W środku Bogusław Nowak.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Bogusław Nowak, były znakomity żużlowiec Stali Gorzów i Unii Tarnów, mistrz i reprezentant Polski, uznany szkoleniowiec, pierwszy trener obecnego mistrza świata Bartosza Zmarzlika. Działacz społeczny. Od ponad trzech dekad skazany na wózek inwalidzki po tragicznym wypadku na torze. Oto jego historia.

CZĘŚĆ I RADOSNA

Czy możesz podpowiedzieć, jak zrobić dobry tort wielkanocny?

Proszę bardzo. Pieczesz biszkopt, potem kroisz go dookoła na kilka warstw, równiutko w koło. Przetykasz go masą, na przykład waniliową. Biszkopt musi być dobrze nasączony mieszanką spirytusu, wody i cukru, żeby miał odpowiedni aromat. Po przesmarowaniu powstaje taka tortowa piramida, którą smarujemy masą, boki możemy wyłożyć wiórkami. Następnie dekorujemy wierzch przy pomocy specjalnej pipety. Możemy nią tworzyć różne wzory, kwiaty albo napisy. Na przykład Wesołych Świąt!

Zacząłem od tego tortu, bo pewnie niewielu kibiców wie, że znany żużlowiec i trener z zawodu jest cukiernikiem!

Tak, mam dyplom cukiernika-czeladnika. Kolejny stopień wtajemniczenia to już mistrz!

Los sprawił, że tym mistrzem zostałeś nie w cukierni, ale na torze żużlowym. Jak to się zaczęło?

Z kolegami uganiałem się na początku na podwórku za felgą rowerową, którą uderzało się drutem. Potem był motocykl, WFM brata. Ciągle byliśmy poobijani i łamaliśmy podnóżki. A pierwszy trening zaliczyłem wiosną 1969 roku. Pamiętam, że w niedzielę podczas meczu spiker ogłosił nabór do szkółki i nazajutrz zgłosiło się dokładnie 136 kandydatów! Sito było gęste. Zostało nas niewielu. Jesienią tylko trzech adeptów, w tym ja zdało egzamin na licencję żużlową i zostało zawodnikami. A obok mnie Mieczysław Woźniak i Ryszard Fabiszewski. Niebawem dołączył do nas Zenon Plech, z tego samego naboru. To była paka!

W latach 70., kiedy przypadł szczyt Twojej żużlowej przygody, Stal Gorzów stała się prawdziwym potentatem w Polsce. Dla Ciebie szczególnie udany był rok 1977. Zostałeś wtedy potrójnym mistrzem Polski: indywidualnie, drużynowo oraz w parach, a także drużynowym wicemistrzem świata. Który z tych sukcesów uważasz, z perspektywy czasu, za najważniejszy?

Myślę, że jednak wicemistrzostwo świata w drużynie, którą tworzyła niemal w całości klubowa ekipa Stali Gorzów, uzupełniona jedynie Markiem Cieślakiem z Włókniarza, oraz mistrzostwo kraju indywidualne. Zdobyłem je tylko raz. Ale na zawsze zapamiętam moment, kiedy ubierałem na głowę słynną czapkę Kadyrowa, nieoficjalną nagrodę za mistrzostwo i potem mogłem wyszyć na niej swoje nazwisko, zgodnie z przyjętą tradycją.

Trzeci z lewej Bogusław Nowak.

Sam potrafiłeś wyszyć, poważnie?

Dobre pytanie. Tak się zastanawiam… Nie, chyba jednak żona.

Kika lat później odniosłeś kolejny sukces, tym razem na innej niwie. Ukończyłeś studia wyższe, uzyskując stopień magistra wychowania fizycznego. To w środowisku zawodników żużlowych był prawdziwy ewenement!

Tak, od dawna interesowała mnie praca z młodzieżą, trenerka, myślałem już o tym, co będę robił po zakończeniu kariery, która wtedy trwała krócej niż dziś. Wcześniej zdałem maturę w Technikum Ekonomicznym i podjąłem studia w filii poznańskiej AWF w Gorzowie. Ukończyłem ją w 1981 roku z wynikiem dobrym.

Czego efektem były przenosiny do Tarnowa i funkcja jeżdżącego trenera w Unii?

Nie tak od razu. Jeszcze kilka sezonów jeździłem w Stali, obejmując w niej także funkcję trenera. W 1983 roku wywalczyliśmy kolejny tytuł mistrza kraju, w 1984 roku miałem najlepsze wyniki w lidze z całej drużyny. I wtedy zadzwonił telefon z Tarnowa.

I?

Dzwonił kierownik sekcji Unii Szczepan Bukowski i zaproponował przenosiny do drużyny „jaskółek” jako jeżdżącego trenera. Początkowo nie chciałem o tym słyszeć, żona też narzekała mówiąc, że nie chce jechać „na koniec świata”. Ostatecznie, po burzliwych dyskusjach, zdecydowaliśmy się i tak zaczął się mój tarnowski rozdział życia. W Unii szybko się odnalazłem, działaczom i kibicom bardzo zależało na wyniku, a ja mogłem w sterylnych warunkach realizować swoje szkoleniowe pomysły i doświadczenia, zdobywając jednocześnie sporo punktów dla II-ligowej drużyny. I to wszystko świetnie zagrało, bo już w pierwszym roku mojej pracy awansowaliśmy do I ligi, w której Tarnowa nie było od kilkunastu lat. Ależ to było święto! Wtedy w Tarnowie był boom na żużel porównywalny do tego, co dziś dzieje się w Lublinie. W Unii jeździłem potem jeszcze przez dwa sezony i na początku kolejnego, aż do pamiętnego 4 maja 1988, kiedy całe moje życie się zmieniło.

CZĘŚĆ II BOLESNA

Co czuje żużlowiec, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że pędzi na motocyklu z prędkością 80-100 km na godzinę i za chwilę nastąpi nieuchronny wypadek?

Najpierw jest walka, aby do niego nie doszło. Potem następują wyuczone, wyćwiczone w okresie przygotowawczym odruchy, które mają spowodować, że upadnie się bezpiecznie. To trwa czasem sekundę, czasem jej ułamki. Zawsze towarzyszy temu jednak poczucie bezradności i po prostu strach.

W latach 70. był taki serial telewizyjny pod tytułem „Najważniejszy dzień życia”. Czy dla Bogusława Nowaka takim dniem był 4 maja 1988 roku i to, co się stało na stadionie w Rybniku?

Bez żadnych wątpliwości. To był dzień, w którym pękło moje niebo. Zamknęło się całe moje dotychczasowe życie, zawalił się cały świat, wszystkie plany i marzenia. Ale wtedy, kiedy wydarzył się mój tragiczny wypadek jeszcze o tym nie wiedziałem. I długo po tym dramatycznym zdarzeniu żyłem nadziejami na powrót do dawnej rzeczywistości. Nadziejami, które nie mogły się niestety spełnić.

Pamiętasz wypadek z detalami?

Bardzo dobrze. Prowadziłem wyścig bardzo wyraźnie. Tuż przed zakończeniem podbiło mi motocykl i kierownica wypadła mi z rąk. Upadłem już na prostej, skuliłem się i liczyłem zawodników, którzy mnie omijali. A potem nie pamiętam już nic, czarna dziura. Straciłem przytomność. Dopiero jak ją odzyskałem, dowiedziałem się, że uderzył we mnie Grzegorz Dzikowski. Jechał daleko z tyłu i mówił, że nie widział mnie. Tak musiało być, bo jak oglądałem film z tego wyścigu, to widać wyraźnie, że nawet nie próbuje mnie ominąć, nie ma z jego strony żadnej reakcji. Dostałem silnikiem jego motocykla w plecy, nawet moja osłona kręgosłupa nic nie pomogła.

