fot. Sebastian Daukszewicz
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Speedway był dla niego całym życiem. Uwielbiał jazdę na motocyklu i rywalizację z przeciwnikami. To było coś, co go nakręcało przez 18 sezonów i dawało pozytywnego „powera”. Takim żużlowcem był Mariusz Franków, wychowanek Polonii Piła, z którym wspominamy jego karierę na żużlowych torach. W sportowym dorobku ma on m.in cztery medale (w tym złoto DMP), zwycięstwo w Srebrnym Kasku i występ w finale IMŚJ w 1999 roku w duńskim Vojens.

Tradycyjnie zaczynamy pytaniem o pierwszy kontakt ze sportem żużlowym. Jak to było w twoim przypadku?

Pierwszy kontakt z żużlem miałem w 1995 roku – chyba bodajże pod koniec marca, kiedy znalazłem się w szkółce. Na motocykl usiadłem w połowie maja, wcześniej jeździłem na motorowerach, WSK-ach. Siadając na motocykl żużlowy, dużo silniejszą maszynę, troszkę się zdziwiłem, ale jakoś zaczęło się to „kręcić” i w sierpniu była już propozycja, żeby wysłać mnie na licencję. Ostatecznie jednak zdecydowano, że troszkę poczekam, jeszcze się podszkolę i pojadę w październiku. W Lesznie zdałem licencję. Zdawałem m. in. z Krzyśkiem Cegielskim i Tomkiem Jędrzejakiem. Ogólnie wcześniej miałem już kontakt ze szkółką, z tym że wtedy – nie pamiętam, może to był 1994 lub nawet 1993 rok – zaczynaliśmy od remontów szatni i tak się to ciągnęło. Było nas naprawdę dużo i żeby usiąść na motocykl musiało „dużo wody upłynąć”, więc wtedy jeszcze zrezygnowałem. Później poszedłem na stadion z kolegami, którzy jeździli już tam jeden sezon wcześniej i… zostałem.

fot. archiwum Mariusza Frankówa

Licencję zdobyłeś w barwach Polonii Piła, z którą związany byłeś do 1999 roku. Opowiedz o swoim debiucie ligowym. Był stres czy na spokojnie podchodziłeś do tego wydarzenia? Przypomnę, że to był rok 1996, w którym sięgnąłeś z kolegami po pierwszy historyczny medal DMP dla Piły. Był to medal brązowy.

To był czas kiedy Rafałowie: Kowalski, Dobrucki, Okoniewski – byli kontuzjowani i weszliśmy z Krzysztofem Pecyną z marszu w tę ligę, to był czas play-offów. Choć ja debiutowałem z Tarnowem podczas ostatniego meczu rundy zasadniczej. Jako młody człowiek zbytnio się nie stresowałem tym, czy to już mecz ligowy. Wcześniej było dużo zawodów juniorskich, młodzieżowych. Potrafiliśmy jeździć nawet dwa czy trzy razy w tygodniu w zawodach młodzieżowych. Po takim jednym sezonie z licencją, miałem już naprawdę dużo imprez odjechanych. Już coś umieliśmy jechać.

Ogólnie kadra Polonii liczyła ośmiu juniorów m.in. Dobrucki, Okoniewski, a więc nie tylko rodowici pilanie. Ciężko było walczyć o skład? Ty odjechałeś 5 meczów w Ekstralidze.

Rywalizacja z kolegami, zawodnikami z Piły, też nie była mała, było nas tam sporo, ale mieliśmy wszyscy równe szanse. Myślę, że sobie dobrze radziłem. Trudniej było z zawodnikami takimi jak Dobrucki czy Okoniewski – w 1996 miałem małe doświadczenie, jeden rok jazdy na motocyklu żużlowym, a oni jeździli już po kilka lat czy trenowali już od 12. roku życia i mieli zaplecze rodzinne. Ojcowie Rafała Dobruckiego czy Rafała Okoniewskiego już wiedzieli, jak przygotowywać sprzęty, także my byliśmy jeszcze daleko za nimi, przebić się przez nich było bardzo ciężko.

