Przemysław Liszka (z prawej) doznał kontuzji podczas finałowego turnieju Brązowego Kasku. Fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przemysław Liszka imponował szybkością w ostatnim meczu PGE Ekstraligi. 19-latek w spotkaniu ze Stelmet Falubazem radził sobie nie tylko z juniorami rywali, ale także czaił się na Piotra Protasiewicza. Rozmawiamy o idolach, współpracy z Maksymem Drabikiem oraz o tym skąd się wziął jego pseudonim nawiązujący do wielkiego mistrza.

Sezon rozpocząłeś od niezbyt udanego meczu w Lesznie. Czego zabrakło w starciach z Dominikiem Kuberą i Bartkiem Smektałą?

To był ciężki wyjazd na sam początek sezonu ligowego. Chłopaki z Leszna byli bardzo szybcy. Ja w biegu młodzieżowym miałem słabszy start, później starałem się ich dogonić na trasie.

Mecz z Falubazem był już jednak zupełnie inny. Imponowałeś stratami i szybkością na trasie. Bardzo dobrze zaprezentowałeś się na tle juniorów rywali…

W tym spotkaniu czułem się już dużo lepiej. Byłem w końcu na swoim torze, na który bardzo dobrze dopasowaliśmy się na przedmeczowych treningach.

Byłeś nawet blisko wyprzedzenia Piotra Protasiewicza. Kapitan Falubazu tak umiejętnie Cię blokował, że nie dało się go wyprzedzić?

Czułem, że w tym meczu mogłem nawiązać walkę z każdym. W sytuacji z Piotrem Protasiewiczem zabrakło pewnie tego potrzebnego sprytu i doświadczenia.

Kolejny raz potwierdziłeś, że bardzo dobrze idzie Ci jazda u boku Maksyma Drabika. „Torres” poza pomocą na torze pomaga również w parkingu?

Oczywiście. Bardzo dużo rozmawiam z Maksem. To świetny, starszy kolega, który podpowiada mi zarówno na torze, jak i w parkingu.

Przed sezonem zmienił się trener Betard Sparty Wrocław. Jak się pracuje z Dariuszem Śledziem?

Z trenerem współpracuje się bardzo dobrze. Dużo rozmawiamy i analizujemy wszystkie sytuacje na torze. Trener mówi także wprost o moich błędach i widzę, że poprawia to moją jazdę.

Trener dość mocno rotuje składem. Z juniorami zestawieni byli już Max Fricke i Maciej Janowski. Który z tych zawodników bardziej czuwa nad juniorami w trakcie biegu?

Maciek Janowski to zawodnik, który jeździ niesamowicie parowo. Widać to po większości jego biegów. Mnie, jako juniorowi, taka postawa seniora jest bardzo potrzebna.

W trakcie meczu spiker często wyczytywał Cię jako „Jason”. Skąd ta ksywka?

Ze względu na mój kolor włosów porównują mnie do Jasona Crumpa. Już dawno temu, jeszcze w czasach szkółki, chłopaki zaczęli mnie tak nazywać.

A jak z Twoimi idolami? Czy to właśnie Jason Crump wpłynął na to, że zacząłeś się ścigać?

Odkąd stawiałem pierwsze kroki żużlowe, to podziwiałem jazdę i sylwetkę Tomka Jędrzejaka, a także Maćka Janowskiego. Bardzo też podobała mi się jazda Taia Woffindena, który przyszedł do Wrocławia właśnie wtedy, gdy zaczynałem moją przygodę z żużlem.

Jak wygląda Twój team? Pieczę nad wszystkim sprawują rodzice czy masz może menedżera?

Mój team od lat tworzy mój tata. Pomaga nam pan Robert Ruszkiewicz, a także Aleksander Krzywdziński.

Następnym rywalem Sparty będzie Get Well Toruń. Fakt, że torunianie przegrali pierwsze dwa mecze dodatkowo utrudni Wam robotę?

Każdy mecz jest wymagający, będziemy się przygotowywać jak do każdego innego, by walczyć o zwycięstwo.

W majówkę czeka Cię walka o Srebrny Kask. Jakie masz wspomnienia z torem w Krakowie i z jakim nastawieniem pojedziesz na te zawody?

Przejechałem na nim kilka zawodów młodzieżowych, szału nie było, ale najwyższy czas to zmienić!

ROZMAWIAŁ BARTOSZ RABENDA