Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Od wielu lat Kabaret Ani Mru-Mru bawi Polaków swoimi skeczami. Członkowie grupy to również zapaleni fani żużla. Stawce lideruje Marcin Wójcik, z którym rozmawiamy m.in. o zbliżającym się sezonie i o tym, kiedy powstaną żużlowe skecze.

Skąd bierze się fenomen lubelskich kibiców i żużla w Lublinie?

Trudno powiedzieć. Tutaj nie ma nic odkrywczego. Tak jak jest fenomen żużla w Gorzowie i Zielonej Górze, tak i my mamy swój lubelski. W tych miastach żużel po prostu płynie w krwi kibiców i jest przekazywany najwyraźniej z pokolenia na pokolenie. Ja się bardzo cieszę, że żużel w Lublinie się odbudował i wrócił do ekstraligi. Jeśli mówimy o jakimkolwiek fenomenie, to chyba warto zwrócić uwagę właśnie na to – że po kilkunastu chudych latach miłość do tego sportu nie umarła i została wskrzeszona we wspaniały sposób. Udało się doprowadzić do tego, że lata cierpliwości wśród kibiców zostały wynagrodzone i Lublin znów jest w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Pamięta Pan swój pierwszy mecz żużlowy?

Tutaj kompletnie nie będę oryginalny, bo mnie na pierwszy mecz zabrał dziadek. A jak czytam sobie różne wywiady, to bardzo wiele osób na żużel po raz pierwszy zabrał właśnie dziadek. Działa to na mnie też budująco, ponieważ syna nie mam, mam córkę i może ja też w przyszłości, jako dziadek, zabiorę swojego wnuka na stadion. A na zawody zostałem chyba zabrany, gdy miałem sześć lat. Kolosalne wrażenie to na na mnie wtedy zrobiło. Miewałem sezony, że nie opuściłemem żadnych zawodów. Później było trochę gorzej. Przyszły studia, kabaret i już tak nie śledziłem meczów Lublina na żywo. Ale teraz czasy się o tyle zmieniły na lepsze, że występy kabaretu układamy pod kalendarz żużlowy ekstraligi i to nie jest żart. Teraz sobie odbijam odpuszczone kiedyś mecze. Zapach metanolu, huk, prędkość czy latające kamyki – to z tym mi się żużel za dziecka kojarzył i kojarzy do dziś.

W trakcie występów kabaretowych śledzicie na bieżąco mecze żużlowe?

Pewnie, że tak. Grand Prix raczej nie, to sobie można obejrzeć na powtórkach. Jednak kiedy Motor ostatnio walczył o ekstraligę, a my akurat występowaliśmy, to laptop oraz telefony były odpalone i śledziliśmy na bieżąco, co się dzieje w meczach barażowych. Jeśli ktoś z nas akurat nie grał w danym skeczu, to siedział, oglądał i zdawał pozostałym relację – czy było 3:3 czy 4:2. Jak się jest kibicem, to okoliczności śledzenia wyniku nie grają roli. Oczywiście, nasze występy nie doznają z tego powodu uszczerbku.

Chciał Pan kiedyś zostać żużlowcem?

Pewnie, że tak i nadal chcę…

Ja w sumie też chciałem. Zawsze nam zostają zawody dla oldboyów…

Bardzo panu dziękuję za propozycję. Już się do oldbojów łapiemy (śmiech – dop. red.)?

Ma Pan swoje ulubione miejsce na lubelskim stadionie? 

Tak. Całe życie śledziłem zawody, siedząc jak najbliżej linii startowej. Miało to ten plus, że jednocześnie można było pokonać zaledwie kilka schodków i zobaczyć, co się dzieje w parku maszyn. Kto jak się przygotowuje do biegu  i tym podobne rzeczy. Obecnie, dzięki uprzejmości klubu, dostaję zaroszenie i najczęściej siedzę jakieś 50 metrów za linią startu, czyli start widzę od tyłu. To też jest fajne. Na pewno nie mógłbym siedzieć po drugiej stronie stadionu, wtedy miałbym po prostu za mało do oglądania. Dla mnie sam bieg to za mało. Lubię oglądać starty próbne, zmiany motocykli, badanie nawierzchni toru. To wszystko dzieje się przy parkingu. Po prostu zaliczam się już chyba do takich ultra kibiców.

Może podzieli się Pan z Czytelnikami wspomnieniami, jak to kiedyś, w młodości, wchodził Pan na stadion czy do parku maszyn?

