Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Łukasz Benz, z pochodzenia torunianin, z wyboru obywatel świata. Zafascynowany zrazu sportem w ogóle, w czasie terminów w radio Gra – żużlem, pozostał mu wierny. Pierwej jako reporter radiowy, potem w roli mechanika i menadżera, by ostatecznie zakotwiczyć w telewizji. Swymi refleksjami, o speedwayu, sporcie ogólnie ale też etyce i moralności w mediach, na bazie własnych, wieloletnich doświadczeń, choć nie tylko, podzielił się w rozmowie z naszym portalem.

Głównie znany jesteś kibicom jako król parkingu podczas relacji żużlowych, ale to nie jedyne zajęcie, którego się imałeś?

Jaki tam ze mnie król. Bez insygniów i bez włosia (śmiech).

Taler du dansk? (mówisz po duńsku? – dop. red)

Niespecjalnie. To dosyć trudny język.

Trzeba było odparować: „det forstar jeg ikke” (nie rozumiem – dop. red)

Fakt, można było w ten deseń uderzyć, w narzeczu pomorskim.

Piękna, długonoga blondynka słowiańskiej urody biega po parkingu. Ma szeroki uśmiech i szeroki dekolt. Jej nikt nie odmówi. Czym konkurować?

No tak, gdzie te włosy i gdzie ten dekolt. Wiadomo, konkurencja, czy rywalizacja napędza. Uważam, że każda płeć jest wdzięczna i potrzebna. Ta piękniejsza, szczególnie w motosporcie, również. Można sobie żartować, że niektórym facetom przydałoby się nieco zmienić facjaty, ale odbiór nie na tym wyłącznie polega. Jeżeli jest możliwość przekazu, współistnienia z pasją, przenoszenia emocji, to jak najbardziej należy z tych szans korzystać. Jeśli jest to wsparte chęcią nabywania wiedzy, to każda osoba może próbować i może zaistnieć. Każdy namaszczony przez Najwyższego ma prawo realizować się w swojej dziedzinie.

Niewinne pacholę Łukasz Benz kończy prestiżowe liceum językowe z angielskim, co nie było takie powszechne jak współcześnie i zamiast zostać wziętym prawnikiem, znanym medykiem, opływającym w luksusy biznesmenem, czy choćby politykiem z pierwszych stron gazet, postanawia usmarować się na stadionie żużlowym Apatora – prawda, czy fałsz?

W zasadzie nie ma w tym żadnej nieprawdy. To były dziwne czasy. Czasy piękne, ale też czasy przemiany ustrojowej. W tamtych latach na przysłowiowych skarpetkach, czy nawet gumkach do skarpetek można było zrobić biznes. Dużo czytałem wtedy o sporcie w gazetach. Gazeta była głównym nośnikiem informacji. Telewizja owszem istniała, ale nie w takim zakresie jak obecnie. Dopiero ewoluowała, a nowe, konkurencyjne wobec państwowego nadawcy stacje, ledwie raczkowały. Żużel z tamtych lat kojarzę jednak głównie z papierowych przekazów prasowych i relacji radiowych. W tradycjach rodzinnych sportu nie było. Mój tato, umysł ściśle matematyczny, mawiał: „może byś ty się synek zajął jakimiś poważnymi sprawami w życiu”. A ja namiętnie słuchałem relacji radiowych z żużla i sportu w ogóle. Wtedy było to przede wszystkim radio Pomorza i Kujaw, które miało znakomity przekaz i rozbudowane transmisje na żywo.

W tym czasie powstawały jak grzyby po deszczu rozgłośnie regionalne. Radio Toruń – dziś Eska, Radio Gra. Przez czytanie, słuchanie, nie tylko audycji, bo ciężko było w Toruniu nie usłyszeć motocykla, wciągałem się w ten bajkowy dla mnie i nowy świat sportu. W tradycjach rodzinnych żużla nie było, ale na „żużlu” jeździło się w katach 80-tych na BMX-ach. Jak ktoś miał BMX-a to był królem podwórka. Były składaki typu Wigry3, kozy „Uniwersal”. To w czasach podstawówki, zatem głęboko zakorzenionej komuny, mimo, że już odchodzącej formalnie do lamusa. Sport jeszcze wtedy był bardzo ważny. Pamiętam, że do szkoły przychodzili panowie z klubu wioślarskiego, kazali wstać wszystkim i najwyższych zabierali na treningi. To samo było z koszykówką na hali „Spożywczaka”, czy klubem kolarskim. Każdy młodzian gdzieś „musiał” być zapisany i czegoś próbować.

