Łabędź wyszedł na prezentację z koniem. I wygrał 10 tysięcy złotych

Z lewej Adam Łabędzki ze zwycięskim koniem, obok, w kapeluszu, Katarzyna Dowbor.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wczoraj na Wrocławskim Torze Wyścigów Konnych Partynice był najważniejszy dzień sezonu 2019 – Crystal Cup i Ladies Day. Nie mogło zatem zabraknąć właściciela kilkunastu koni – Adama Łabędzkiego. To był jego dzień.

Crystal Cup to międzynarodowa gonitwa na dystansie 5 500 metrów z 28 przeszkodami do pokonania. I z pulą nagród, uwaga, 40 tysięcy euro. Z kolei Ladies Day to święto kapeluszy i elegancji.

Pierwszą gonitwę – międzynarodową z płotami dla czteroletnich i starszych koni – wygrał Trim, którego właścicielem jest Adam Łabędzki. Tu pula nagród wyniosła 20 tysięcy złotych, z czego połowa trafiła do zwycięzcy. Łabędź znów więc stanął na pudle, a przedstawiła go znana telewizyjna prezenterka, Katarzyna Dowbor. Choć o żadnym żużlowym wątku mowy nie było.

47-letni dziś Łabędzki był jednym z tych zawodników, którzy na początku lat 90. ubiegłego wieku mieli ruszyć ławą w ślad za Tomaszem Gollobem. Jednak los chciał inaczej. Gdy jesienią 1991 roku wychowanek leszczyńskiej Unii startował w finale IMŚJ w Coventry, asystował mu już wrocławski menedżer z ramienia firmy ASPRO, red. Bartłomiej Czekański, nota bene dziś nasz felietonista. Miał pilnować, by Łabędź pokochał Wrocław. W tamtych czasach Biało-Czerwoni nie rozdawali jeszcze kart w globalnych mistrzostwach młodzieżowców. Najlepszy z naszych, Piotr Paluch, był wówczas… 12. Łabędzki natomiast złamał wtedy udo i trafił do angielskiego szpitala, gdzie szlifował język na tamtejszych pielęgniarkach… Oczywiście, język angielski.

Koniec końców, zawodnika nie udało się wtedy sprowadzić do Wrocławia. Sprawa otarła się o Ministerstwo Obrony Narodowej, bo leszczynianie zwrócili uwagę, że branie w kamasze połamanego faceta mija się z celem. W 1993 roku Łabędzki, wciąż zawieszony, mógł się tylko ścigać w rozgrywkach indywidualnych. I tak dotarł do pardubickiego finału IMŚJ. Zaprezentował się jednak najsłabiej z Polaków, zajmując przedostatnią pozycję z ledwie dwoma oczkami. Najwyżej, na czwartym miejscu, uplasował się Piotr Baron – po porażce w wyścigu barażowym z Rune Holtą.

Noszący kruczo-czarne loki Łabędzki to była niepokorna dusza. W 1994 roku podczas gdańskiego turnieju Camel Cup był bliski wygranej, lecz upadł w ostatniej serii startów. Gdy chciał wystartować do powtórki, sędzia Romuald Owsiany go wykluczył, bo zawodnik nie został przebadany przez lekarza. Dzięki temu turniej wygrał miejscowy Brytyjczyk Steve Schofield, ale nie tak od razu. Leszczynianin bowiem postanowił strajkować, kładąc się na torze, a obok stawiając motocykl. Strajk okazał się poniekąd skuteczny, bo służby porządkowe nie dały rady „oczyścić” toru. Turniej zakończono, wygrał wspomniany Schofield przed Jackiem Krzyżaniakiem i Ryszardem Franczyszynem.  

W 1995 roku Łabędzki wdał się w słowną wojenkę z kibicami Falubazu. Cisnął w nich zębatką. Ci odpowiedzieli rzuconą butelką. Trzy lata później niespełniony talent polskiego żużla trafił w końcu do Wrocławia i pomógł drużynie wrócić do najwyższej z lig. Karierę zakończył po nieudanym sezonie w Opolu (2003), zostając jednak przy koniach mechanicznych. Odnosił sukcesy w motorowodniactwie. Rozwinął też jednak swoją pasję do koni wyścigowych. Która, jak widać, trwa do dziś.  

WOJCIECH KOERBER