Stadion Śląski w Chorzowie nie powita żużlowców w 2020 roku | mat. prasowe
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Polski żużel jest na utrzymaniu samorządów. To pieniądze podatników pozwalają na budowę nowych stadionów lub remont tych przestarzałych. Dają możliwość kontraktowania zagranicznych gwiazd i lokalnych matadorów. Bez telewizji nasz żużel brnąłby po dnie z marnym zainteresowaniem publiki. Bez spółek skarbu państwa byłby znacznie biedniejszy. Bez globalnych marek musi radzić sobie na co dzień. Trwałby jednak w bólach i męczarniach, jako ciekawostka przyrodnicza. Lecz bez pieniędzy z samorządu padłby na pysk. 

Zaprawdę powiadam Wam, że bez pieniędzy samorządu nie byłoby toruńskiej i łódzkiej Motoareny. Niemożliwe byłoby modernizowanie stadionów w Gorzowie, Wrocławiu, Częstochowie, Zielonej Górze i Grudziądzu. Nikt nawet nie zająknąłby się o budowie nowego obiektu w Lublinie. Ewentualne plany odświeżenia infrastruktury w Gnieźnie i Tarnowie pewnie trzeba byłoby odłożyć na długie lata. Stadiony to jedna strona medalu, drugą są pieniądze przeznaczane na promocję miasta przez klub i drużynę. W ten sposób milionowe dotacje wpływają na konto Eltrox Włókniarza Częstochowa, Betard Sparty Wrocław i Motoru Lublin. Większe lub mniejsze pieniądze dostają wszystkie kluby. Jeśli nie w żywej gotówce, to są zwolnione z opłat za użytkowanie stadionu i ich niezbędne remonty. Jak potrzeba, to radni podżyrują kredyt. Większa kasa od samorządu oznacza możliwości ekstraligowe. Mniejsze środki to pierwsza lub druga liga.

Weźmy na warsztat Częstochowę. Prezydent miasta wraz z Radą Miasta biadolił o gigantycznym zadłużeniu, ale ponad trzy bańki na Eltrox Włókniarza jednak się znalazły. W ten sposób częstochowianie będą płacili za dobry wynik Duńczykowi, Szwedowi, Australijczykowi, Norwegowi i młodego chłopakowi z Torunia. Wszystko po to, aby zespół żużlowy spod Jasnej Góry bił się o drużynowe mistrzostwo Polski i częstochowski lud miał powód do dumy. Zresztą we Wrocławiu sprawy mają się podobnie. Podatnicy sponsorują dwóch Anglików, Australijczyka, Rosjanina i młodego chłopaka z Częstochowy. W Grudziądzu siła żużla w stu procentach zależy od pieniędzy z samorządu. Prezydent Grudziądza więcej znaczy niż szef klubu i jego przeróżne rady. Bez wsparcia z ratusza MrGarden GKM nawet nie ma prawa marzyć o ekstralidze. Z pieniędzy podatników miliony idą na żużel, który może poszczycić się rozgrywkami trwającymi sześć miesięcy w roku, a na własnym stadionie klub może odjechać zaledwie siedem spotkań ligowych. Dla wszelkiej maści żużloholików i ligomaniaków, to całkiem normalne. Dla wszystkich innych już całkiem nienormalne.

Żużel już od dawna jest elementem lokalnej polityki. Z racji na wielkie zainteresowanie kibiców prezydenci miast i radni stali się niemal niewolnikami żużlowej tradycji. Nie mogą sobie pozwolić na brutalne zakręcenie kurka z pieniędzmi, bo przegrają wybory. I choć długi samorządów rosną w zastraszającym tempie, to miliony na żużel muszą się znaleźć. Żeby uszczęśliwić potencjalnych wyborców. Samorząd wspiera klubowe biznesy i żużlowców-biznesmenów. Tymczasem kuleje edukacja, umiera służba zdrowia, kolejne kredyty rozsadzają roczne budżety.

Samorządowcy muszą jednak wziąć pod uwagę, że obywatelom w końcu znudzi się umieranie w szpitalnej poczekalni, a wydatki na zawodowy sport zaczną uwierać. Istnieje prawdopodobieństwo, że w końcu samorządowcy powiedzą stop i znacznie ograniczą wydatki choćby na wiosenno-letni żużel. Wtedy nieprzygotowane kluby pozostaną z dziurą budżetową. Taki scenariusz należy jednak brać poważnie pod uwagę. Tymczasem żużel staje się coraz bardziej uzależniony od miejskich pieniędzy.

Prezydent Leszna Łukasz Borowiak zachęca lokalne władze z żużlowych miast do założenia stowarzyszenia. Żeby wiedzieć, co planuje żużlowa władza i na co chce wydawać samorządowe pieniądze. A przy okazji, żeby mieć zorganizowany głos sprzeciwu. Siłą wyobraźni widzę konflikt, w myśl którego ekstraliga wraz z Główną Komisją Sportu Żużlowego napiera na budowę nowych stadionów, remonty, infrastrukturalne inwestycje. Żeby było szybciej, mocniej, ładniej i nowocześniej. Natomiast chwiejący się w posadach samorząd, z trudem wypełniający ustawowe obowiązki, staje się w tej sytuacji hamulcowym i zdecydowanie niechętny drogim inwestycjom.

Gdy spojrzymy na Leszno i stadion imienia Alfreda Smoczyka, to z czasem podniosą się głosy, że trzeba zbudować nowy obiekt lub przynajmniej solidnie zmodernizować ten obecny. Prezydent Borowiak czuje pismo nosem i wybiega w przyszłość, broniąc swojego interesu. Bo skąd nagle znalazłby pieniądze na nowego Smoczyka?

Nawet w żużlowych miastach nie wszyscy chodzą na żużel. I nie wszystkich interesuje wydawanie pieniędzy na zagraniczne gwiazdy. Niech jednak każdy odpowie sobie na pytanie, czy podatki obywateli winny stanowić trzydzieści procent budżetu zawodowego klubu żużlowego, złożonego z siedmiu zawodników, w tym zazwyczaj czterech obcokrajowców. Mam wrażenie, że w końcu lokalni politycy będą musieli sobie odpowiedzieć na tytułowe pytanie, kto woli żużel, a kto sprawną służbę zdrowia?

DAWID LEWANDOWSKI