Edward Jancarz, Leonard Raba i Jiri Stancl- Finał Kontynentalny 1982
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W minioną niedzielę świętował swoje 65. urodziny. W 1982 roku dane mu było zdobyć srebro Indywidualnych Mistrzostw Polski. Wśród kibiców Kolejarza Opole uchodzi za żywą legendę. Poniżej rozmowa z mieszkającym dziś na terenie Niemiec – Leonardem Rabą.

Panie Leonardzie, proszę powiedzieć, co porabia obecnie legenda Kolejarza Opole? 

Co porabiam? Od wielu lat mieszkam w Niemczech. Obecnie jestem po operacji biodra. W ciągu ostatnich lat to już drugie wszczepienie tego samego biodra. Można powiedzieć, że choruję. Poruszam się o lasce i walczę o zdrowie, bo ono najważniejsze. Od roku jestem na tak zwanym chorobowym, a przedtem normalnie pracowałem w Niemczech, byłem zatrudniony w firmie budowlanej. Emerytura przysługuje mi od września 2020 roku.

Panie Leonardzie, jak zaczęła się pana przygoda z żużlem?

Oj, to chyba było w 1972, jak zacząłem trenować, a w 1973 roku zdałem licencję. Tak naprawdę przed żużlem, o czym mało kto wie, próbowałem różnych sportów. Trenowałem piłkę nożną, piłkę ręczną czy hokej. Jednak zawsze ciągnęło mnie do motocykli i tak to się zaczęło w moim przypadku. Biegałem jako młody chłopak na stadion żużlowy w Opolu i czyściłem szmatkami motocykle Friedka, Bombika czy Skowrona. Takie były moje początki w tym sporcie. 

Swoje „pięć groszy” do rozpoczęcia treningów przez Pana dorzuciła  rodzina Stachów…

Tak, pracowałem jako uczeń w tapicerni z kuzynem Franka Stacha (Franciszek Stach to starszy brat zawodnika Kolejarza, Gerarda Stacha – dop. red.). Mieliśmy razem iść do szkółki się zapisać. Tak to sobie wtedy ustaliśmy. Ja przyszedłem, kolega nie i zapisałem się ostatecznie sam. Na naborze było stu pięćdziesięciu chłopaków, a na końcu do zdawania licencji zostałem tylko ja. 

Kto był Pana pierwszym trenerem?

Na początku trenował mnie Bogumił Grudziński. To był wyśmienity trener dla młodych chłopaków i mogę tylko żałować, że dziś takich trenerów już w żużlu nie ma. 

Na jednym z pierwszych treningów zaliczył Pan poważny upadek.

Tak, zgadza się. Wyrżnąłem w bandę i powiem panu, że jako młody chłopak złamałem w połowie dwie „jedynki”. Wbiłem od góry w bandę dwa swoje zęby i pewnie, jeśli banda jest ta sama, to można je gdzieś tam znaleźć (śmiech). Nie zraziło mnie to jednak do dalszych treningów.

Leonard Raba w barwach Kolejarza – Puchar Polski 1979

Kto był Pana idolem, w momencie kiedy zaczynał Pan swoją przygodę z żużlem?

Wie pan, wtedy idolami opolskich kibiców byli Friedek czy Skowron. Ja jednak miałem innego idola. Zawsze był nim dla mnie Ivan Mauger. Znakomity zawodnik i nawet przez wiele lat miałem taką kierownicę jak on. 