fot. Jarosław Pabijan

Sport był też zawsze obecny w codziennym życiu. Po lekcjach kopało się w skórę, ujeżdżało co możliwe. Były „Komarki”, „Ogary” 200, „Komarki” z biegami w manetce, potem następny etap, Cezet-ka, WFM-ka. Największym cudem z niebios była jednak kultowa Motorynka. Stella była bardziej mułowata, Simson skuter zaś jakoś nie zawojował podwórek. Niektórzy poszli w tym kierunku, a ja wsiadłem na rower, który do dziś uwielbiam i pojechałem któregoś dnia do radia. Tak to się zaczęło. Miałem jeszcze włosy, więc blondynką byłem, choć płaską, bo bez piersi. Trafiłem na żużel, ale nie tylko. Co istotne. Staram się wciąż edukować, nie zamykać się na informacje, nowinki. Cały czas się uczymy i musimy się uczyć. Każda dyscyplina ma swoje smaczki, nowości inne rozwiązania. Trzeba być na bieżąco.

Radio Gra to była dobra szkoła. Dawała możliwość oglądania od kuchni wielu dyscyplin, bo w Toruniu zróżnicowanie na najwyższym krajowym poziomie, było w tamtym czasie spore. Koszykówka, kolarstwo, tenis stołowy, hokej na lodzie, hokej na trawie, żużel, siatkówka, II-ligowa piłka nożna. Laskarze Pomorzanina to był swoisty fenomen. Chłopcy po pracy biegli na trening, a potem przywozili worki medali. Zimą był brązowy medal mistrzostw Polski w hokeju na lodzie. Tomasz Jaworski lata był bramkarzem reprezentacji, bracia Fraszko, Mariusz Puzio, który potem szalał w Oświęcimiu. Paru grajków mieliśmy w Toruniu. We mnie najbardziej zakorzenił się żużel. Może dlatego, że Jan Ząbik był bardzo otwarty i bramy stadionu przy Broniewskiego też były otwarte. Do dziś został na tym miejscu tylko jeden budynek, ale to zabytkowe stajnie, których konserwator nie pozwolił zburzyć.

Znałeś wtedy angielski, co otwierało wiele możliwości. Ze szkoły, czy byłeś samoukiem?

Nie było to rzeczywiście powszechne jak obecnie, ale też ludzie początkowo nie zawsze doceniali. Co dziwne. Ja jestem rocznik 1980 a nie miałem w życiu pół lekcji obowiązującego przez lata w polskich szkołach języka rosyjskiego. Nie jestem zamordystą historycznym, historię cenię i szanuję, ale dziś chciałbym ten język znać. Ten mój angielski w tamtych czasach był zupełnie inny. Byłem samoukiem, ale muszę przyznać, że ze szkoły podstawowej wyniosłem dobre podstawy gramatyczne. Nie było lekcji prywatnych, pojawiali się tłumacze przysięgli, ale też nie byli początkowo „wirtuozami”. W tym moim języku było trochę zasługi szkoły. Ona stworzyła podwaliny. To nie tak, że usiadłem i się nauczyłem. Nie można było specjalnie słuchać po angielsku, trudno było o filmy w angielskiej wersji językowej. Czasem trafiło się jakiś VHS w języku oryginalnym i to, obok bezpośredniej rozmowy, pomagało najbardziej.