A tak, miałem różne pomysły. Były to czasy Hansa Nielsena i tego słynnego boomu na żużel, kiedy to ciężko w ogóle było się dostać na lubelski stadion. Ja sobie wymyśliłem, że będę robił zdjęcia z zawodów. Niestety, po dwóch, trzech meczach okazało się, że zdjęcia robione z zewnątrz toru są gorsze od tych, które pewnie byłyby pstrykane wewnątrz toru. Tam obecni byli panowie Bielak i Szalak, słynni nasi fotoreporterzy z Lublina. Pomyślałem sobie, że trzeba zatem spróbować robić zdjęcia tak jak oni. Miałem bardzo  pomysłowego wujka. Zrobił mi kamizelkę z napisem FOTO i przed jednym ze spotkań dziarskim krokiem pomknąłem przez park maszyn. Tunel, tor i szybko położyłem się na murawie. Wydawało mi się, że tak będzie bezpieczniej. Że nikt mnie nie zauważy i nie wyrzuci z murawy. Niech pan uwierzy, przeleżałem całe zawody i tym samym mam jeden mecz zaliczony w charakterze fotoreportera. Żałuję tylko, że zdjęcia, gdzieś w ferworze moich przeprowadzek, poginęły. Wrażenia jednak z tego meczu i obserwowania walki od wewnętrznej strony toru są niezapomniane po dziś dzień.

Miał Pan również okazję zaliczyć partyjkę golfa z Hansem Nielsenem…

Też się zgadza. Kiedyś Hans Nielsen przyjechał na jakiś mecz międzynarodowy. Dowiedziałem się dzięki wspólnym znajomych, że lubi grać w golfa i mu taki pojedynek zaproponowaliśmy. To już była jesień, ale wyszło bardzo fajnie. Hans to nie tylko profesor na torze. Ograł mnie niemiłosiernie, ale skoro żużlowcom nie wstyd było przegrywać z Hansem, to mnie tym bardziej. Bardzo fajne popołudnie wtedy spędziliśmy.

W Lublinie do dziś mówi się Mordel Jerzy, wzór młodzieży…

No tak. Jerzy Mordel to bezapelacyjnie legenda lubelskiego żużla. Pan Mordel kojarzy mi się osobiście z następującymi rzeczami – po pierwsze nigdy nie zmienił barw klubowych i był bardzo dobrym zawodnikiem. Po drugie – to taka wizytówka lublina jak Dariusz Śledź.To była przecież super juniorska para. Jerzy Mordel, niepozorny, skryty facet. No i po trzecie, kojarzy mi się z tym słynnym wywiadem telewizyjnym z redaktorem Miszczakiem. Ja ten wywiad odebrałem dobrze. To były też początki telewizyjnych występów, poza tym trzeba pamiętać, że nie każdy żużlowiec ma dar do stawania przed kamerą. Moim zdaniem ten wywiad jest na swój sposób bardzo sympatyczny. Powiem panu nawet, że ten wywiad miał swój ciąg dalszy. Wszedł do języka potocznego kręgów żużlowych w Lublinie. Otóż jeśli coś się komuś uda, to jakie jest pierwsze pytanie? „To co, zadowolony?” To jest mega sympatyczne. Z drugiej strony to chyba fajne dla samego pana Jurka. Wielu lubelskich żużlowców odeszło w niepamięć, a ten choćby zwrot „Mordel Jerzy, wzór młodzieży” funkcjonuje w najlepsze.

Który zawodnik, Pana zdaniem, jest idealnym materiałem na skecz kabaretowy?

Dobre pytania pan zadaje. Powiem tak, z zagranicznych to na pewno Nicki Pedersen. Bez dwóch zdań. Jego łatwo sparodiować. Te wybuchy szału, sposób mówienia – to łatwe do zrobienia. Z polskich zawodników, po chwili namysłu, powiem Bartek Zmarzlik – ze względu na charakterystyczny głos. Od siebie dodam jednak, ponieważ znam parunastu zawodników prywatnie, że to są ludzie z wielkim poczuciem humoru. Gdyby kibice ich znali prywatnie, to też by zrozumieli, że o ich naśladowanie jest bardzo ciężko, ponieważ nie jest łatwo sparodiować kogoś z poczuciem humoru. Akurat tego wielu żużlowcom nie brakuje.

Myślał Pan kiedyś o zrobieniu skeczu z żużlem w roli głównej?

Przyznam, że kiedyś mocno o tym myśleliśmy. Rozmawialiśmy o tym nawet z zielonogórskim kabaretem Jurki. Oni też są, jak my, kibicami speedwaya i jakieś próby podejmowali. Problem polega jednak na tym, że taki skecz byłby zrozumiany tylko w paru miastach żużlowych. Ciężko byłoby go wykonywać w Suwałkach czy innym kompletnie nieżużlowym mieście. Na skokach narciarskich czy piłce nożnej znają się wszyscy Polacy, natomiast żużel fajnie się ogląda, ale żeby poznać jego niuanse i zrozumieć zabawne historie z tego sportu, to trzeba się nim już, moim zdaniem, bardzo mocno interesować. Myślę więc, że byłby to skecz o relatywnie małym zasięgu, ale absolutnie nie mówimy nie.

