Fot. Mateusz Wójcik
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kolejna kobieta w żużlowym światku. Kinga Hepel to pochodząca z Rzeszowa, biegle władająca językiem angielskim dyplomowana ekonomistka z wykształcenia. Żużlem interesuje się od zawsze, a od ponad 10 lat pełni funkcję menedżera w teamie Martina Vaculika. Dlaczego Słowak po sześciu latach odszedł z Tarnowa? Dlaczego tylko rok był w Toruniu? Zapraszam na rozmowę z kobietą, która o Martinie wie prawie wszystko.

Pani Kingo, w jaki sposób zaczęła się Pani przygoda z żużlem?

Pracowałam w firmie Marma Polskie Folie w Rzeszowie w czasach, gdy ta wspierała klub żużlowy. Z racji mojej znajomości języka angielskiego zostałam oddelegowana do kontaktu z zawodnikami zagranicznymi. Tak zaczęła się moja zawodowa przygoda z żużlem, bo tak naprawdę żużlem zostałam zaszczepiona jako małe dziecko przez mojego ojca, który pochodzi z Leszna i na mecze uczęszczał regularnie.

Czym się Pani zajmuje, gdy nie jest Pani menedżerem?

Oczywiście kocham żużel, ale nie jest to jedyny sport, który mnie interesuje. Oprócz speedway’a oglądam piłkę nożną, kolarstwo, tenis i wiele innych dyscyplin. Od dziecka kibicuję drużynie AC Milan. Ponadto dużo czytam, czasami piszę. Muzyka – rock i cięższe klimaty, jedzenie – raczej ostre. Na chwilę obecną na wiele dodatkowych rzeczy nie mam po prostu czasu, bo praca menedżera żużlowego często ma wymiar 24/7.

Jak Pani trafiła do teamu Martina Vaculika?

Poznaliśmy się z Martinem jak przyszedł do Rzeszowa jako bardzo młody i niedoświadczony zawodnik. Mimo że rzeszowski klub miał już swoje perypetie to Martin bardzo chciał iść dalej, rozwijać się. Natrafiliśmy na siebie i w ten sposób zaczęliśmy współpracę, która od ponad 10 lat trwa do dzisiaj.

Za co jest Pani dokładnie odpowiedzialna?

Przede wszystkim, czuwam przy rozmowach kontraktowych, poszukuję kolejnych sponsorów, zajmuję się logistyką, finansami, ale zdarza mi się także zamawiać buty czy rękawice żużlowe. Jestem też wsparciem mentalnym dla mojego szefa.

Czy, poza Martinem, reprezentuje Pani jeszcze kogoś?

Czasem zdarza mi się pomóc innym żużlowcom w formie prawnej – bo też doradztwem się zajmuję, ale to jest raczej doraźna pomoc. Na stałe współpracuję tylko z Vaculikiem.

Słowak od ponad 10 lat powierza swój zawodowy los menedżerce Kindze Hepel. Fot. Mateusz Wójcik

Za social media też Pani odpowiada?

Nie, Facebooka czy Instagrama prowadzi nam Mateusz Wójcik z Zielonej Góry. To doskonały fachowiec, który jest świetny w tym co robi. Jestem zwolennikiem teorii, że należy zatrudniać osoby, które są specjalistami w swoich dziedzinach, a nie dokładać kolejnych obowiązków osobom, które muszą skupić się na zupełnie czymś innym.

Czy z racji Pani płci jest łatwiej znaleźć osobę chętną do sponsorowania żużlowca?

W ogóle tego nie odczuwam. Chcę powiedzieć, że szukanie sponsora w Polsce dla zagranicznego żużlowca jest bardzo trudne. Mamy tu przecież wielu świetnych żużlowców i polskie firmy wolą wspierać swoich zawodników. Na Słowacji żużel jest mało popularny. To też utrudnia mi poszukiwania.

Martin sześć lat reprezentował barwy Unii Tarnów. Miał etykietę zawodnika, który zostaje na dłużej w danym klubie. Tymczasem w ciągu ostatnich czterech lat aż trzykrotnie zmieniał przynależność klubową. Dlaczego?

Proszę zauważyć, że większość czasu jednak Martin spędził w jednym klubie. W Tarnowie miał bardzo dobry okres. Wiele razy mimo korzystniejszych finansowo ofert z innych klubów decydowaliśmy się przedłużać umowy, ale w pewnym momencie działacze z Tarnowa musieli szukać już oszczędności i za wspólnym porozumieniem zdecydowaliśmy się opuścić „Jaskółki”. Zdecydowaliśmy się na transfer do Torunia. Była to dla nas bardzo duża zmiana, ale niestety po roku współpraca się zakończyła. Po prostu nie zaiskrzyło. Wiem, że o Martinie w tamtym czasie nie mówiło się dobrze…

Nie miał on życiowego sezonu w Toruniu. Zdecydował brak chemii z Przemysławem Termińskim czy ówczesną drużyną?

Wiele osób mówi, że Martin miał wtedy słaby sezon, ale proszę zobaczyć z jaką średnią zakończył rozgrywki! Przecież to była średnia na poziomie 2,000 pkt na bieg. Życzę każdemu zawodnikowi tak nieudanego sezonu. Na kwestie organizacyjne i finansowe w Get Well Toruń nie mogę powiedzieć złego słowa. Ale tak jak już wcześniej mówiłam, nie zaiskrzyło, czegoś zabrakło. To mój ostateczny komentarz odnośnie naszego rozstania z toruńskim klubem.

Potem nastąpił dwuletni pobyt w Gorzowie, po czym Martin zdecydował się na przejście do lokalnego rywala zza miedzy.

Zgadza się. Było nam w Gorzowie bardzo dobrze, ale mamy już ten okres za sobą, różne względy zadecydowały o zmianie klubu i nie chciałabym już do tego wracać. Mieliśmy dużo ofert i decyzja o zmianie barw klubowych nie była łatwa. Cały ten antagonizm między klubami napędzają w głównej mierze kibice. Martin ma wielu kolegów z Gorzowa. Do dzisiaj się kumpluje z Bartkiem Zmarzlikiem czy innymi zawodnikami. Martin jest już doświadczonym żużlowcem i to, że przeszedł do lokalnego rywala niczego u niego nie zmienia. Proszę spojrzeć na to w ten sposób: zawodnicy mają pozakładane swoje firmy, muszą odprowadzać podatki, opłacać mechaników. Na żużlu zarabiają na życie.

Tegoroczny sezon jest bardzo udany w wykonaniu Martina Vaculika Fot. Mateusz Wójcik

Ten sezon w wykonaniu Słowaka jest bardzo dobry. Udane występy podczas Grand Prix Szwecji, komplet punktów w Lublinie czy piąta średnia 2.353 pkt w PGE Ekstralidze na mecz obrazują, jaki jest skuteczny. Czy Martin coś zmienił w przygotowaniach?

Poprzedni sezon zaczęliśmy bardzo groźną kontuzją, która wyeliminowała nas na prawie dwa miesiące z uprawiania żużla. Ta kontuzjowana noga już nigdy nie będzie tak bardzo mogła być eksploatowana w codziennym życiu jak przedtem. Co prawda w jeździe na motocyklu to nie przeszkadza, ale Martin będzie to odczuwał już do końca. W sytuacjach stresowych potrafi doskonale się zdystansować, wyciszyć. Wiadomo, że to bardzo ciężki sport. Bywają trudne momenty, ale „Vacul” jest już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że wie, jak się zachowywać. W tym roku wszystko układa się, póki co, bardzo dobrze.

Jakim szefem jest Słowak?

Po tylu latach jesteśmy już niemal jak rodzina. Dawno temu się dotarliśmy. Ze współpracy jestem bardzo zadowolona.

Opowie Pani jakąś zabawną historię związaną z Waszą współpracą?

Pamiętam, jak kiedyś po Grand Prix w Cardiff, to był chyba 2013 rok, dostałam telefon bodajże o 5 rano, że chłopaki zaspali na samolot do Polski… Szybko trzeba było załatwiać inny samolot, potem jakąś awionetkę. W ostatniej chwili udało się zdążyć na mecz ligowy. Czasem i na takie zdarzenia muszę szybko reagować.

Wiąże Pani swoją przyszłość z żużlem czy jakąś inna gałąź działalności bierze Pani pod uwagę?

Na chwilę obecną chciałabym zostać przy żużlu oraz zintensyfikować swoje działania w zakresie pomocy dla zawodników. Liczę bardzo w tym aspekcie na Krzysztofa Cegielskiego, który finalizuje już prawnie założenie związku zawodowego dla zawodników. Będzie wtedy można bardziej chronić żużlowców.

Przed nieuczciwą działalnością klubów?

Nie tylko…

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiał: ŁUKASZ BRUNACKI