O ile pamiętam, od 1996 roku w Toruniu odbywał się przez kilka lat festiwal operatorów filmowych Camerimage Marka Żydowicza. To była kapitalna sprawa, ponieważ będąc w szkole średniej mogłem się tam zgłosić jako wolontariusz. Przyjeżdżał student szkoły filmowej z obcego kraju, nawet z Japonii, którego należało ugościć, oprowadzić, dać mu wikt i opierunek, on zaś porozumiewał się wyłącznie po angielsku i do tego język był mi niezbędny. Mogłem go szlifować i rozwijać. Dla mnie frajda była jeszcze większa, bo miałem sposobność z bliska obejrzeć panią Sophie Marceau, czy posłuchać z wytrzeszczonymi oczami pana Jeremiego Ironsa. Jako 16-, czy 17-latek nabierałem rozpędu i na pewno mogłem podszkolić wymowę. Potem w roku 2001 czy 2002 pojechałem dokręcać śrubki do Anglii i tam ponownie miałem okazję poprawić swą angielszczyznę. To nie w tym rzecz, że oto prawi wam dziadek Benz, ale uwierzcie, warto rozmawiać z tymi ludźmi. Oni zwykle cieszą się, że próbujesz rozmawiać w ich języku. Owszem, można oczekiwać, że nad Wisłą wszyscy goście również zaczną rozmawiać po polsku, ale nasz język jest jednym z trudniejszych.

Był kiedyś w naszym domu student z Japonii, Suzumu Miyazu, tak się nazywał, to w ramach Camerimage. A propos japońskiego i chińskiego, to oni tam zaczynają czytać gazety w wieku lat niemal trzydziestu. Ich alfabet ma trzysta znaków a każdy obrazek wielorakie znaczenie. Tego języka uczysz się bardzo długo. Polski tej skali trudności nie ma, ale należy do najbardziej skomplikowanych europejskich języków. Angielski jest relatywnie prosty choć jeszcze łatwiejszymi, bo bardziej intuicyjnymi, wydają się włoski, czy hiszpański. Tak czy siak jednak, w którym miejscu na ziemi byś nie wylądował, od Alaski, przez Amerykę, po Antypody każdy zna kilka słów po angielsku. To najbardziej międzynarodowy język. Płynnie w danym języku mówi tylko osoba, która się urodziła w tym konkretnym miejscu. My możemy się uczyć i popełniać ,przychylnie i z życzliwym zrozumieniem przyjmowane, błędy. Bywało jednak, że w parkingu słyszało się: „Ty lepiej mówisz po angielsku, niż moje dziecko, które uczy się w szkole”. To złudne. Języki też ewoluują. Piszesz sms i używasz pojęć niezrozumiałych dla starszego pokolenia. Podobnie w potocznej rozmowie. Trzeba być czujnym, wyłapywać i przyswajać zmiany. Wymieniasz wiadomości z osobami z Anglii lub Australii, po angielsku, one są z różnych pokoleń i regionów i wtedy pewne skróty myślowe cię zaskakują. Nie rozumiesz. Uczymy się więc cały czas. Podstawy gramatyczne daje szkoła, ale rozwój, poznawanie języka, to już inna historia.

Trafiłeś pod skrzydła Marka Kornackiego w radio Gra, stamtąd na stadion Apatora jako reporter. Skąd pomysł, by zostać mechanikiem Marcina Jagusia, brata Wieśka?

W tamtym czasie rzeczywiście krzątałem się przy toruńskich juniorach. Jako reporter jeździłem na mecze Apatora, które transmitowaliśmy. Przeprowadzałem wywiady z Polakami i obcokrajowcami, którzy wtedy szerokim strumieniem pojawiali się w Polsce. Przez cztery lata pracy dla radia cały czas byłem blisko parkingu. W pewnym momencie dnia praca dla redakcji się kończyła, bo już nagrałem porcję dźwięków, jak to nazywaliśmy. Nie tylko z żużla. I potem, mając czas wędrowałem na stadion Apatora. Przylgnąłem do tej ekipy. Z nimi zacząłem grać zimą w hokeja. Dostałem też sporą szkołę życia, a pośladki nie raz miałem obite. To była też szkoła charakteru jaką kształtuje sport. Musisz wstać rano, ogarnąć kanapki, pranie, zatroszczyć się o siebie. Tak to się zaczęło. Podobało mi się. Do tej pory lubię coś umyć. Rower, samochód, bez znaczenia. Kiedy cokolwiek pucuję, przypomina mi się czas gdy myłem motocykle. To stało się pasją. Możliwość poznania sprzętu. Dotknięcia, zauważenia zmian, bo to przecież wciąż się zmieniało.

Współcześnie staram się być czujny, ale czasem chłopakom udaje się mnie zrolować, bo pewne elementy się zmieniają, część rozwiązań jest nowych, innych. Dzisiaj wrysujesz śrubkę w program komputerowy i masz to wszystko wyrysowane w trójwymiarze. Kiedyś tego nie było. Hans Andersen był ślusarzem. Sam w zasadzie wyrabiał narzędzia i części. Wielu chłopaków było po ślusarstwie czy samochodówce. Skandynawowie samodzielnie np. odciążali sobie motocykle. Miałem wtedy łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, dzięki językowi również z obcokrajowcami. Tomek Chrzanowski zaproponował mi więc współpracę na Wyspach. Przyjaźniliśmy się ze sobą bez barier. Byliśmy z większością zawodników rówieśnikami z jednego pokolenia. Nie było internetu, więc wymienialiśmy się numerami telefonów. Matejowi Zagarowi chociażby zamawiałem u Maliniaka obszycia na siodełka. Nie było maili. Przelewy, przekazy pocztowe, to był zupełnie inny świat. Funkcjonowało to wszystko dosyć siermiężnie w porównaniu ze współczesnością. Człowiek się wkręcił i starał się pomagać.

Za sprawą Tomka trafiłem do Poole Pirates i Matta Forda. Ford kontraktował wtedy Chrzanowskiego, Walaska, chciał też Wieśka Jagusia ale ten się na to nie porwał, poszedł Mariusz Staszewski. Zdzwanialiśmy się z Mattem, a ja byłem kimś w rodzaju kontaktu, pośrednika. Miał też wtedy w Poole startować Tomasz Cieślewicz. Uważam, że to był jeden z ciekawszych zawodników, szkoda tylko, że zabrakło głowy. Nie był gotowy mentalnie na duży wynik do jakiego talent go z pewnością predestynował. Wyłączył telefon po wstępnych uzgodnieniach, nie odebrał połączeń i w Anglii nie wystartował. Znamy jednak jego dzieje i spuśćmy kurtynę milczenia. Bez nadmiernej ideologii, miał papiery by cieszyć polski żużel na arenach międzynarodowych, ale nie był wystarczająco wytrzymały.

Potem był Hans Andersen?

Tak, był potem Hans. W Anglii były szybkie roszady. Tomek rozpoczął bardzo dobrze. Przyszła zadyszka. W drużynie zmieniali numery. Zacząłeś z rezerwy, łatwiejsze biegi, dalej dobra średnia, trudniejszy numer startowy i często problem. Wtedy o pomoc poprosił mnie Andersen, a ciekawostką niech będzie fakt, że wcześniej jego pomocnikiem był… Davey Watt, który później zbudował też swoją karierę w Polsce. Mył motocykle, zaczynał w niższych ligach na Wyspach, aż doszedł do poziomu przyzwoitego grajka nawet w Polsce.

Co zatem sprawiło, że wróciłeś do dziennikarstwa?

Poznałem wtedy Krzyśka Cegielskiego, który jeździł w Piratach. On zaproponował mi rolę menadżera. Ucieszyłem się, podziękowałem ale chciałem być lojalny wobec Hansa. Uzgodniliśmy, że dokończę sezon z Andersenem i nawiązujemy współpracę z Krzyśkiem. W Anglii jazdy było wtedy naprawdę sporo. Bywało, że dwa mecze dziennie dla zawodnika. Hans debiutował też w Grand Prix z dziką kartą w Vojens. Pamiętam te łzy jego nieżyjącego już ojca. Dla niego było to wielkie wydarzenie, wyróżnienie, sam fakt, że Hans mógł wystąpić w zawodach. Potem niestety, zima przeleciała i Krzysiu doznał kontuzji. Plany legły w gruzy.