Ostatnio gościliście w budynkach klubowych Unii Leszno…

Pełna inwigilacja (śmiech- dop. red.). Tak, znamy się prywatnie z dawnych czasów z Piotrem Baronem i zostaliśmy, będąc w Lesznie, zaproszeni na kawę do klubu. Akurat był robiony przez Unię tor, więc trochę od razu poszpiegowaliśmy. Oficjalnie niech zostanie, że byliśmy tylko na kawie. My swoje wiemy… Lubimy spotykać się też z zawodnikami. Znamy choćby Janka Kołodzieja, na nasze występy przychodzi Patryk Dudek. Lubimy spędzać z zawodnikami czas i słuchać, jako kibice, opowiadanych przez nich historii. Dla nas takie spotkania to czysta przyjemność.

Już za kilka dni rusza sezon. Kto wygra PGE Ekstraligę, kto będzie indywidualnym mistrzem świata i co zdziała w lidze Speed Car Motor Lublin?

Trzy trudne pytania jednocześnie. Jeśli chodzi o ligę, to od lat bardzo skutecznie swoją pozycją buduje Unia Leszno i wiele wskazuje na to, że nie będzie to słabsza drużyna aniżeli przed rokiem. Życzę im, aby wygrali ligę po finale z Motorem Lublin (śmiech – dop. red.). Tak na poważnie, stawiam jednak na Leszno. Jeśli chodzi o ukochany Motor, to ciężko się wypowiadać. Serce mówi jedno, rozum drugie, a prawda jak zwykle leży pośrodku. Liczę na utrzymanie i może coś więcej. Zobaczymy. Żużel to nieprzewidywalna dyscyplina, gdzie defekt czy „guma” mogą przesądzić losy całego spotkania. O kontuzjach już nie wspomnę. Długi sezon przed nami i mam nadzieję, że się utrzymamy. Jeśli to się nie uda, to też miłość do żużla w Lublinie nie zginie. Znów będziemy walczyli o powrót. Póki co, nie wyrokujmy, tylko patrzmy, co przyniesie sezon. Jedno wiem. Że na pewno nastroje są bojowe i zawodnicy gazu nie będą zakręcali. Jeśli chodzi o mistrzostwa świata, to bardzo chciałbym, aby tytuł wywalczył albo Patryk Dudek, albo Bartosz Zmarzlik.

Co Marcin Wójcik zmieniłby w polskim żużlu?

Mnóstwo rzeczy bym zmienił. Moim zdaniem zawodnik nie powinien być karany, kiedy wstrzeli się w start. Bieg nie powinien być wówczas powtarzany. Dlaczego zawodnik ma być karany za refleks? To nonsens. Ten przepis mnie irytuje, powiem szczerze. Moim zdaniem za dużo mamy też dziwnych przepisów. Regulamin rozgrywek to już opasła książka. Chyba już nawet długość spodni mechaników jest w nim określona. Zawodnik powinien się skupiać na jeździe, na zawodach, a nie na tym, czy wszystkie detale spełniają regulamin. Mam wrażenie, że niektórzy tylko czekają, aby zawodnik popełnił jakiś błąd i aby móc się do niego przyczepić. Słyszałem też ostatnio w kuluarach, że ponoć ma wejść zalecenie dla sędziów, by w tym sezonie, po zapaleniu zielonego światła, starali się puszczać zawodników nie po sekundzie czy półtorej, ale po trzech. Nie wiem, oczywiście, czy to prawda, ale mam nadzieję, że to tylko jakaś plotka. Nie wyobrażam sobie, aby było to wcielone w życie.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również. Pozdrawiam Kibiców i Czytelników pobandzie.com.pl. Wszystkim życzę emocjonującego sezonu.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

2 komentarze on Marcin Wójcik: Tylko Ani Mru-Mru o spadku Lublina!
    Lolek
    27 Mar 2019
     9:25am

    Szczerze życzę Wam, zebyscie prędzej czy później (najlepiej prędzej :)) przejęli od SF miano najpopularniejszego portalu o żużlu. Jakość materiałów w porównaniu do SF jest porażająca (oczywiście na + dla Was).

    Marcin Wójcik: Sądzę, że Motor będzie mocniejszą ekipą. W roli Wąskiego czułem się jak w latach osiemdziesiątych (WYWIAD) | PoBandzie
    6 Nov 2020
     8:24pm

    […] Marcin Wójcik: Tylko Ani Mru-Mru o spadku Lublina! Bartosz Rabenda […]

Skomentuj

2 komentarze on Marcin Wójcik: Tylko Ani Mru-Mru o spadku Lublina!
    Lolek
    27 Mar 2019
     9:25am

    Szczerze życzę Wam, zebyscie prędzej czy później (najlepiej prędzej :)) przejęli od SF miano najpopularniejszego portalu o żużlu. Jakość materiałów w porównaniu do SF jest porażająca (oczywiście na + dla Was).

    Marcin Wójcik: Sądzę, że Motor będzie mocniejszą ekipą. W roli Wąskiego czułem się jak w latach osiemdziesiątych (WYWIAD) | PoBandzie
    6 Nov 2020
     8:24pm

    […] Marcin Wójcik: Tylko Ani Mru-Mru o spadku Lublina! Bartosz Rabenda […]

Skomentuj