracił w inauguracyjnej serii. Potem nie było na niego mocnych. Wygrał z dorobkiem 14 oczek, przed kolegą z kadry Dave’m Jessupem i Billym Sandersem z Australii, którzy rozegrali dodatkowe starcie o medale, zgromadziwszy po 12 punktów. Do tego dorzucił w czasie krótkiej kariery dwa złota drużynowych mistrzostw świata (1977 i 1980), co warto podkreślić, będąc w pierwszym z tych złotych finałów, tym wrocławskim, zaledwie 19-latkiem, ale już pełnoprawnym członkiem zespołu. Obok Petera Collinsa, Dave’a Jessupa, Malcolma Simmonsa i rezerwowego Johna Davisa, ze swymi 9 oczkami w 4 startach (2,1,3,3) stał się filarem reprezentacji. Indywidualnie brylował jako junior, zdobywając tytuł krajowy w sezonie 1976, czyli mając 18 wiosen, by rok później mieć już w dorobku zwycięstwo pośród seniorów w ojczyźnie i opisany wyżej globalny championat. Prawdziwe „cudowne dziecko”. Anglicy byli zachwyceni, upatrując w Michaelu Lee kandydata do seryjnego wygrywania tytułów i wieloletniej kariery. Niestety. Młody chłopak wyraźnie nie wytrzymał. Uciechy życia kusiły, a „Długi Mike” czerpał garściami.

Ściganie zakończył w 1986, zatem w wieku 28 lat, spróbował jeszcze co prawda powrotu w 1991, ale pięć meczów dla macierzystego King’s Lynn wielkich wyników mu nie przyniosło. Dlaczego tak wcześnie? Czy jak wcześniej Penhalla wciągnął go showbiznes, telewizja, kino? Nie. Ta historia jest znacznie bardziej dramatyczna. Gdy Michael był u szczytu, zaczęły się problemy. Narkotyki. Zapowiadało się na to, że charakterystyczny, wysoki, długowłosy rudzielec zdominuje światowy speedway na lata. Ale zaczął się staczać po równi pochyłej. Głównie przez używki i rozrywkowy tryb życia. Ostatni raz w finale IMŚ wystartował w 1983 roku w Norden. Zdobył wówczas brąz. Później było już tylko gorzej. W 1984 roku został na rok zawieszony, a w 1986 roku, zaledwie sześć lat od momentu, gdy jako młodzieniec został mistrzem globu, praktycznie zakończył karierę.

Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. W 1997 roku został aresztowany na trzy lata za „przestępstwa narkotykowe”. Kilka miesięcy przesiedział w Brixton w południowym Londynie, jednym z najbardziej znanych więzień w Wielkiej Brytanii, pełnym morderców, psychopatów, gwałcicieli, pedofili, ćpunów i temu podobnych mętów społecznych. To zmieniło jego życie. Odpokutował niemal jak w słynnym Alcatraz, czy filmowym Shawshank.

Jeszcze 9 lat temu tak to wspominał, w jednym z wywiadów, do bólu szczerze i otwarcie: – Więzienie Brixton nie jest przyjemnym miejscem. Półtora roku w nim to była męczarnia. Fatalnie się czułem, będąc przez wiele godzin zamknięty w malutkiej celi. Często wpadałem w depresję, ale nigdy się całkowicie nie załamałem. Nudziłem się czasem niesamowicie. Zacząłem pisać swoją autobiografię, ale dużo czasu spędziłem też pracując jako kucharz. To wszystko było bardzo przerażające. Znalazłem się w tym więzieniu, bo w innych nie było miejsca. Były w nim gangi. Byłem mocno zdołowany, wówczas trafiło do mnie to, że nie chcę przebywać w takich miejscach. Z tego, co obserwuję, teraz jest tak samo jak kiedyś. Niektórzy spędzają wolny czas na łonie rodziny, a inni idą na imprezy i biorą używki.

I rzeczywiście, pobyt w więzieniu zmienił Lee. Po wyjściu na wolność nie miał niczego. Ciężko pracował w firmie Barry’ego Klatta. Jak uzbierał trochę pieniędzy, zajął się tuningowaniem silników, bo od dziecka znał się na ich budowie. Pomagał też jednemu z zawodników – Carlowi Stonehewerowi, działał razem z Chrisem Louisem. Wygląda na to, że wyszedł na prostą, ale trwało to kilkanaście lat. Anglik zdołał jednak najwyraźniej wygrać najważniejszy wyścig. Pokonał siebie. Mimo że wcześniej miewał różnorakie kłopoty, choćby ten, że małżeństwo Michaela rozpadło się i nie mógł widywać się z dziećmi, pokazał, że jeśli się wierzy i chce, to można. W 2011 roku stwierdził: – Jestem teraz szczęśliwym, choć zapracowanym człowiekiem. Przygotowuję silniki dla 15 zawodników. W klubie Mildenhall Fen Tigers jestem promotorem i trenerem w szkółce. Poza tym pełnię funkcję technicznego doradcy w Peterborough Panthers.

Szkoda, że liga na Wyspach umiera. „Długi Mike” może mieć kolejny raz problem z odnalezieniem własnego miejsca. Miejmy jednak nadzieję, że refleksja podziała. Jak sam mówił: – Jedni zawodnicy relaksowali się pijąc wódkę, inni, w tym ja, palili marihuanę. Wyścigom zawsze towarzyszyła duża presja. Chciałem jakoś odreagować, ale czasami przesadzałem z narkotykami.

Lee miał, paradoksalnie, i tak spore szczęście. On żyje. Finał IMŚ z 1980 roku był chyba feralny dla medalistów. Brąz wówczas zdobył 25-letni Billy Sanders. Co ciekawe – dwa lata później, podobnie jak Lee, też był na podium, zdobył srebro. Australijczyk znany był tak samo z talentu, jak i zamiłowania do alkoholu, narkotyków, zabawy, awantur i kobiet. W końcu odeszła od niego żona, która nie mogła znieść kolejnych upokorzeń. Nie przyleciała z nim do Europy przed sezonem 1985 roku. Kilka tygodni później, 24 kwietnia, znaleziono ciało Australijczyka, który popełnił samobójstwo poprzez zatrucie spalinami. Osierocił dwoje dzieci.

Dziś doświadczony przez życie, były angielski żużlowiec, Michael Lee, ma także jasny pogląd na temat przyczyn kurczenia się zasięgu speedwaya. Jego zdaniem to koszty w ukochanej dyscyplinie. Co uwiera „Długiego Mike`a” w tej materii? Głównie tłumiki i obniżanie głośności. Powiada tak: – Ten sprzęt jest gorszy od tłumików starego typu. Silniki szybciej się przegrzewają i psują, bądź zupełnie niszczą. Zawodnicy muszą też wydać więcej pieniędzy na serwis.

Może więc działacze FIM i ten, kolejny głos, wezmą sobie do serca.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

Źródła:
Leszek Błażyński – „Silniki i narkotyki” wywiad z Michaelem Lee (https://www.przegladsportowy.pl/zuzel/zuzel-wywiad-z-michaelem-lee/)