Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wygrywając tegoroczną batalię o tytuł indywidualnego mistrza Australii, Fricke – także młodzieżowy czempion swojego kraju – dołączył do wąskiego grona utytułowanych rodaków. Czy pójdzie w ich ślady i stanie się pierwszoplanową postacią także w naszej lidze?

PODOBIEŃSTWA OBU ŻUŻLOWCÓW

Leigh Adams, Ryan Sullivan, Chris Holder, Max Fricke – tak od czterech dni wygląda poczet żużlowych królów Australii, a więc triumfatorów indywidualnych mistrzostw w kategorii seniorów oraz juniorów. – Nie da się tego opisać słowami. Cieszę się ze zwycięstwa i z tego, że dzięki niemu znalazłem się w tak dobrym towarzystwie. Być mistrzem Australii to zaszczyt. W przeszłości wielokrotnie wygrywały ten turniej wielkie nazwiska. To moment prawdziwej dumy, gdy moje znalazło się obok nich – powiedział Fricke.

Jak już wspomnieliśmy, w szacownym gronie swoje miejsce ma m.in. Leigh Adams. Legenda Unii Leszno. Od 2007 roku honorowy obywatel tego miasta. Co wspólnego z nim ma niespełna 23-letni zawodnik Betard Sparty Wrocław? Pierwszą myślą, która stała za porównaniem obu, wcale nie były tytuły mistrzowskie, a zbliżony styl jazdy. Oparty bardziej na rozumie, niż sercu. Adams słynął bowiem z przemyślanych akcji. Nie wciskał się tam, gdzie widział, że brakuje miejsca. Jeździł fair, z czego niekiedy czyniono zarzut, mówiąc, że jest zbyt „grzeczny”, żeby zostać mistrzem świata. Do sięgnięcia po tytuł trzeba ponoć znacznie większej bezwzględności, by nie rzec: chamstwa. Owszem, w 1992 roku wywalczył mistrzostwo globu juniorów. W seniorskiej rywalizacji o IMŚ stać go było na znacznie więcej niż zdobyte srebro (2007), czy brąz (2005).

Fricke, w swoim cierpliwym szukaniu szans na wyprzedzenie przeciwnika, znacznie bardziej przypomina właśnie Adamsa, niż choćby Darcy’ego Warda, którego cechowała, ocierająca się o szaleństwo, brawura. Max – podobnie jak eks-żużlowiec Unii Leszno – ma na swoim koncie złoto IMŚJ (2016). Wcześniej zaś, w styczniu 2013 roku, odebrał Adamsowi miano najmłodszego młodzieżowego mistrza Australii juniorów w historii.

Jest jeszcze coś, co ich łączy. Adams jest symbolem Leszna, choć karierę w Polsce zaczynał w Lublinie. Fricke może zostać wieloletnią podporą Wrocławia, ale przecież pierwszy kontrakt podpisał w Toruniu, z którego zbyt lekką ręką został później wypożyczony do Rybnika. Obaj pierwszy sezon w najwyższej klasie rozgrywek naszego kraju zaliczyli mając po 20 lat.

GŁÓWNE RÓŻNICE MIĘDZY NIMI

Z racji metryki, początki Adamsa w Polsce musiały być odmienne od tych Fricke’a. Leigh trafił do naszego kraju w 1991 roku, a więc tuż po upadku komunizmu, gdy kraj przeżywał niemałe problemy gospodarcze, które odbijały się na wszystkich dziedzinach życia, w tym oczywiście na sporcie żużlowym. Max z kolei należy do innego pokolenia. Przyjechał do już stabilnego kraju, sprzęgniętego instytucjonalnie z już nie tak mitycznym Zachodem. Kraju uchodzącego pod wieloma aspektami za prymusa, jeśli chodzi o speedway.

Adams już od pierwszego sezonu w naszych rozgrywkach wszedł na niewyobrażalnie wysoki poziom (średnia 2,07 pkt/bieg w 1991 roku), z którego nie zszedł aż do końca, do sezonu 2010. Owszem, początkowo miał nieco ułatwione zadanie. Dlaczego? Bo w polskiej lidze na początku lat 90. nie startowało aż tylu obcokrajowców, co np. w 2015 roku, kiedy przygodę z naszymi torami zaczynał Fricke.

FRICKE, JAK ADAMS W LESZNIE, LIDEREM?

Średnie biegopunktowe bohatera żużlowego Leszna na przestrzeni 20 lat po prostu powalają. Dość powiedzieć, że Adams nigdy nie zszedł poniżej dwóch punktów na bieg, a jego statystyki np. w takim 2000, 2004, czy 2007 roku były kosmiczne. To odpowiednio: 2,53; 2,53 oraz 2,64. Młodemu Fricke’owi do podobnych wyczynów wciąż daleko.

Leigh skończył przebogatą karierę po sezonie 2010, gdy Max miał 14 lat i dopiero zaczynał brać żużel na poważnie. Pogląd, że Fricke może już wkrótce stać się następcą Adamsa, zostanie w pewnej mierze zweryfikowany już po nadchodzącym sezonie w PGE Ekstralidze.

Max ma zrehabilitować się za w sumie mało udany ostatni sezon dla Sparty i być jednym z jej liderów. Wrocławscy kibice marzą zapewne, by wszedł na poziom legendarnego zawodnika Unii Leszno. Niech jednak, na początek, przynajmniej zbliży się do jego osiągów. Umiejętności mu nie brakuje. A niedawny australijski sukces pokazuje, że jest w stanie to zrobić. Warunkiem jest także m.in. to, by omijały go kontuzje. W ostatnim czasie zbyt często leżał na torze (pamiętacie makabrycznie wyglądający wypadek podczas Grand Prix w Toruniu w 2017 roku?), co Adamsowi podczas długiej kariery niemal się nie zdarzało.

JACEK HAFKA