Ci, którzy znają Pana z toru mówią – Raba jeździł odważnie, ale bardzo inteligentnie. Był na torze nad wyraz błyskotliwy…

Ciężko samego siebie oceniać, nawet po latach. O to trzeba pytać kibiców czy specjalistów z tamtych lat. Ja powiem panu jedno. Na początku kariery spowodowałem, jeszcze jako młodzieżowiec na zawodach w Zielonej Górze, upadek jednego zawodnika z Lublina. Miał on po tym upadku, z mojej winy, problemy z kręgosłupem. Ten jego upadek z mojej winy odcisnął na mnie takie piętno, że powiedziałem wtedy sobie – pamiętaj, więcej nie rób już nikomu na torze żadnej krzywdy. Wygrywaj, ale nie czyimś kosztem. Miałem później już takie podejście, że wolałem przegrać bieg, aniżeli wieźć kogoś w „deski”, choć kilka razy pewnie i mi się zdarzyło pojechać ostrzej.

Miał Pan swoje ulubione „ścieżki” na torze Kolejarza Opole? Bywały lata, że ciężko było Pana na swoim torze pokonać.

Ja na opolskim torze się wychowałem i bez przesady, ale znałem jego każdy kawałek. Czułem się na nim bardzo pewnie i tym samym wiedziałem, którędy jechać i na co w danym momencie mogę sobie pozwolić. Najlepszy w Opolu był jeszcze ten czarny tor. Był mocno techniczny i znakomity do ścigania. Dlatego też zawsze jeździłem raczej technicznie, a nie siłowo. 

To były czasy kiedy nie było zawodowstwa, a sprzęt zabezpieczał Wam, zawodnikom, klub.

Dokładnie. To były zupełnie inne czasy od tych teraźniejszych. Nie wiem czy to było nasze szczęście, czy nieszczęście, ale sprzęt dostawaliśmy z klubu i jedyne, co mogliśmy, to coś w nim poprawiać z naszymi klubowymi  mechanikami. 

Cała pańska kariera ligowa miała miejsce w Kolejarzu Opole. Propozycje z innych klubów przez te wszystkie lata musiały się jednak pojawiać…

Było kilka ciekawych propozycji, ale po latach lepiej o tym nie mówić. Była możliwość, abym jeździł na przykład w Lesznie. Ja zawsze najlepiej się czułem jednak w swoim Opolu i całą karierę tam ostatecznie przejeździłem. 

Leonard Raba

Czuje się Pan spełniony jako zawodnik ligowy?

Jako zawodnik ligowy może i czuję się spełniony. Ale w sumie to nie. Mogłem jeździć jeszcze co najmniej dziesięć lat, ale przez wypadek musiałem zakończyć karierę, a miałem wtedy dopiero trzydzieści kilka lat. 

Wygrywał Pan indywidualnie takie turnieje jak Łańcuch Herbowy czy Memoriał Alfreda Smoczyka.

Tak jakoś się złożyło, że akurat te turnieje z wieloletnią tradycją w Polsce zakończyły się moim zwycięstwem. 

Do pełni szczęścia zabrakło tytułu Indywidualnego Mistrza Polski. Przegrał go Pan w 1982, w biegu barażowym z Andrzejem Huszczą w Zielonej Górze.

Po latach mogę powiedzieć o tych zawodach, że niech zostanie o nich tylko  kronikarski zapis. Andrzej jest moim dobrym przyjacielem i byłem po prostu w tych zawodach drugi. Wszystko. 

Rozumiem. Zapytam inaczej – czuje Pan niedosyt, że to nie Pan stał  wtedy na najwyższym stopniu podium?

Ja barażu nie mogłem wygrać z Andrzejem. Nie było takiej możliwości. Nie miałem swojego motocykla na baraż. Miałem motocykl pożyczony przez Rembasa czy Edka Jancarza – nie pamiętam. Ten pożyczony nie pasował na tamten tor. Gdybym startował na swoim motocyklu, może byłoby w barażu inaczej. Ostatnie dwa biegi jechałem jednak na pożyczonym motocyklu. Tak naprawdę to ja też popełniłem błąd, bo powinien zabrać na zawody stary, a nie nowy silnik. Nie ma teraz co gdybać. Było, minęło.

Podczas kariery trafił Pan również do angielskiego Swindon. Jak do tego doszło?

To była propozycja Mariana Spychały. To był 1978 rok. Dokładnie pamiętam, bo wtedy polskiego papieża wybrali. Kiedyś podszedł do mnie Marian i spytał, czy bym sobie w Anglii nie pojeździł. Pomyślałem – czemu nie. Najlepsza liga świata, to się czegoś pewnie tam jeszcze nauczę. Wyszło jednak zupełnie na odwrót. To nie była dobra decyzja. Pojechałem tam nieprzygotowany. Byłem bez mechanika, bez nikogo obok siebie. Było naprawdę ciężko. Rembas, Jankowski startowali w jednym klubie. Było im pewnie tym samym raźniej. Wie pan, ja niekiedy pół zawodów nie ściągałem kasku z głowy. Poważnie. Trzeba było posmarować łańcuszki, zalać motocykl czy wyjeżdżać na tor. Do tego loty na mecz do Opola w sobotę, w poniedziałek znów miałem być w Anglii. To była wtedy ciężka „orka”. Zarobić też wiele na tym nie zarobiłem, bo w czasie sezonu musiałem być chyba na dziesięciu meczach w Polsce. Byłem w 1978 roku po prostu ciągle w podróży. Jeszcze w trakcie sezonu wróciłem do Opola na operację łękotki. Zamiast to porządnie wyleczyć, to ja chciałem jak najszybciej wrócić na tor. Po trzech tygodniach po operacji jeździłem już w Anglii. Te moje szybkie powroty to były błędy młodości. Tak na to teraz patrzę a wtedy ciągnęło, aby jak najszybciej znów jeździć.

Raba, Sterna, Buskiewicz – Zloty Kask 1984

Zawodnicy z tamtych lat mówią, że za wiele finansowo się nie dorobili. U Pana było podobnie?

Nikt z nas się wtedy nie dorobił nie wiadomo ile, ale też głodem nie przymieraliśmy – taka prawda. Za komplet punktów mogłem kupić tonę cementu. Na pewno mieliśmy więcej aniżeli ludzie, którzy normalnie pracowali, ale też nie były to żadne „kokosy”.

Przyczynkiem do zakończenia Pańskiej kariery był udział w wypadku z Bolesławem Prochem w 1985 roku podczas meczu z Polonią Bydgoszcz.

Dokładnie tak. Po tym wypadku z Prochem zostałem pozostawiony sam sobie. Długo leżałem z nogą na wyciągu. Osiem miesięcy w gipsie. Najgorsze było to, że nie było wtedy fizjoterapeuty. Za szybko wróciłem na tor, bez przygotowania i zaczęły się problemy z kolanami. Doszło do takich komplikacji, że dalsza jazda była wykluczona i skończyłem w 1986 roku swoją karierę. Dziś mam protezę kolanową. Wtedy po tym wypadku zostałem tak naprawdę zostawiony sam sobie. 

Pamięta Pan ten wypadek z Bolesławem Prochem?

Oczywiście, że tak. Pierwszy bieg w meczu z Bydgoszczą. Startowałem z drugiego toru, wygrałem start z Prochem, mogłem go zamknąć w łuku i jechać dalej, ale nie chciałem go zamykać, zostawiłem mu miejsce. Jego podniosło i uderzył we mnie. Zakleszczyło mnie między dwoma motocyklami, wpadłem w bandę. Proch jechał wtedy na goddenie i też nie był do niego jeszcze dobrze dopasowany. 

Wystąpił Pan również jako reprezentant Polski m.in. w finale Drużynowych Mistrzostw Świata w Lesznie w 1984 roku.

Tak. Dostaliśmy tam mocno po „głowie” ( Polska zajęła ostatnie miejsce – 8 pkt.). Powiem po latach szczerze, że za tę porażkę nie byli winni wtedy zawodnicy, a działacze. Przed samymi zawodami dostaliśmy goddeny, na których się strasznie męczyliśmy. Jedyny, który jakoś dawał radę, to był Zenek Plech, ale to tylko dlatego, że wcześniej już startował na goddenie. Ja z Romanem Jankowskim jeździłem na jawie. Przed samymi zawodami dali nam te nieszczęsne goddeny i kazali na nich jechać. Nie było dyskusji. Tym samym zamiast walczyć o punkty, martwiliśmy się, jak dojechać do mety. Taka jest prawda o tym finale w Lesznie. 

