Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Popularnego „Cockera” kibicom z Gdańska przedstawiać nie trzeba. Marvyn Cox przez lata bronił barw Wybrzeża Gdańsk, będąc kluczowym zawodnikiem tego zespołu w latach 90. minionego wieku. Odszukaliśmy Marvyna i zapytaliśmy o stare czasy. Ale i o teraźniejszość.

Marvyn, powiedz, proszę, jak w ogóle zaczęła się Twoja przygoda z żużlem?

Swoje pierwsze jazdy zaczynałem jako dzieciak na małych motorkach, miałem może 8-9 lat. Jeździłem nimi po lesie, który znajdował się obok domu. Po jakimś czasie tata chyba odkrył, że mam jakąś smykałkę do tego jeżdżenia i kupił mi motocykl Suzuki o pojemności 125 ccm, na którym już zacząłem się ścigać w zawodach juniorskich na trawie. Później przesiadłem się na motocykl o pojemności 200 ccm, a po nim 250 ccm, na którym wygrałem swoje pierwsze zawody na trawie. Po jakimś czasie uznałem, do dziś nie wiem tak naprawdę dlaczego, że zamiast wyścigów na trawie skoncentruję się bardziej na żużlu klasycznym i tak już zostało…

Jakie dostrzegasz różnice pomiędzy żużlem z lat 80. i 90. ubiegłego wieku a tym, który mamy dzisiaj?

Różnic jest oczywiście bardzo, ale to bardzo sporo. Żużel się rozwinął bardzo mocno komercyjnie – to na pewno. Jak zaczynałem, były choćby  jeszcze silniki stojące i same motocykle były głośniejsze. Należy nie zapominać o dmuchanych bandach. Być może gdyby były wcześniej, kilku ciężkich kontuzji by się uniknęło. Wiele się w tym sporcie zmienia i dopiero historia pokaże, czy to dobre zmiany dla tego sportu, czy też nie. Ja nie chcę podejmować się oceny w żaden sposób.

Mistrzem świata nie byłeś, ale sukcesy odnosiłeś. Które uważasz za te najbardziej znaczące?

W żużlu potrzebni są również tacy „wyrobnicy”, aby inni mogli zdobywać wielkie tytuły (śmiech – dop. red.). Tak na poważnie, to niezwykle cenne było dla mnie mistrzostwo Anglii juniorów wywalczone w 1984 roku. Do tego dodałbym swój pierwszy występ w finale światowym w 1986 na waszym stadionie w Chorzowie. Sporo lat przejeździłem na dobrym poziomie w Oxford Cheetahs. Jeśli dodamy do tego kilka dobrych występów na długim oraz trawiastym torze, to mogę powiedzieć, że po latach jestem ze swojej kariery zadowolony.

Kibice w Polsce najczęściej wiążą Marvyna Coxa z gdańskim Wybrzeżem

Gdy kibic żużla w Polsce usłyszy nazwisko Cox, od razu skojarzy je z Wybrzeżem Gdańsk. Powiedz, jak to się stało, że podpisałeś tam kontrakt?

W Gdańsku wylądowałem przez Johna Davisa, z którym byłem w bliskich kontaktach. To John zadzwonił kiedyś do mnie z pytaniem czy bym nie pojeździł dla Gdańska. Później chyba tylko raz porozmawiałem z „Super Zenonem”, czyli Zenkiem Plechem i sprawa była dogadana do końca. Zenon ma do dziś u wielu osób w Anglii  wielki autorytet i takim ludziom się nie odmawia.

Miałeś propozycje startów z innych polskich klubów?

Powiem ci, że nie podejmowałem absolutnie nigdy żadnych innych  rozmów. Dla mnie ważne jest dane słowo i zawsze się tego trzymałem. Miałem swoje ustalenia z Zenonem i przez cały okres startów w Gdańsku nie miałem najmniejszych intencji, aby poszukiwać w Polsce czegoś innego.

Co utkwiło Ci najbardziej z okresu startów w Gdańsku?

Wiesz, na pewno utkwiła mi w głowie serdeczność, z jaką się spotkałem po swoim pierwszym przyjeździe do Gdańska. Zenon wraz z innymi osobami  otoczył mnie niesamowitą opieką. To on, pamiętam, wyszedł ze mną po raz pierwszy na tor Wybrzeża i pokazywał jakimi ścieżkami najlepiej tam  jeździć. W ogóle muszę powiedzieć, że Plech pomógł mi bardzo dużo podczas moich startów Gdańsku. Miał doświadczenie, często doradzał mi w meczach wyjazdowych. Ja miałem tylko tak naprawdę wsiąść na motocykl i dobrze jechać. I tak też starałem się robić. Tory w Polsce były dla mnie zdecydowanie łatwiejsze aniżeli te w Anglii. Nie były jakoś skomplikowane technicznie. Macie szybkie i szerokie tory.

W rozmowie z naszym portalem Cox przyznaje, że nigdy nie miał za dużej praktyki, jeśli chodzi o spożywanie alkoholu…

Z jakimś zawodnikiem z Gdańska pozostawałeś w bliższej relacji?

Nie tylko pozostawałem, ale i pozostaję do dziś. Tym zawodnikiem był Marek Dera i do dzisiaj, choćby poprzez media społecznościowe, mamy bliski kontakt. To były, wiesz, też takie czasy i powiedzmy to sobie szczerze, że wtedy bardzo mało polskich zawodników mówiło po angielsku, a ja przecież nie mówiłem po polsku (śmiech – dop. red.). O kontakty było więc ciężko, ale, zobacz, jak to się z czasem zmieniło. Dziś mało jest polskich zawodników, którzy nie rozmawiają choć komunikatywnie po angielsku.