Zacząłem wydzwaniać, naturalnie pod numery stacjonarne, bo inne nie funkcjonowały, do redakcji TVP i Polsatu. Oczywiście w TVP nie mieli praw do żużla. Speedway pokazywał Polsat. Za 78 razem wreszcie się udało i dodzwoniłem się w Polsacie do pana Mariana Kmity, który do dziś jest szefem sportu stacji. Ten, o dziwo, bardzo się ucieszył, bo człowiek od wywiadów zdaje się złamał nogę, potrzebowali więc rezerwowego. Przywiozłem swoje zdjęcia i wywiady z wcześniejszych lat, m.in. wywiad ze Svenem Hannawaldem, bo zdarzyło mi się pracować też przy skokach, z naszym mistrzem Małyszem. No i pan Marian powiada: „dobra, nie ma problemu, przyjeżdżasz, robisz jedne zawody za darmo i wtedy zobaczymy”. Ten pierwszy mecz to było starcie Włókniarza z Unią Leszno w Częstochowie. Mecz był kapitalny, moja robota też się spodobała i… tak zostało.

Czyli do tej pory pracujesz za darmo?

No nie (śmiech). W życiu warto stać na kilku nogach, choć czasem trzeba się podeprzeć. Żużel jest wielką pasją mojego życia. Poświęciłem mu bardzo wiele, ale wciąż sprawia frajdę. Swojej roboty i roli też nie traktuję egoistycznie. Z tyłu głowy mam zakodowane, że robię to dla ludzi, których spotykam na trybunach, a którzy potrafią doskonale zweryfikować tę pracę, mając niesłychaną często wiedzę o speedwayu. To są ludzie, którzy mają dużo większe pojęcie od przeciętnego kibica jak ja, na temat dyscypliny którą ukochałem. Na trybunach zasiada wielu takich. Mają doskonale poukładaną w głowie wiedzę merytoryczną. Ich należy bezwzględnie szanować. Kiedyś kolega zrobił mi test zadaniowy. Data, nazwisko, punkty. Jakoś to przebrnąłem, ale kilka defektów było. Nikt nie jest doskonały, ale wciąż należy się uczyć i z pokorą podchodzić do obowiązków.

Jak to jest z etyką i moralnością w mediach. Kto i gdzie stawia granice? O ile stawia. Przyjmijmy, że zawodnik Iksiński jest gejem, ale nie ujawnia tego faktu publicznie, choć środowisko ma tę świadomość. Dziennikarz daje tę informację na jedynkę, czyniąc z niej sensację dnia. Geniusz, kandydat do nagrody, czy parafrazując Władysława Golloba – ścierwo na kiju?

To bardzo dobre pytanie, które powinien zadać sobie każdy z nas. Rozmyślałem o tym wiele razy. Mamy okazję funkcjonować w latach przemian. Nie tylko zmienia się dziennikarstwo, ale zmienia się społeczeństwo. Wartości, granice, swoboda. W ciągu ledwie czterdziestu lat mojego życia, przewartościowało się to wszystko nie raz, a w zasadzie trzy razy. W pewnym momencie rozpędziliśmy się w Polsce z wchłanianiem, przyswajaniem świata. Wcześniej byliśmy, przepraszam za porównanie, jak pies w klatce. Nagle nas wypuszczono i chcieliśmy szybko dogonić, a czasem nawet prześcignęliśmy niektóre rzeczy. Tak sobie kiedyś myślałem.

Gdybym chciał napisać książkę o przygodzie z żużlem… Napisz książkę. Fajnie. Poszukaj tematów w głowie i pisz. Skończ kilka karier, przez lata ciągaj się po sądach, zarób parę złotych. Tylko na co ci to jest potrzebne? Żeby to nie było banalne, żeby mogło mieć przemyślenia, parę historii, nie może być nijakie. To ciężki temat. Każdy sam musi chyba wyznaczyć sobie granice bycia człowiekiem. Poziom przyzwoitości i stopień etyki. Musimy zajrzeć w głąb siebie. Czasy są inne. Robiliśmy kiedyś „Czarny Charakter” z Darcym Wardem. Nikt nie będzie przecież wycierał się nazwiskiem człowieka, który był na niebiańskiej chmurce, a potem dotknęła go tragedia. Musiałeś otrzeć się o sprawy osobiste, intymne, często trudne. To musi być gęste, ale wyważone i wysmakowane. Dziennikarz to też nie cyborg, nawet reporter wojenny, który z przylepionym uśmiechem robi materiał o rzezi w Ugandzie. Trzeba jak sądzę wczuć się w konkretną sytuację, konkretny temat i człowieka, samemu wyznaczając sobie granice.