Gdyby miał Pan jeszcze raz wybierać…

Wiem, do czego pan zmierza. Tak, jeszcze raz, mimo wszystko, zostałbym żużlowcem. Mnie się żużel jeszcze śni po nocach. Nie ma piękniejszej dyscypliny sportu aniżeli żużel. Zna pan taką? Bo ja nie. Każdy kto jeździł na żużlu powie panu, że czegoś piękniejszego po prostu nie ma. To trudno opisać. Ta gęsia skórka, ta adrenalina na starcie. Coś wspaniałego. Trudno to piękno przekazać tym, którzy nie posmakowali jazdy na żużlowym motocyklu.

W czasie Pana kariery stres zwalczał Pan wędkowaniem i hodowaniem gołębi. 

Dobrze się pan przygotował. To było takie moje hobby, niekoniecznie antidotum na stres. Tak, hodowałem kiedyś gołębie, wędkarstwo zostało do dzisiaj. Mam kartę wędkarską i regularnie chodzę na ryby. Jak jestem w Opolu, to chodzę na ryby razem z Alfredem Siekierką. 

Często bywa Pan w Opolu?

Ostatnio byłem półtora roku temu. Mam problemy zdrowotne i wciąż się leczę. Raz w domu, raz w szpitalu. Będzie lepiej ze zdrowiem, to na pewno znów pojawię się w Opolu. 

Finał DMŚ Leszno 1984 – drugi z lewej Leonard Raba

Na co dzień mieszka Pan w Niemczech. Rozumiem jednak, że polski żużel nadal Pan śledzi?

Oczywiście. Żużel to była moja pasja i tak już zostanie. Powiem panu, że specjalnie sobie założyłem polską telewizję w Niemczech, aby na bieżąco śledzić to, co się dzieje w polskim żużlu. 

Jak Pan porówna żużel z Pana czasów do tego teraźniejszego?

Ten obecny jest zdecydowanie lepszy i bezpieczniejszy. Technika poszła do przodu. Motocykle są bardziej miękkie i stabilne. Dzisiaj nie ma drgań na kierownicy. Silnik ma więcej obrotów i idzie w górę. Za naszych czasów jak motor podniosło, to albo były plecy, albo jakoś się opanowało. Dziś może pan pojechać na jednym kole dookoła toru. To tak jakby pan porównywał syrenkę do mercedesa. 

Gdyby miał Pan swoją bogatą karierę przeżyć jeszcze raz, co by Pan w niej zmienił?

Na pewno bardziej bym się przygotowywał do powrotu na tor po kontuzji. Ja tego nie robiłem – za wcześnie wracałem i była kontuzja za kontuzją. 

Wyniki Kolejarza Opole Pan śledzi. Czego tam brakuje, aby Kolejarz znów był znaczącym ośrodkiem na żużlowej mapie?

Myślę, że dwóch rzeczy. Pierwsza to oczywiście finanse. Dziś bez dużych pieniędzy nie zrobi się dużego wyniku. Druga rzecz to oczywiście szkolenie młodzieży i ubolewam, że w Opolu to kuleje. Nie ma swoich wychowanków. Bez nich nie ma przyszłości. 

Najlepszy i najgorszy moment w Pana karierze…

Najlepsze było to, że było mi dane uprawiać ten wspaniały sport. Najgorsze – to, że wcześniej musiałem skończyć. Proszę wierzyć – gdybym miał zdrowie, to jeszcze dziś bym sobie kółka pewnie kręcił jak Józek Jarmuła. Mój zięć ma motocykl żużlowy i niekiedy go odpala i jeździ sobie na pobliskiej łące. 