Masz jakieś szczególne wspomnienia z okresu swoich startów w polskiej lidze?

Historii z opóźnionymi lotami na mecze, korkami drogowymi jest naprawdę bez liku. Jeśli chodzi o takie sportowe wspomnienie, to mam jedno bardzo fajne. Jest nim mecz w Rybniku – chyba to był 1991 rok, walczyliśmy o awans do waszej najwyższej ligi. Zdobyłem wtedy, jak pamiętam, komplet 18 punktów, no i przyczyniłem się do awansu Gdańska. Sportowo więc była rewelacja, ale słuchaj, co było dalej. Mocno wtedy świętowaliśmy wszyscy ten awans. Ja praktyki w spożywaniu alkoholu nie miałem i nie mam za dużej, no a mieszałem szampana, wódkę oraz piwo. Droga do Gdańska mocno nam się zatem wydłużyła, bo się pochorowałem i kilka razy musiałem po drodze opuszczać busa. Dali mi koledzy z zespołu wtedy w kość (śmiech – dop. red.). Abstrahując od wydarzeń pozasportowych, to były doskonałe zawody dla Wybrzeża Gdańsk w moim wykonaniu.

Marvyn, wiele razy startowałeś również na długim torze. Długi tor podobał Ci się bardziej niż klasyczny żużel?

Nie, to nie tak. Ja po prostu kochałem się ścigać i tak naprawdę łapałem się wszystkiego. Długi tor miał tę zaletę, że była większa adrenalina, bo i prędkość większa. Tor trawiasty z kolei „ciągnął”, bo to wyścigi na trawie. Takie trochę nietypowe. Najlepiej chyba jednak odnajdowałem się na normalnym torze.

Dwa sezony startowałeś w cyklu Grand Prix. To były lata 1995 i 1996. Jak ocenisz swoje zmagania w cyklu z perspektywy czasu?

Szczerze? Prawda jest taka, że pewnie mogło być lepiej, gdybym bardziej się do tych startów przykładał. Przyznam szczerze, że tego nie robiłem, bo o wiele ważniejsze były dla mnie w tamtych latach zobowiązania ligowe. Do Grand Prix podchodziłem na zasadzie, że będzie jak będzie i teraz mogę się do tego grzeszku przyznać.

Co, Twoim zdaniem, decyduje bardziej o sukcesie w tym sporcie – sprzęt czy zawodnik?

Moim zdaniem dużo rozgrywa się w samej głowie zawodnika. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Widziałem zawodników, którzy na sprzęcie, który innym nie „szedł”, jeździli znakomicie. Jednak byli też słabeusze, którzy brali sprzęt od lepszych kolegów i nagle na torze dostawali skrzydeł. Moim zdaniem, mocna psychika plus dobry, nawet nie bardzo dobry, sprzęt to jest recepta na dobre wyniki.

„Cooker” nie ukrywa, że trochę za „lekko” traktował starty w cyklu Grand Prix

Kiedy odbuduje się, Twoim zdaniem, żużel w Anglii?

Na to pytanie ci nie odpowiem. Tu potrzeba lat, nowych pomysłów, aby znów zaczęło dziać się dobrze. W latach 80. minionego wieku w Anglii startowali najlepsi, byli ludzie na trybunach, sponsorzy – dziś ledwo co mamy w lidze jednego zawodnika, który startuje w mistrzostwach świata (Jasona Doyle’a). To nie tak powinno wyglądać. Mam nadzieję, że upadek tego sportu w Anglii zostanie w końcu przez kogoś zatrzymany i powoli będzie piął się do góry. Jak na razie, w moim odczuciu, z sezonu na sezon jest coraz gorzej.

Kto zdaniem „Cockera” wygra tegoroczny cykl Grand Prix?

Tai zawiódł w Warszawie, ale to doskonały zawodnik i ja w niego wierzę. Ma niesamowitą motywację i to najważniejsze w drodze po kolejny tytuł. Na pewno tytuł może „wpaść” w ręce Dudka lub Zmarzlika, bo to też bardzo utalentowani zawodnicy. Po jednej rundzie za wiele powiedzieć nie można. Musimy poczekać na rozwój sytuacji.

Czym zajmujesz się obecnie?

Zawodowo pracuję w Szwecji w elektrowni atomowej, gdzie jestem serwisantem sprzętu. Zimę, tak od grudnia do kwietnia, spędzam z rodziną w Tajlandii, gdzie prowadzę bar, który się nazywa Champ Bar. Oprócz baru zajmujemy się również wynajmowaniem pokoi dla gości. Można więc powiedzieć, że łączymy sobie przyjemne z pożytecznym. W Europie zima, a my się opalamy w Tajlandii no i do tego zarabiamy.

Dziękuje zatem za rozmowę.

Dziękuje również. Proszę dodaj jeszcze to ode mnie. Korzystając z okazji serdecznie pozdrawiam kibiców żużla w Polsce, szczególnie tych, którzy mnie pamiętają. Kibiców Wybrzeża Gdańsk, działaczy pozdrawiam niezwykle gorąco i życzę im jak najlepszych wyników. Osobne pozdrowienia muszą być dla „Super Zenona”. Zenon, zdrowia i, mam nadzieję, do zobaczenia. Wasz Cocker.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA