Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W ferworze walki o mistrzostwo świata łatwo przeoczyć mniej spektakularne zjawiska. Na przykład całkiem ciekawe historie rodem z drugiej ligi. O Sindy Weber co nieco już było. Dodam tylko, że występ nastolatki wzbudził w Pile większe zainteresowanie niż – dajmy na to – obecność Grega Hancocka na meczu gwiazd cztery lata temu.

Tylu podpisów co w niedzielę młoda Niemka jeszcze nigdy nie złożyła. Wianuszek zachwyconych fanów towarzyszył jej od chwili, kiedy okazało się, że więcej na tor nie wyjedzie. I kiedy jej oczy zalała fala krokodylich łez. Choć myślę, że równie istotne dla Sindy byłyby słowa, których nie usłyszała.

– Wiesz, ta nasza zawodniczka to bardzo ładna dziewczyna! Mówią o Niemkach, że są brzydkie, ale ona jest wyjątkiem – powiedział do mnie kibic starszej daty, kiedy w pogodnych nastrojach, spacerowym krokiem opuszczaliśmy obiekt. I to chyba dla kobiety najwspanialszy komplement. Dużo cenniejszy niż jakiś tam punkt zdobyty na torze, prawda? A czy żużel to sport dla pań? Tego wątku poruszać nie zamierzam. Natomiast dołączam się do tych, którzy gratulują dziewczynie odwagi i samozaparcia.

I znowu warto wywrócić kalendarz do góry nogami. Sięgam po kartkę z datą 18 kwietnia 2004 roku. Też Piła i też niezwykła prapremiera. Otóż właśnie wtedy, w słoneczną niedzielę tuż po Wielkanocy, kiedy budził się do życia PKŻ Polonia, niechlubny spadkobierca najlepszego klubu w Polsce, zorganizowano przy Bydgoskiej pierwszy w dziejach naszej ligi mecz z drużyną zagraniczną. Do Piły przyjechał SKA Lwów. To nic, że poległ z kretesem. Goście, wśród których prym wiódł nieodżałowany Igor Marko, nie kryli wzruszenia. Dobrze pamiętam żółto-niebieskie chorągiewki, które z dumą powiewały na trybunie głównej. Po roku lwowian w lidze już nie było, ale na krótszą lub dłuższą chwilę wskakiwali do niej inni zagraniczniacy. A Łotysze z Daugavpils (którzy też debiutowali na pilskiej ziemi) są z nami do teraz.

Po internecie krąży hasło „Druga jest ekstra”. Trudno mi się z nim nie zgodzić. Tak, tu też jest życie, które całkiem fajnie płynie. Tylko dlaczego w środku lata poddusza się nas szarfą z napisem „Koniec rozgrywek ligowych”?

WOJCIECH DRÓŻDŻ

P.S. Co do internetu – niedawno jeden z kibiców odświeżył brawurowy filmik nagrany przez Polską Kronikę Filmową. Rzecz tyczy się finału Indywidualnych Mistrzostw Polski we Wrocławiu, rok 1953. Lektor zaczyna: „Tylko 75 tysięcy szczęśliwców mogło zobaczyć te zawody…”. Ładne mi „tylko”!