Pojechałeś do Rybnika z kontuzją ręki…

Miałem wcześniej dwa upadki w meczach ligowych. Poobijałem się mocno, ale na szczęście nic nie złamałem. Czułem się fatalnie, plecy, nogi miałem sine, lewej ręki nie byłem w stanie podnieść. Ale pojechałem jeszcze z blokadą mecz w Lesznie. Z perspektywy czasu wiem, że to był poważny błąd, takie igranie z losem, igranie z Bogiem. I Pan Bóg najwyraźniej się na mnie wkurzył. Obrażenia miałem straszne. Najcięższe to oczywiście złamany kręgosłup. Oprócz tego złamana łopatka, obojczyk i żebra, które przebiły obydwa płuca. To zadecydowało o tym, że nie przeprowadzono od razu operacji na kręgosłupie, bo lekarze bali się, że ja jej po prostu nie przeżyję. Ale ja wtedy nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje, bo byłem nieprzytomny i jakiś czas po wypadku utrzymywano mnie w stanie śpiączki farmakologicznej. Potem było kilka operacji, konsultacje w klinice w Szwecji. W sumie w szpitalach spędziłem ponad rok.

A jak już dotarło do Ciebie, że Ty, młody przecież człowiek, znany sportowiec, resztę życia spędzisz na wózku inwalidzkim, to jaka była pierwsza reakcja?

Przez jakiś czas byłem totalnie załamany. Na przemian modliłem się i przeklinałem swój los. Mój wypadek bardzo poruszył środowisko. Wielu ludzi mnie odwiedzało, pocieszało, dawało nadzieję. Przez miesiąc, dwa, po powrocie do domu, do Tarnowa, jak to się mówi, drzwi od mieszkania się nie zamykały. Potem została pustka. Zaczął się okres cierpienia i pod względem fizycznym i psychicznym. W tym trudnym okresie bardzo mi pomógł pewien młody człowiek – Jerzy Nowicki. Ksiądz, byłem nawet na jego prymicjach. Odwiedzał mnie w tym najtrudniejszym okresie i podtrzymywał na duchu. Wytłumaczył, że nie ma sensu obrażać się za to, co się stało, na ludzi i na Boga. I toczyć wojny samemu ze sobą. Wysłał na rekolekcje dla osób niepełnosprawnych. Tam poznałem wielu pokrzywdzonych przez los, którzy potrafili się jakoś z życiu odnaleźć, znaleźć sens. On mnie tak „nakręcił”, abym się nie zamykał, tylko pozostał w środowisku sportowym i robił to, co potrafię. Na początku myślałem że to niedorzeczne. Jak to, trener żużla na wózku inwalidzkim? Przecież będę jedynie straszył młodzież?

CZĘŚĆ III CHWALEBNA

 „A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”. W końcu kryzys minął?

Przyszła refleksja, a może by tak jednak spróbować? Zrozumiałem, że nie mogę już liczyć, że ludzie do mnie przyjdą, ale że to ja muszę wyjść do ludzi, jeżeli moje życie ma mieć jeszcze jakiś sens, jeżeli mam w miarę normalnie funkcjonować. Zacząłem zajęcia na minitorze koło stadionu lekkoatletycznego Unii z taką „Załogą B” – Tomkiem Budzikiem, Dawidem Bendzerą, Pawłem i Sławomirem Baranami. Po kilku latach otrzymałem propozycję powrotu do rodzinnego Gorzowa, gdzie już wcześniej pomagałem w zajęciach na zaimprowizowanych minitorach  początkującym młodym chłopakom: Ryszardowi Franczyszynowi, Mirosławowi Daniszewskiemu, a potem Piotrowi Świstowi. Otrzymałem mieszkanie na parterze, dostosowane do moich potrzeb i możliwość trenowania adeptów na minitorze. Praca przynosiła mi wyniki i zadowolenie. Zaczynałem na torze obok stadionu, potem dzięki olbrzymiej pomocy Janusza Woźnego i lokalnych biznesmenów powstał wspaniały ośrodek minispeedwaya w Wawrowie. Szkolenie tam prowadzone dało wspaniałe efekty. Był taki czas, że niemal w każdym polskim klubie jeździł jakiś wychowanek mojej szkółki. Wśród nich byli tacy zawodnicy jak między innymi Krzysztof Cegielski, Paweł Hlib, Zbigniew Suchecki, Michał Rajkowski, Andrzej Głuchy, Kamil Brzozowski, Michał Aszenberg, Daniel Pytel, Paweł Zmarzlik, a przede wszystkim aktualny mistrz świata Bartek Zmarzlik. Miałem ogromną satysfakcję, oglądając jesienią ubiegłego roku jego triumf na stadionie w Toruniu. Coś pięknego, bo do dziś mam przed oczyma obraz jak taki malutki przyszedł do mnie z ojcem i bratem i powiedział, że chce zostać zawodnikiem.

Po wypadku nie zarzuciłeś całkiem czynnego uprawiania sportu. Byłeś przecież mistrzem Tarnowa niepełnosprawnych w… szpadzie. Skąd takie zainteresowania?

Trenerka Pałacu Młodzieży w Tarnowie, pani Maria Burnagiel namówiła mnie do treningów. Potem zostały zorganizowane mistrzostwa miasta w szpadzie, w tym także zmagania sportowców niepełnosprawnych, na wózkach. Było nas kilku, rozegraliśmy taki miniturniej, systemem każdy z każdym. I okazałem się w nim najlepszy, zdobywając tym samym tytuł mistrza Tarnowa sportowców niepełnosprawnych w szpadzie.

Niewiele osób pamięta zapewne, że na początku lat 90. kandydowałeś na senatora w okręgu tarnowskim i o mały włos nie otrzymałeś mandatu!

Zgadza się, chciałem zajmować się sprawami sportu młodzieżowego. W Tarnowie uzyskałem tyle głosów, że wszedłbym do senatu, ale głosy z całego okręgu zadecydowały, że tak się nie stało. Ale cieszyło mnie to, że ludzie o mnie nie zapomnieli, że cieszyłem się nadal sympatią. A nie miałem poparcia żadnej partii, bo startowałem jako kandydat niezależny.

Nadal jesteś aktywny społecznie. Jakiś czas temu założyłeś Fundację Bogusława Nowaka. Jaki jest jej cel?

Ma wspierać byłych żużlowców, którzy borykają się nieraz z dużymi problemami zdrowotnymi i finansowymi. Organizujemy dla nich pobyty sanatoryjne i rehabilitacyjne, pomagamy w zakupie leków czy sprzętu medycznego, ale także spotykamy się towarzysko. To bardzo ważne dla naszego pokolenia, bo coraz nas mniej przecież.

Regularnie odwiedzasz Tarnów i pobliski Tuchów. Lubisz te miasta?

Oczywiście. Zatrzymuje się zawsze u „moich” redemptorystów w Tuchowie, traktuje ich jak rodzinę, Tuchów to taka moja duchowa stolica. A w Tarnowie mam nadal wielu kolegów i przyjaciół, zawsze się cieszę, kiedy zjawiam się tutaj, mogę się z nimi spotkać, wspólnie obejrzeć jakieś zawody i powspominać stare, dobre czasy.

Kończę, bo czas na świąteczne przygotowania, między innymi pieczenie tortu, od którego zaczęliśmy naszą rozmowę. Potrafiłbyś go jeszcze zrobić?

W odpowiednich warunkach owszem. Jeżeli masz dobry przepis, dobierzesz odpowiednie proporcje, masz talent i dodasz do tego wszystkiego dużo pracy i zaangażowania, to wypiek powinien się udać. Z wyniku będziesz zadowolony. Tak jest z tortem na święta, tak jest z żużlem. I tak jest z życiem.

ROBERT NOGA

4 komentarze on Krzyżowa droga Bogusława Nowaka
    Boley
    11 Apr 2020
     11:44am

    Panie Robercie , świetny wywiad ze wspaniałym człowiekiem . Podpisał mi program po zdobyciu indywidualnego mistrzostwa Polski , mój idol i sąsiad z ul. Matejki . Serdecznie pozdrawim .

Skomentuj

4 komentarze on Krzyżowa droga Bogusława Nowaka
    Boley
    11 Apr 2020
     11:44am

    Panie Robercie , świetny wywiad ze wspaniałym człowiekiem . Podpisał mi program po zdobyciu indywidualnego mistrzostwa Polski , mój idol i sąsiad z ul. Matejki . Serdecznie pozdrawim .

Skomentuj