Łukasz Benz to znany żużlowy reporter. Kocha sport, a praca jest jego pasją.

Hvor meget skal jeg betale form samtalen? (ile płacę za rozmowę – dop. red)

Wystarczy „tusind tak”. (dziękuję bardzo – dop.red)

Zatem dziękuję bardzo.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

8 komentarzy on Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    18 Jan 2021
     10:19am

    Czasami wyjdą do parku maszyn te nasze lale i przeprowadzają wywiady, no wiem, ładne buzie, fruwające sukieneczki i zgrabne nóżki, bardzo sympatyczne dziewczyny … a potem wychodzi Łukasz Benz, łysy brzydal i pyta o to samo, ALE JAK ON O TO PYTA!!!? Każdy wywiad to pełny profesjonalizm, bezbłędne tłumaczenie odpowiedzi zawodników zagranicznych, wspaniałe prowadzenie rozmów z polskimi żużlowcami i świetny przekaz dla kibiców – zna się chłop na rzeczy. Zresztą się teraz nie dziwie – nawet nie zdawałem sobie sprawy z fachowości i wiedzy pana Łukasza, nabytej ogromnym doświadczeniem.

    Gdy pod koniec 2019 roku usłyszałem, że pan Benz odchodzi z Canal+ było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jednak po kilku miesiącach znów zobaczyłem tego wspaniałego dziennikarza w parku maszyn i odetchnąłem.

    Panie Łukaszu, tak jak nie wyobrażam sobie Ekstraligi bez komentowania meczów przez pana Tomka Dryłę, tak nie mogę sobie wyobrazić parku maszyn Ekstraligi bez obecności w niej pana.
    Jest pan najlepszym dziennikarzem od wywiadów jakiego widziałem i słuchałem.

    Żużel. Ostrowianie po zgrupowaniu. Gapiński: Lepiej, żeby mięśnie paliły teraz | PoBandzie
    18 Jan 2021
     1:05pm

    […] Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWI… Bartosz Rabenda […]

    Żużel. Gruchalski: Muszę pokazać się z jak najlepszej strony, a nie ślizgać na przepisach | PoBandzie
    20 Jan 2021
     10:21am

    […] Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWI… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj

8 komentarzy on Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    18 Jan 2021
     10:19am

    Czasami wyjdą do parku maszyn te nasze lale i przeprowadzają wywiady, no wiem, ładne buzie, fruwające sukieneczki i zgrabne nóżki, bardzo sympatyczne dziewczyny … a potem wychodzi Łukasz Benz, łysy brzydal i pyta o to samo, ALE JAK ON O TO PYTA!!!? Każdy wywiad to pełny profesjonalizm, bezbłędne tłumaczenie odpowiedzi zawodników zagranicznych, wspaniałe prowadzenie rozmów z polskimi żużlowcami i świetny przekaz dla kibiców – zna się chłop na rzeczy. Zresztą się teraz nie dziwie – nawet nie zdawałem sobie sprawy z fachowości i wiedzy pana Łukasza, nabytej ogromnym doświadczeniem.

    Gdy pod koniec 2019 roku usłyszałem, że pan Benz odchodzi z Canal+ było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jednak po kilku miesiącach znów zobaczyłem tego wspaniałego dziennikarza w parku maszyn i odetchnąłem.

    Panie Łukaszu, tak jak nie wyobrażam sobie Ekstraligi bez komentowania meczów przez pana Tomka Dryłę, tak nie mogę sobie wyobrazić parku maszyn Ekstraligi bez obecności w niej pana.
    Jest pan najlepszym dziennikarzem od wywiadów jakiego widziałem i słuchałem.

    Żużel. Ostrowianie po zgrupowaniu. Gapiński: Lepiej, żeby mięśnie paliły teraz | PoBandzie
    18 Jan 2021
     1:05pm

    […] Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWI… Bartosz Rabenda […]

    Żużel. Gruchalski: Muszę pokazać się z jak najlepszej strony, a nie ślizgać na przepisach | PoBandzie
    20 Jan 2021
     10:21am

    […] Łukasz Benz: Któregoś dnia wsiadłem na rower, pojechałem do radia i tak to się zaczęło (WYWI… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj