Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie samym chlebem żyje człowiek i tak samo nie samym żużlem żyje Marcin Majewski. Nasz rozmówca w drugiej części wywiadu mówi o swojej drugiej pasji jaką są igrzyska olimpijskie, a także zdradza, gdzie zabrał 7-miesięcznego syna.

Żużel i igrzyska olimpijskie to Twoje ogromne pasje. Nie ubolewasz nad tym, że żużel nie jest dyscypliną olimpijską? 
Żużel nie ma żadnych szans na stanie się konkurencją olimpijską, ponieważ żeby dana konkurencja mogła być wpisana do programu olimpijskiego, musi być ona powszechnie uprawiana w wielu krajach świata: dla konkurencji męskich – w co najmniej 75 krajach na 4 kontynentach, a dla kobiecych – w co najmniej 40 krajach na 3 kontynentach. Nie kryję, brakuje mi igrzysk. Kiedy myślę, że Tokio to będę moje pierwsze, letnie igrzyska od 20 lat, na których nie będę, to jest mi trochę smutno…

Dlaczego akurat igrzyska olimpijskie?
Od dziecka oglądałem igrzyska. To zasługa taty. One mają swoją magię, wyjątkową otoczkę, są zawsze wyczekane i pełne nadziei. Przyznam, że będąc na siedmiu igrzyskach jako reporter, na 16 dni, trochę tracę kontakt z rzeczywistością. Tylko ja i igrzyska. I praca. I strasznie lubię ten stan. I jeszcze mi za to płacą. Mam cudowne wspomnienia z igrzysk, nie zawsze związane z sukcesami polskich sportowców. Przykładowo: stoisz pod wioską olimpijską, bo to jest najlepsze miejsce, żeby złapać sportowców i nagle ukłoni ci się książę Karol, który akurat przyjechał zobaczyć wioskę olimpijską. Pamiętam jak w Londynie czekałem na Otylię Jędrzejczak, po jej ostatnim występie na olimpijskiej pływalni. Czekałem trzy godziny, bo miałem poczucie, że Oti przyjdzie. I przyszła. I jako jedyny miałem wywiad.

W starożytnej Grecji igrzyska olimpijskie miały moc zawieszania wszystkich konfliktów zbrojnych, by sportowcy mogli na to wydarzenie przybyć. We współczesnym świecie, pełnym wojen, sport już raczej nie niesie gałązki oliwnej? 
O romantyzmie w tym kontekście już dawno zapomniałem. Przypominam sobie jednak scenę z Londynu. To było po ataku Rosji na Gruzję. Pierwszym finałem był finał w strzelectwie. Masa ludzi przyszła zobaczyć wtedy rywalizację Rosjanki z Gruzinką. Ta Rosjanka podeszła wtedy do Gruzinki i obie się wyściskały. Zobaczyłem wtedy jak wojny i konflikty odchodzą na drugi plan, jakby ich nie było… 

Wobec tego zazdrościsz kolegom po fachu, którzy będą pracować w Tokio? 
Zazdrość to pierwszy stopień do piekła… To będzie taka pozytywna zazdrość. Chyba, że coś się jeszcze wydarzy i polecę do Tokio… 

Gdybyś miał do wyboru wyjazd na igrzyska olimpijskie lub jedną z rund Grand Prix, to chyba wybór byłby oczywisty?  
Zdecydowanie igrzyska. Jestem pasjonatem żużla, ale sorry. Igrzyska to igrzyska.

Widziałeś obiekty olimpijskie, piękne stadiony żużlowe na świecie. Co czujesz, kiedy przyjeżdżasz do swojego rodzinnego miasta i siadasz na swoim ulubionym miejscu w Krośnie? 
Kiedy wchodzę na stadion w Krośnie, to mam podwyższone ciśnienie, masę myśli i obrazów w głowie. Żużel przy Legionów 6 to spory kawałek mojego życia. Cudownego. Przez wiele sezonów nie opuściłem nawet jednych zawodów. Nawet Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski, dzisiaj to DMPJ. 17 kwietnia 1988 roku byłem na moich pierwszych, ligowych zawodach… W moim rodzinnym mieście, na stadionie, najlepiej ładuję akumulator.

Fot. Instagram

Zabierasz swojego synka na takie wyprawy sentymentalne? 
W tym roku zabrałem go pierwszy raz na trening. Musiałem go „sprawdzić”. Egzamin zdał celująco. Ma to chyba chłopak we krwi. Mnie tato zaprowadził trochę później, więc mój syn jest o wiele lat do przodu. Tymoteusz mając siedem miesięcy był już w Australii na Grand Prix, więc jak mi powie za parę lat, że nie lubi żużla, no to się bardzo zdziwię.

Co w sytuacji, kiedy za kilka lat oznajmi Tobie, że chce być żużlowcem? 
Wtedy zacznę się martwić, ale mam nadzieję, że jednak będzie tylko kibicem.

Fot. Instagram