Dziś, jak już Pan wspominał, na stałe mieszka Pan w Niemczech.

Tak. Wyjechałem w 1990 roku. W 1992 wróciłem do Polski i potem znów wyjechałem. Wyemigrowałem jak wielu za chlebem. Tu mam rodzinę. Doczekałem się dwóch córek i syna. Nigdy nie chciałem, aby syn jeździł na żużlu, ale jeden z sześciu wnuków zaczyna zabawę na crossie. Może w genach coś po dziadku zostało. 

Dziękuję bardzo za poświęcony czas i rozmowę. 

To ja dziękuję Panu za pamięć. Pozdrawiam wszystkich kibiców w Polsce. Tych, którzy pamiętają mnie z toru jak i tych, którzy już mnie nie oglądali na torze. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

Fot. Piotr Markowiak oraz archiwum Kolejarza Opole

3 komentarze on Leonard Raba: Dwa zęby zostały w bandzie, ale żużel śni się po nocach
    sajok
    11 Dec 2019
     9:45am

    Super się czyta te Wasze wywiady, szczególnie jak się pamięta tych zawodników jeszcze z toru. Po latach się człowiek dowiaduje wiele rzeczy o których nie miał wtedy pojęcia.

    Krzysztof
    14 Dec 2019
     12:19pm

    W momencie felernego wypadku miałem 6 lat. Siedziałem na kocyku z rodzicami w szczycie pierwszego łuku. Pan Leonard był moim idolem. Nie Załuski, nie Lis tylko Raba. Pamiętam jak dziś jak chciałem podbiec i powiedzieć przez łzy że to nie była jego wina. Ojciec mnie trzymał z całej siły a ja ryczalem że karetka zabiera mojego bohatera, mojego Supermana. Po latach mieliśmy okazję się spotkać na stadionie. Wymienilismy kilka słów. Byłem w tedy już nastolatkiem. Na zawsze będzie Pan moim idolem. Życzę dużo zdrowia i kto wie…… może zobaczymy się znów na opolskim owalu.

    Siggi
    4 Apr 2020
     8:11pm

    Witam,
    Też pamiętam pana Leonarda byłem w latach 80 tych wiernym kibicem Kolejarze Opole i do dzisiaj wiernym kibicem Żużla.
    Pozdrawiam
    Siegfried Krawczyk

Skomentuj

3 komentarze on Leonard Raba: Dwa zęby zostały w bandzie, ale żużel śni się po nocach
    sajok
    11 Dec 2019
     9:45am

    Super się czyta te Wasze wywiady, szczególnie jak się pamięta tych zawodników jeszcze z toru. Po latach się człowiek dowiaduje wiele rzeczy o których nie miał wtedy pojęcia.

    Krzysztof
    14 Dec 2019
     12:19pm

    W momencie felernego wypadku miałem 6 lat. Siedziałem na kocyku z rodzicami w szczycie pierwszego łuku. Pan Leonard był moim idolem. Nie Załuski, nie Lis tylko Raba. Pamiętam jak dziś jak chciałem podbiec i powiedzieć przez łzy że to nie była jego wina. Ojciec mnie trzymał z całej siły a ja ryczalem że karetka zabiera mojego bohatera, mojego Supermana. Po latach mieliśmy okazję się spotkać na stadionie. Wymienilismy kilka słów. Byłem w tedy już nastolatkiem. Na zawsze będzie Pan moim idolem. Życzę dużo zdrowia i kto wie…… może zobaczymy się znów na opolskim owalu.

    Siggi
    4 Apr 2020
     8:11pm

    Witam,
    Też pamiętam pana Leonarda byłem w latach 80 tych wiernym kibicem Kolejarze Opole i do dzisiaj wiernym kibicem Żużla.
    Pozdrawiam
    Siegfried Krawczyk

Skomentuj