Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W trakcie sezonu można przeczytać bardzo dużo wywiadów. Zwykle są one krótkie, zwięzłe i na temat. Pomiędzy sezonami jest czas na odpoczynek oraz na dłuższe pogawędki. Tym bardziej, że po drugiej stronie siada osoba tej samej profesji. Jakie były minione rozgrywki dla Marcina Majewskiego, szefa żużla w nSport+ i czy speedway potrafi wzruszyć?

Zakończony sezon dał Ci się we znaki? 
To był bardzo intensywny sezon, a w szczególności końcówka: finały, Grand Prix, gala. Nie jest to może zmęczenie fizyczne, ale psychiczne. O wielu sprawach decydują szczegóły, o których cały czas się myśli. Jestem też osobą, która angażuje się na 200 procent i czuję, że potrzebuję wykręcić na chwilę żużlowy bezpiecznik.

Jaki w Twoim odczuciu był ten żużlowy rok?
Bardzo ciekawy. Po pierwsze, wszystkie mecze kibice mogli obejrzeć w  telewizji. Pamiętam taką rozmowę w lipcu 2013 roku z Wojciechem Stępniewskim. Wtedy po raz pierwszy padło hasło, że za kilka lat kibice być może całą kolejkę obejrzą w telewizji. Super, udało się. Historia wydarzyła się na naszych oczach. Po drugie, po raz pierwszy w historii pokazaliśmy na żywo kwalifikacje przed Grand Prix. To było dla nas nowe doświadczenie. Można różnie do tych kwalifikacji podchodzić, ale uważam, że to zmiana jak najbardziej na plus. Po trzecie. Wielki Finał PGE Ekstraligi pokazaliśmy w nowym wymiarze. Po raz pierwszy w historii użyliśmy drona racera, co bardzo spodobało się kibicom. Ekipy z zagranicznych stacji telewizyjnych mówią mi wprost, że mieliśmy finał „na wypasie”. To uskrzydla. Mam poczucie, że z każdym rokiem robimy wszystko, żeby najlepsza żużlowa liga świata była pokazana przez platformę Canal+ na najlepszym światowym poziomie. I na koniec – myślę, że Gala PGE Ekstraligi była doskonałym zakończeniem sezonu. Za cały sezon bardzo dziękuję całej żużlowej drużynie Canal+. Dobra robota!

Myślisz już o tym, co można zmienić, żeby transmisje w następnym sezonie były lepsze?  
Skłamałbym mówiąc, że nowy sezon nie chodzi mi już po głowie. Myślę o nim, bo mam zwyczaj zapisywać rzeczy do poprawki i nowe pomysły w swoim “kajecie”. 

Podczas ostatniej rundy Grand Prix miałeś okazję prowadzić studio. Przyznaj, wzruszyłeś się po biegu półfinałowym?
A jednak? Zobaczyłaś to? Nie ukrywam, że trochę się rozkleiłem po ostatnim pytaniu Łukasza Benza, kiedy Bartek Zmarzlik opowiedział o swojej rodzinie, i o tym ile jej zawdzięcza… Mam rodzinę, jestem ojcem, mam trójkę cudownych dzieci i wiem jakie to wszystko jest ważne. Było ciężko, wydawca – Maciek Glazik nawet do słuchawki powiedział mi, że muszę się szybko ogarnąć, bo zaraz wchodzimy. Dałem radę, ale emocje zawodników udzielają się także nam. Za to lubię też moją pracę.

Fot. Instagram

Owacja na stojąco dla Tomka Golloba podczas gali również była takim momentem? 
W niedzielę, podczas prób przed galą, rozmawiałem z Dorotą Gardias i powiedziałem jej, że  musi być przygotowana, że będzie musiała przejąć pałeczkę. Dla mnie od początku było oczywiste, że Tomek Gollob na gali musi być, choć wiem, że Tomek się wahał z uwagi na stan zdrowia. Super, że się udało. Takie chwile zostają na zawsze. To jak pierwsze olimpijskie złoto obejrzane na żywo. Tak w moim przypadku było w 2000 roku w Sydney, kiedy złoto wywalczyła Renata Mauer. Do tej pory mam gęsią skórkę, jak o tym myślę.  

Studio podczas SGP w Toruniu

Masz poczucie, że Bartek Zmarzlik dorastał na Waszych oczach, czyli ludzi z Canal+? 
Z Bartkiem Zmarzlikiem po raz pierwszy zetknąłem się zimą 2013 roku, podczas zgrupowania kadry. Wtedy był po kontuzji i jeździł bardzo pokracznie na nartach. Wszyscy go wyprzedzali, a on tak jeździł, żeby tylko nie upaść. Nawet trener Cieślak mówił mu, żeby trochę przyspieszył, bo jeździł bardzo zachowawczo. Później pamiętam jego wygraną w Grand Prix w Gorzowie. Nie zabrzmi to odkrywczo, ale miałem takie poczucie, że on kiedyś wywalczy mistrzostwo świata. Były momenty, że miałem wątpliwości, kiedy w ważnych sytuacjach na torze trochę się podpalał. Widać, że wyciągnął wnioski. To tak jak z językiem angielskim. W 2014 roku w Gorzowie powiedział, że jest u siebie w domu i będzie mówił po polsku. Teraz wywiady anglojęzyczne to dla niego normalność. Zaletą ludzi, którzy odnoszą sukcesy jest świadomość wad i walka z nimi. Rok temu na gali powiedział, że każda rozmowa z panem Tomkiem skraca jego drogę do mistrzostwa świata. Jak widać, miał rację.  

Dzięki pracy w parku maszyn możesz z bliska widzieć jak pisze się historia sportu. Jesteś typem dziennikarza, który woli pracę w terenie, czy lepiej jest w miejscu, w którym panuje większy spokój? 
Uważam, że dziennikarstwo sportowe jest tam, gdzie się coś dzieje, a nie zza biurka. Pamiętam sezon, który w większości spędziłem w Warszawie, prowadząc magazyn. I to było niezwykle trudne. Jadąc na transmisję nie mam poczucia, że jadę do pracy. Lubię magazyn, ale uwielbiam zapach metanolu, atmosferę parku maszyn, ryk maszyn, adrenalinę. Prowadzenie studia stołkowego na meczu, a magazynu ze studia TV to dwie różne rzeczywistości.

Można zaryzykować tezę, że prowadzenie magazynu jest łatwiejsze niż praca w terenie? 
Uważam, że robienie magazynu jest trudniejsze. Na miejscu faktycznie dzieje się więcej, ale wszystko na twoich oczach. Widzisz, że ktoś zmienia motocykl, czymś rzuca lub dostajesz sygnał o zmianach. W magazynie musisz podsumować cztery mecze. Przygotowanie zaczyna się już w piątek, od obejrzenia spotkań. Potem notatki, smsy, konsultacje z wydawcą, Leszkiem Demskim, analiza kontrowersji, które warto pokazać, a które można pominąć. Z wydawcą Maćkiem Glazikiem staramy się, żeby w programie omówić wszystkie tematy, które najbardziej rozpaliły kibiców i wyłowić te rzeczy, które gdzieś w transmisji umknęły.

Ciąg dalszy nastąpi…