W tamtym czasie w klubie był Hans Nielsen, wielka legenda żużla. Miałeś okazję podpatrywać, nauczyć się coś od tego duńskiego multimedalisty?

Mieliśmy na co dzień Hansa Nielsena, przyglądaliśmy się jak startuje, jak układa się na motocyklu jego sylwetka, a wiadomo, że był nazywany „profesorem z Oxfordu” w Anglii. Mieliśmy go na żywo, mogliśmy z każdej strony go obserwować, w parkingu – co robi, jak przygotowuje motocykl i wiele różnych innych rzeczy. Były też takie momenty, kiedy były już play-offy, 1996 czy 1997, gdzie Hans już z nami trenował i uczył nas, które ścieżki na pilskim torze obierać, żeby złapać optymalny tor jazdy. Pamiętam mecz w Wrocławiu, kiedy jak dobrze wystartowałem, „uciekłem” do przodu, a on tam z tyłu już – jak to się mówi – wykonywał odpowiednią pracę, żebyśmy dowieźli te pięć punktów.

fot. Sebastian Daukszewicz

A jak wspominasz drogę Polonii do złota i tę radość po meczu z Wrocławiem?

Od 1996 co sezon były medale. Pojawiali się nowi sponsorzy. W 1999 mieliśmy sponsora spoza Piły –  Ludwik. Były to niemałe pieniądze wyłożone w klubie i większy nacisk na wynik, ale też większe inwestycje. Z każdym rokiem były większe inwestycje w sprzęt, bo jeszcze np. w 1996 roku był on gorszy, ale każdego roku, jak był większy sponsor to w klubie były dla nas większe pieniądze, a jak większe pieniądze to i wynik musiał przyjść. Ja byłem zawodnikiem amatorskim i też miałem swoje potrzeby, które były realizowane odnośnie sprzętu. Co do meczu finałowego o DMP 99, to ja w nim nie startowałem, ale pamiętam, że wszyscy przed meczem myśleli już tylko o tym, że już mamy złoty medal, a w trakcie meczu był moment, że John Cook z Wrocławia, zaczął tak punktować, że zrobiło się naprawdę gorąco. Była narada w parkingu: „panowie, weźmy się, bo zaraz nam wydrapią to złoto”. Jednak się udało. I zdobyliśmy jak do tej pory jedyny złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski dla Polonii.

Od 2004 reprezentowałeś kluby z Lublina, Gdańska, Równego, Lwowa, Łodzi, Opola i w 2011 roku wróciłeś po raz drugi do Piły.

Wiedząc, że senator Stokłosa zainwestuje jakieś pieniądze, po rozmowach z działaczami wiedziałem, że nie będzie żartów, jeśli przychodzą bracia Pawliccy, to jedziemy już tylko po jedno – po awans. I tak też się stało.

W 2014 roku, po sezonie w Lublinie, kończysz karierę żużlowca. Skąd taka decyzja? Przypomnę, że na torze spędziłeś 18 sezonów, odjechałeś 225 meczów, 964 biegów i wywalczyłeś 1344 punktów.

W sezonie 2014 podpisałem kontrakt w pełni zawodowy, gdzie pieniążki „leżały na torze”. Jeździłem tam od pierwszych treningów i szło mi bardzo dobrze. Trenerem był pan Wardzała. Przyjeżdżał z Dawidem Lampartem, pchał bardzo mocno tego chłopaka do składu. Mnie poinformował, że sezon wcześniej nie startowałem i nie poradzę sobie w pierwszym meczu. I tak mnie przeciągnęli przez chyba sześć kolejek, jeździłem, trenowałem, ale ileż można jeździć, inwestować i trenować nie zarabiając? A że pechowo się stało, że w końcu mnie puścili i w pierwszym wyścigu na prowadzeniu na ostatnim kółku – zdarzyło się otwarte złamanie ręki, to jakoś tak się to potoczyło. To było już chyba trzecie albo czwarte złamanie, wróciłem po czterech albo pięciu tygodniach na motocykl, ale to już nie było to. Trzeba było myśleć bardziej przyszłościowo, o rodzinie, o córce. Wiadomo było, że całe życie nie będę jeździł na motocyklu, tym bardziej że miałem sporo kontuzji – złamań, stłuczeń itd. Wiedziałem, że prędzej czy później kariera się skończy. Przygotowywałem się na pewno wcześniej do tego, bo w przerwach, w sezonach 2010 czy 2013 albo nawet po słabych sezonach zimą, jak każdy normalny człowiek gdzieś tam się pracowało, zarabiało pieniążki, żeby mieć z czego żyć.

