Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W Lublinie Marcina Wnuka, potocznie zwanego Mrówą, nikomu przedstawiać nie trzeba. Niedoszły żużlowiec, posiadacz godnej pozazdroszczenia kolekcji lubelskich pamiątek, a obecnie kierownik startu na miejscowym stadionie.  Z Marcinem rozmawiamy o sportowym jak i pozasportowym fenomenie Motoru Lublin.

Marcin, skąd się wziął pseudonim „Mrówa”?

Tak naprawdę to chyba od dziecka. Zawsze było mnie po prostu wszędzie pełno. Mówili do mnie tak nauczyciele i kumple na podwórku, nie wspominając, że mówią do mnie tak w pracy. Jak ktoś krzyknie do mnie Marcin, to nie wiem do kogo mówią (śmiech – dop. red.).

Zawodowo czym się zajmujesz?

Pracuję od blisko szesnastu lat w firmie zajmującej się kosmetykami samochodowymi. 

Przez wielu kibiców Motoru jesteś uznawany za lubelskiego żużlowego „celebrytę”…

Może i tak jest, ale ja do tego nie przywiązuję absolutnie żadnej wagi. Tak naprawdę jestem od zawsze w lubelskim klubie razem z Jackiem Ziółkowskim. My we dwójkę doskonale pamiętamy te bardziej „chude” lata lubelskiego żużla. Mój dziadek i ojciec chodzili na żużel i ja po prostu od nich tę pałeczkę przejąłem. Żużel był w moim sercu, można powiedzieć, od zawsze.

Z tego, co mi wiadomo, sam trenowałeś w szkółce Motoru…

Tak. Tak faktycznie było. Pojechałem nawet do Torunia na egzamin licencyjny. Zaliczyłem jednak upadek i egzaminu ostatecznie nie zdałem. Trenowałem żużel pod okiem trenera Bieleckiego oraz Jurka Głogowskiego. Dwa razy miałem też wstrząs mózgu i w pewnym momencie rodzice przestali, można powiedzieć, mnie „sponsorować”. Miałem nawet swój motor w tamtych latach, który moi rodzice kupili dla mnie od Marka Kępy.

Byłeś również mechanikiem kilku żużlowców…

Zgadza się. Miałem też i taki epizod. Pomagałem jako mechanik między innymi Piotrkowi Studzińskiemu, Markowi Muszyńskiemu, Jurkowi Głogowskiemu czy Sebastianowi Trumińskiemu.

Dziś jesteś kierownikiem startu na stadionie Motoru. Przybliż kibicom plusy i minusy tego zajęcia…

Plusy są takie, że jestem podczas zawodów na torze, a więc bardzo blisko zawodników. Minusem na pewno jest fakt, choć może wyda się to kibicom żużla dziwne, że mam słabą widoczność zawodów z tego miejsca. Pierwszego łuku tak naprawdę nie widzę, bo odchodzę akurat w tym momencie od linii startu. Poza tym odkąd są słuchawki, to jestem w kontakcie z sędzią i muszę wykonywać jego polecenia, co nierzadko nie podoba się kibicom na trybunach. Ja nie robię niczego z własnej woli, tylko wykonuję polecenia, które wydaje mi sędzia zawodów. Ostatnio wyszła właśnie taka nieciekawa sytuacja w meczu z Unią Leszno, kiedy na wniosek sędziego parokrotnie poprawiłem Pawlickiego, podczas gdy moim zdaniem on naprawdę stał równo.

Jakąś wpadkę już zaliczyłeś jako kierownik startu?

Jeszcze nie i mam nadzieję, że nie zaliczę. Póki co, nie mam na swoim koncie żadnej głupiej wpadki, jak choćby pomylenie okrążeń, co niektórym kolegom się zdarza.

Ponoć jako jeden z nielicznych znasz kulisy sprowadzenia do Polski Hansa Nielsena na początku lat 90. minionego wieku…

Podczas zawodów na Stadionie Sląskim w Chorzowie powstał ten temat. O ile się nie mylę, to pomysłodawcami byli pan Kaczmarek z Poznania i Tadeusz Supryn oraz Jerzy Kraśnicki. Oni się wtedy jakoś zgadali, że byłoby fajnie, gdyby Hans wystartował w polskiej lidze. Akurat wtedy byliśmy beniaminkiem ligi i ostatecznie Hans Nielsen wystartował u nas.

W domu masz również imponującą kolekcję pamiątek żużlowych. Od kiedy je zbierasz?

Tak naprawdę od zawsze, bo ich część przejąłem po prostu od dziadka i ojca. W Lublinie jest Centrum Historii Sportu, dla którego robiłem dział żużlowy. Ludzie z tutejszego MOSIR-u chcieli, abym im pomógł. Przyszli kiedyś do mnie i jak weszli do mojego mieszkania, automatycznie role się odwróciły. Stwierdzili, że ja będę robił dział żużlowy, a oni mi w tym pomogą. Na internetowej stronie Centrum Historii Sportu w Lublinie można zobaczyć, jak dział żużlowy jest szeroko rozbudowany.

Najcenniejsza rzecz, jaką posiadasz w swoich zbiorach to…

Na pewno cenny jest dla mnie plastron Tomasza Golloba z autografem jeszcze z czasów startów w Polonii Bydgoszcz oraz pierwszy plastron świętej pamięci Roberta Dadosa z Motoru Lublin. Posiadam również wszystkie dotychczasowe plastrony Motoru.

Lata pracy w przy lubelskim żużlu to też wiele zabawnych historii, których byłeś świadkiem…

O tych historiach mógłbym napisać książkę, ale przytoczę najciekawsze. Kiedyś nasza drużyna przegrywała już mecz i w ostatnim biegu jechał zawodnik, który miał jedenaście punktów i drugi, który miał dziesięć. Ten drugi podszedł do tego pierwszego i mówi: „Słuchaj, jak będą nas wieźli na 1:5, to puść mnie, bo jak zrobię powyżej dziesięciu, to mam płacone za punkt więcej, a ja za ten twój punkt, który mi oddasz, ci zapłacę.” Koledzy, oczywiście, się dogadali. Taśma poszła w górę i bieg niespodziewanie zakończył się remisem 3:3. Ten, co miał dziesięć, przyjechał czwarty, a ten, co miał jedenaście, przyjechał ostatecznie pierwszy.

Sebastian Trumiński został też okrzyknięty kiedyś Tomaszem  Gollobem…

A tak. To była zabawna historia. Miało to miejsce w Opolu. Dla Opola jeździł już wówczas Sebastian Trumiński. Na torze stała szkółka żużlowa i każdy z adeptów czekał na swoją kolejkę do startu, poprzedzoną instruktażem od świętej pamięci Stanisława Skowrona. Sebastian założył kombinezon, kask i wmieszał się pomiędzy adeptów. Przyszła kolejka Sebastiana to wsiadł na motocykl, a Stanisław Skowron zaczął mu wszystko tłumaczyć jak siedzieć, jak dojechać do łuku… Sebastian wszystko zrobił idealnie. Przejechał dwa okrążenia, a trzecie i czwarte przejechał na pełnym gazie, zjechał do parkingu i uciekł do szatni, gdzie prawie popłakał się ze śmiechu.  Stanisław Skowron zaczął  z kolei biegać i krzyczeć: „K…, kto to jechał? Mam Golloba w szkółce!” Kiedyś było też tak, że zawodnicy zgarnęli pijanego rowerzystę po drodze na jakiś mecz i wysadzili na drugim końcu Polski. Historię z żukiem każdy kibic Lublina pewnie zna, ale też warta przypomnienia. W latach 80. ubiegłego wieku zawodnicy jechali na mecz do Zielonej Góry  i w żuku zabrakło paliwa, ale na pace były motocykle żużlowe. Motorem żuka nie można było pociągnąć, bo nie było linki holowniczej. Jeden z zawodników ubrał więc kask i motocyklem żużlowym pojechał na najbliższą stację po paliwo do żuka.

Są zawodnicy, z którymi jesteś w bliskim kontakcie?

Oczywiście, że się kolegujemy czy przyjaźnimy. Jestem w kontakcie z Jurkiem Mordelem, Sebastianem Trumińskim, Tomkiem Piszczem czy Pawłem Miesiącem. A najbliżej chyba z Robertem Juchą.

Na czym polega obecny fenomen lubelskiego żużla?

Odpowiedź jest bardzo prosta. My od 1995 roku nie mieliśmy w Lublinie  żużla na wysokim poziomie. Sporadycznie widzieliśmy dobrych zawodników, a w innych miastach chyba już się to obecnie przejadło. W Lublinie jest cały czas moda na żużel. Przerabiałem wielu działaczy i ci teraz robią swoją pracę bardzo dobrze. Mamy walecznych zawodników i tym samym są kibice, którzy w Lublinie byli od zawsze. Nasz problem to mały stadion. Mnie szkoda ludzi, którzy nie mogą wejść na stadion, bo jest za mały. Mam nadzieję, że prezydent Lublina wywiąże się z obietnic i powstanie nowy, większy stadion.

Jak oceniasz tegoroczne występy Motoru w PGE Ekstralidze?

Póki co, niektórym dziennikarzom Motor chyba zamknął usta. Byli tacy, co pisali, że Motor nie wygra meczu. Mecz został wygrany i to bez Jonssona. W Częstochowie kilka punktów nam pouciekało. W Gorzowie też nie było najgorzej. W Zielonej Górze do połowy zawodów również nie było źle. Wierzę, że kiedy dojdzie Łaguta, to jeszcze sprawimy niejedną niespodziankę. Trzeba przyznać, że te przedsezonowe opinie dziennikarzy podziałały chyba jako dodatkowa motywacja.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA