Jan Ząbik, legenda toruńskiego żużla, przy tym ceniony trener i wychowawca młodzieży, złorzeczył nieco w ostatniej rozmowie „Po Bandzie” (do wysłuchania w zakładce „Filmy” na fb) na coraz większą opasłość żużlowych regulaminów. Zastanawiał się przy tym z przekąsem, po co ćwiczyć u narybku refleks, skoro i tak przy idealnym starcie, bieg będzie powtórzony. Co racja, to racja.
Jedynym kryterium wyjścia spod taśmy, a raczej jego jakości, pozostaje mniej lub bardziej wprawne oko arbitra. A jeżeli młody wystrzeli przed mistrzem świata, to wyścig na bank powtórzą. Hierarchia musi być zachowana. Dodał przy tym Janek, z troską o rodzimy, toruński klub, że niestety zaniechano ostatnio szkolenie i musiał ponownie wziąć się za to sam, z pomocą podobnych mu zapaleńców. Efekty za 2/3 lata najwcześniej, ale już teraz żużlowa młodzież, od świtu do zmierzchu, ujeżdża ile można podczas obozu dochodzącego w wakacje. Pojawiają się rano, przygotowują sprzęt, trenują, potem obiad i od nowa tor. Skonstatował przy tym Ząbik, że w grupie obecnych adeptów nie ma nikogo z miasta. Chłopaki z okolic śmigają za to jako żywo.
Była broszura, jest biblia
Wracając zaś do regulaminu. Ze smutkiem stwierdził także pan Jan, że tenże rozrósł się do rozmiarów biblii, że panoszy się komercja i że we współczesnym speedwayu coraz mniej miejsca dla żużla. Były zaś czasy, że wszelkie reguły mieściły się w jednej niedużej broszurce. A przecież wciąż ścigamy się w lewo. Sprzęt ma być jedynie narzędziem do uprawiania tego sportu. Dysza, zębatka, zapłon, operowanie manetką, a teraz tylko wkręć na starcie i zamknij na mecie. Skonstatował toruński, bardzo doświadczony szkoleniowiec.
Mnie Frątczaka nie żal
Zostając przy sprawach toruńskich. Jeszcze kurz bitewny nie opadł, a już Jacuś nie wytrzymał ciszy wokół swego ego, że tak zarymuję i jął się publicznie wyżalać. Dla mnie to nie asumpt do współczucia. Oglądajcie najbliższy odcinek „Po Bandzie” w środę, a będzie nowy „Snickers”. Mnie Frątczaka nie żal i jeśli ktokolwiek zdecydowałby się przeprowadzić zrzutkę na leczenie jego niezdiagnozowanej, tajemniczej „choroby”, to bym się nie dorzucił. Najpierw trzeba na coś chorować, najlepiej z punktu widzenia medycznego, a nie kolokwialnie i ogólnie mówiąc „na głowę”. Chciał chłop sławy, splendoru i medali, to musi przełknąć gorzką pigułkę i nie ośmieszać się dłużej w mediach, tylko wziąć porażkę na klatę, jak mężczyzna. Gdyby każdy trener, czy menedżer miał się tak „załamywać” przy niepowodzeniu, to co sezon mielibyśmy przynajmniej jeden pogrzeb i kilku nowych pacjentów na oddziałach psychiatrycznych. Taka to robota. Nie dla mięczaków, czy innych pajaców. Dla twardzieli. Ze skrajności w skrajność. Z piekła do nieba. Tak było, jest i będzie, a skoro chciał ktoś w tym uczestniczyć, musiał mieć świadomość. Świadomość, że prowadzenie drużyny to nie tylko sława, blask fleszy, kamery i panienki w strojach ludowych wręczające kwiatki i laurki. To także krew, pot i łzy. Stres i porażki. Jak mawia nasz najlepszy skoczek narciarski Kamil Stoch, trzeba kilkuset porażek, by nauczyć się zwyciężać. Zatem widziały gały, co brały panie Jacku.
Gaźnik przelał?
Tajemnica koloru płomienia w motocyklu Griszy Łaguty? Silniki szczelne jak nigdy. Z rury wydechowej dymu nie uświadczysz. Nie to, co kiedyś. Za to temperatury wysokie. Mógł więc gaźnik przelać albo poszła tzw. cofka, zaś od wysokiej temperatury nastąpił zapłon. Ot, cała tajemnica. Nie musiał mieć kapsułek do prania z Tesco w baku. Tylko sprawdzić i przekonać się mógł jedynie fachowiec, czyli Demski nie wie. I pewnie już się nie dowie, bo mamy nowego kozła. Tym razem ofiarnego. Padło na Marka Lutowicza, juniora PSŻ Poznań. U niego to bowiem wykryto nieregulaminowy gaźnik. No to pytam ponownie. Skąd go młodzian wziął, bo opowieściom, że sam kombinował nie dałby wiary nawet średnio inteligentny delikwent? Od kogo kupił sprzęt? No i najważniejsze. Czy możliwa jest błyskawiczna podmiana gaźnika w trakcie meczu, jak to sugerowano i czy ten ewentualny proceder ktokolwiek kontrolował lub zamierza? Na te pytania dotąd Demski ani nikt inny nie raczył był odpowiedzieć.
Liczba twoich wrogów miarą sukcesu
Rzekł znany leszczyński filozof Piotr Baron i ja mu wierzę. Nic tak nie cieszy jak cudze nieszczęście, ale też nic tak nie boli jak sukces sąsiada. Zrzutka kibiców na bonus dla Bjerre bolała. Chcieli, to zbierają. Mogli na wyzwolenie Isaury, na długi Leoncia, albo leczenie któregoś z byłych menedżerów, bądź aktualnych felietonistek, ale nie chcieli. Ponieważ zaś skrzyknęli tę zrzutkę z własnej inicjatywy, obdarowanemu nic do tego. A kiedy zaoferują zaskoczonemu beneficjentowi kasę, zawsze może przyjąć, bo to wszak dla niego, odmówić, bądź wspólnie z darczyńcami uzgodnić cel dwustronnie uznany za szlachetniejszy, by wybrnąć z twarzą z prasowej nagonki. Czemu więc miałbym potępiać w czambuł inicjatywę kibiców GKM, którzy przecież nikomu krzywdy w ten sposób nie zrobili, nikogo nie obrazili, a jedynie dali wyraz solidarności z pokrzywdzonym zawodnikiem i zamanifestowali brak zgody dla podobnie nieprzemyślanych zachowań na torze? Tylko tyle i aż tyle. A jeśli ktoś uważa cel za błahy i niegodny, to przecież zamiast pouczać kibiców na co powinni, a na co nie, się zrzucać, sama lub sam może założyć takąż zrzutkę, na przykład na szkolenie młodzieży w Krośnie, o którym było głośno przed sezonem, a teraz cisza, więc pewnie mocno potrzebuje wsparcia, prawda pani Marto?
PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI
„Mnie Frątczaka nie żal
Zostając przy sprawach toruńskich. Jeszcze kurz bitewny nie opadł, a już Jacuś nie wytrzymał ciszy wokół swego ego, że tak zarymuję i jął się publicznie wyżalać. Dla mnie to nie asumpt do współczucia.”
” Chciał chłop sławy, splendoru i medali, to musi przełknąć gorzką pigułkę i nie ośmieszać się dłużej w mediach, tylko wziąć porażkę na klatę, jak mężczyzna.”
Powróćmy do historii żużla.
Wiadomości z Zielonej Góry
Artur Łukasiewicz
12 maja 2017 | 00:46
„Jacek Frątczak: Jak wyplątałem się z nałogu żużla.
Bywało, że odpływałem i odlatywałem. Oderwanie się od ziemi następuje bardzo szybko, nawet człowiek nie wie kiedy – mówi Jacek Frątczak, były menedżer Falubazu.”
– Raptem ten pan pojawia w środowisko żużlowym znów w 2018 r. i to jeszcze z większym przytupem powodując prawie rebelię w swoich działaniach. Nie mnie oceniać z punktu medycznego czy dany problem nałogu został właściwie zdiagnozowany wiem jedno ,że pracoholizm niesie za sobą opłakane skutki. Nie zawsze wybór konspektu napisany na kilka stron jest wykładnią dobrego przekazu szkoleniowca. Akademickie projekty są dobre ale na rozdanych fiszkach.
Ostatnio w mediach znalazłem komentarz autora nie pamiętam ale podzielę się nim jako podsumowanie na publiczne wyżalanie.
„Nie, bo gdybania dzielą się na dopuszczalne i absurdalne w zależności od tego, kto i w którą stronę gdyba. A absolwenci pewnego Uniwersytetu Gdybologicznego uzyskują licencję na gdybanie.”
P.S.Uważam ,że powinno się wrócić do roli trenera w klubach oraz określenia dokładnych obowiązków- bo w przypadku prezes,trener,menadżer – tam gdzie kucharek sześć… itd
Żużel. Za nim pierwszy pełny sezon. Wierzą w jego rozwój
Żużel. Piotr Baron nie martwi się o atmosferę. Trener Apatora o transferach na sezon 2025
Żużel. Zawiesił szaliki Motoru w Tanzanii, Kongo i Angoli! Tak celebruje złota Koziołków! (WYWIAD)
Żużel. Fatalne wieści. Dilger ze złamanym kręgosłupem!
Żużel. Glasgow chce ugościć najlepszych. Poczynią wielką inwestycje!
Żużel. Będzie renegocjacja kontraktów w Tarnowie? Unia walczy o przystąpienie do ligi