fot. Sebastian Daukszewicz

Co dziś prywatnie robi „Franek”?

A teraz pracuję jako mechanik w warsztacie samochodowym, chociaż z zawodu jestem stolarzem. Wybrałem to zajęcie z tego względu na to, że już od dzieciństwa kręciłem ciągle kluczami przy motocyklach, ciągle się grzebało, naprawiało – to mi się podoba i jest w porządku.

Brakuje Ci żużla na Bydgoskiej?

Na pewno nie dałem się wyleczyć z żużla, cały czas się nim interesuję. W Pile akurat teraz nie ma żużla, ale w poprzednich sezonach byłem na jakichś meczach, ale powiem szczerze, że kolidowały one z meczami np. ekstraligowymi, gdzie były naprawdę fajne zawody albo Grand Prix.

Na koniec powiedz, jak spędziłeś tegoroczne święta Bożego Narodzenia oraz jak wspominasz Turnieje Gwiazdkowe, które odbywały się na pilskim stadionie. Jeden z turniejów wygrałeś.

Święta spędziłem tradycyjnie, z rodziną. Na spokojnie, odpoczywając. A co do Turniejów Gwiazdkowych, to wygrałem przedostatnią, trzynastą, edycję w 2005 roku. Mogłem wygrać już dwunasty, ale pech… Przewróciłem się w pierwszym wirażu w jednym z biegów, a pozostałe wyścigi wygrałem. Fajne to były zawody, dużo kibiców przychodziło, fajne imprezy. Było czuć klimat świąteczny. Były sponsorowane choinki, gwiazdorzy na stadionie – kibice na pewno byli zadowoleni. Fajna zabawa.

fot. Sebastian Daukszewicz

Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję. Przy tej okazji chciałbym serdecznie podziękować wszystkim sponsorom, tym większym czy mniejszym, którzy mnie wspierali na tyle, na ile było ich stać. Aby nikogo nie pominąć jeszcze raz dziękuję wszystkim którzy mnie pamiętają i mi pomagali. No i oczywiście podziękowania dla kibiców pilskiej Polonii oraz tych z całej żużlowej Polski za doping, brawa i wsparcie. Pozdrawiam, Franek.

Rozmawiał SEBASTIAN DAUKSZEWICZ

2 komentarze on Żużel. Mariusz Franków: Większe pieniądze to większy nacisk na wynik. Nielsen uczył nas, jakie ścieżki na torze obierać
    Żużel. Krośnianie zadowoleni z terminarza. Wilki pojadą do Rybnika po zwycięstwo | PoBandzie
    8 Jan 2021
     4:15pm

    […] Żużel. Mariusz Franków: Większe pieniądze to większy nacisk na wynik. Nielsen uczył nas, jaki… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. Mariusz Franków: Większe pieniądze to większy nacisk na wynik. Nielsen uczył nas, jakie ścieżki na torze obierać
    Żużel. Krośnianie zadowoleni z terminarza. Wilki pojadą do Rybnika po zwycięstwo | PoBandzie
    8 Jan 2021
     4:15pm

    […] Żużel. Mariusz Franków: Większe pieniądze to większy nacisk na wynik. Nielsen uczył nas, jaki… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj