FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Cugowscy. Krzysztof to lider rozwiązanej niedawno Budki Suflera, a synowie Piotr i Wojciech to założyciele zespołu Bracia. Wszyscy są zapalonymi kibicami żużla, a w szczególności ukochanego Motoru Lublin. O szansach tego klubu w sezonie 2019 oraz miłości do dyscypliny rozmawiamy z seniorem rodu.

Pamięta Pan swoje pierwsze żużlowe zawody?

Wie pan, to już minęło dobrze ponad pół wieku. Po raz pierwszy na żużlu byłem w 1956 albo 1957 roku. Mieszkaliśmy z rodzicami blisko toru żużlowego, na ul. Łęczyńskiej w Lublinie. Z ojcem, pamiętam, poszedłem pierwszy raz. Czasy mieliśmy takie, że ten sport był wtedy naprawdę czarny. Bardzo dosłownie. Tor czarny, zawodnicy cali czarni po biegach. Pamiętam, że startowało się dosłownie na gumę od majtek, którą trzymał sędzia. Patrząc z obecnej perspektywy to były bardzo wesołe czasy. 

Miał Pan bardzo poważne związki z żużlem od najmłodszych lat również z innych powodów. Mam tu na myśli historię pewnego pianina…

Zgadza się. W 1957 roku poszedłem do szkoły muzycznej. Potrzebne było pianino do ćwiczeń w domu, ponieważ w szkole grałem na fortepianie. Wie pan, jaki to był wtedy wysiłek dla moich rodziców, kKupno takiego pianina. To graniczyło w tamtych czasach niemalże z cudem. Ostatecznie rodzice pianino kupili, używane od Włodzimierza Szwendrowskiego czy kogoś z jego najbliższej rodziny. Pamiętam, że wtedy to pianino miało już chyba ze 100 lat (śmiech – dop. red.).

No właśnie, Włodzimierz Szwendrowski. Legenda Motoru Lublin…

Wie Pan, że ja kupę godzin zdążyłem z Włodzimierzem przegadać o żużlu. To było parę lat przed jego śmiercią. Bardzo fajny człowiek. I to prawda, że on w Lublinie był legendą. Wielki zawodnik pod każdym względem. To nie kto inny jak on pokonał dwukrotnie mistrza świata, Petera Cravena. To były inne czasy, polski żużel był odcięty wtedy od świata. Nie mieliśmy dostępu do sprzętu i takie zwycięstwa jak te nad Cravenem wiele znaczyły. Bez wątpienia wielka gwiazda polskiego żużla. Nie mam żadnych wątpliwości. 

Kolejną, ale już nie polską gwiazdą, był w Lublinie Hans Nielsen.

Z Hansem miałem wielokrotnie kontakt. Ale do końca życia najbardziej będzie mi się kojarzył z pierwszym meczem w barwach Motoru przeciwko ekipie ROW-u Rybnik. Wie pan, kto go wtedy pokonał?

Tak. Eugeniusz Skupień i była to sensacja niemała.

Zgadza się. Dobra pamięć (śmiech – dop. red.). Wtedy Hans, jak przyjechał, to pokazał, jaka różnica dzieliła Polskę od zachodu. Motocykl jak prosto z salonu, Hans ubrany jak z salonu mody. Nasi żużlowcy wszyscy wyglądali wtedy nad wyraz ubogo. Pamiętam, że stadion wtedy dosłownie pękał w szwach. Idę o zakład, że było ponad dwadzieścia tysięcy widzów. Przegrał, tak jak obaj pamiętamy, ze Skupieniem i też trochę mit od razu prysł, że obcokrajowcy to nadludzie. Każdy może wygrać i przegrać. Jeśli chodzi o jazdę, to stylem i sposobem jazdy odbiegał wtedy kolosalnie od innych. To był wielki stylista. Jeździł jak, by jego motocykl poruszał się po szynach. Jako człowiek to bardzo kulturalna, miła osoba. Takim go po dziś dzień pamiętam. 

Krzysztof Cugowski z Romualdem Lipko oraz Zenonem Plechem

Miał Pan okazję przejechać się motocyklem żużlowym. Przyznam, ja też. Wrażenie, jakby jechało się ścieżką w lesie, tak wąsko…

Z tą ścieżką to się zgadza. Też miałem takie skojarzenie. No i to poczucie szybkości, gdy tak naprawdę jedzie się bardzo wolno. Ja jechałem w czasach świętej pamięci Witka Zwierzchowskiego. Tor był kartofliskiem. Po swojej przejażdżce mocno się dziwiłem, jak bolą ręce od trzymania kierownicy, pomimo tego, że mam praktykę z normalnego motocykla. Ktoś, kto mówi, że wie wszystko o żużlu, a nigdy nie jechał choćby jak my turystycznie po torze, powinien po prostu nic nie mówić. Diametralnie inna perspektywa z trybun, telewizji, a inna jak się siedzi na sztywnym motocyklu. Dlatego też szanuję bardzo wszystkich zawodników. Wiem, ile ich jazda kosztuje wysiłku. Bez względu na wyniki, każdy z nich podejmuje się tego, co dla przeciętnego człowieka jest po prostu niewykonalne. 

Miłość do żużla synowie otrzymali z urzędu…

Zgadza się. Nie mieli wyboru (śmiech – dop. red.). Tak na poważnie to ostro kibicujemy Motorowi. Mamy tylko ten problem, że prowadzimy życie, jakie prowadzimy. Nasze koncerty to głównie sobota i niedziela. Sobota to Grand Prix, niedziela – liga. To mocno nam przeszkadza w śledzeniu żużla.

Rozumiem, że jeśli występ na scenie koliduje z żużlem, to Krzysztof Cugowski ma swojego osobistego, żużlowego suflera…

Oczywiście, że nie może być inaczej. Nie ukrywam, że jeśli te dwa tematy się pokrywają, jest obok mnie ktoś na scenie, kto co jakiś czas szepnie mi coś do ucha o aktualnej sytuacji torowej. 

Parę dni temu kontuzji uległ Grzesiu Zengota… 

Proszę mnie już nie dobijać. Powiem panu tak – nad Motorem wisi po prostu jakieś fatum chyba. Najpierw brakuje konkretnego zawodnika. Kontraktują go, sytuacja się uspokaja, patrzę bardziej pozytywnie, a tu kontuzja Grzesia. Zastanawiam się, czy Zengota zdąży wrócić na pierwszą kolejkę. Bo jak tak sobie kalkuluję, to jeśli my przegramy z GKM-em Grudziądz, to nie ma czego chyba w ekstralidze szukać. GKM musimy po prostu pokonać. Jeśli przegramy, to – powiem kolokwialnie – chyba można na starcie zwijać manele. Nie wiem, kim my pojedziemy. Jeszcze Łaguta może u nas startować dopiero od maja… Mam nadzieję, że doprowadzą szybko Grzesia do zdrowia. 

Swego czasu brał Pan udział w nagraniu piosenki o żużlu…

Tak, nagraliśmy z jednym takim zespołem piosenkę o żużlu. Moim zdaniem nawet fajnie to wyszło. Nie jest to hymn oficjalny klubu, ale mam nadzieję, że piosenka będzie grana na stadionie Motoru. 

Najlepsza, Pana zdaniem, trójka zawodników, która startowała w barwach lubelskiego Motoru to?

Nie będę tu odkrywczy. Dla mnie to tak, pierwszy – Włodzimierz Szwendrowski. Wielki zawodnik, no i to pianino (śmiech – dop. red.). Drugi to Hans Nielsen – za całokształt na torze oraz poza nim. A trzeci to nasz Marek Kępa. 

Zmieniłby Pan coś w polskim żużlu?

Nie będę tu wchodził w nie swoją działkę, ale powiem panu jedno. Czy naprawdę nikt nie widzi, że ten polski żużel zrobił się w parę lat kompletnie przegrzany? Dla mnie to jest jasne i oczywiste. Wmontowano w ten żużel za duże pieniądze. Nie mam tu na myśli zawodników. Jest trochę za bogato, a jeśli w życiu jest za bogato, ulega się fikcji i traci czujność. Pewne rzeczy nie idą ze sobą w parze. Dalej nie będę kontynuował…

Panie Krzysztofie, za miesiąc start ligi. Kto, Pana zdaniem, ją wygra, a kto zostanie indywidualnym mistrzem świata? 

Myślę, że jest kilku kandydatów do tytułu DMP. Leszno, Zielona Góra, może coś podziała Gorzów. Powiem panu, że nie wiem, co się od paru lat dzieje z Toruniem. Kiedyś to był bardzo groźny zespół. Teraz, mam wrażenie, coś tam jest niedobrego i ciężko zlokalizować problem. Jeśli chodzi o indywidualnego mistrza świata, to bardzo dopinguję dwóch naszych zawodników: Bartka Zmarzlika i Patryka Dudka. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA