Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kamil Cieślar egzamin na licencję żużlową zdał w 2008 roku, w barwach Rybek Rybnik. Niestety, nie było mu dane przez dłuższy czas cieszyć kibiców swoją jazdą. 9 czerwca 2010 roku podczas zawodów młodzieżowych w Częstochowie zaliczył fatalny w skutkach upadek, który przerwał jego karierę. Na ostatnim łuku czwartego okrążenia nad motocyklem nie zapanował Marcin Bubel. Kamil nie miał czasu na reakcję, uderzył w swojego kolegę z toru, a potem z pełnym impetem uderzył o dmuchaną bandę. Skutkiem tego upadku był poważny uraz kręgosłupa i konieczność poruszania się na wózku inwalidzkim.

– Niedawno zmieniłem pracę, co prawda nie pracuję w zawodzie, bo ukończyłem studia na kierunku hotelarstwo i gastronomia, a na co dzień zajmuję się dystrybucją węgla kamiennego na szeroką skalę – mówi w rozmowie z naszym portalem rybniczanin, dając tym samym do zrozumienia, że wciąż obraca się w zawodowej sferze związanej z czarnym kolorem.

– Cieszę się z tego co mam, bo osobie na wózku niejednokrotnie jest ciężko znaleźć pracę. Rehabilituję się cztery razy w tygodniu, raz są to dwie godziny, a trzy razy są to godzinne sesje. Staram się godzić pracę zawodową i rehabilitację z czasem prywatnym, tym bardziej w okresie zimowym, kiedy szybko zapada zmrok i dzień nie trwa długo.

Kamil Cieślar z Mikkelem Michelsenem

Pomimo ciężkiej kontuzji Kamil, który 9 stycznia obchodził swoje urodziny, nie traci pogody ducha i wiary w to, że kiedyś stanie na własne nogi. Do tej pory w ramach prowadzonej rehabilitacji odwiedził m.in. Tajlandię, gdzie poddał się leczeniu z wykorzystaniem komórek macierzystych.

– Próbowałem tego na samym początku, przyniosło to efekt, ale na dzień dzisiejszy nie stać mnie na takie leczenie. Jeden wyjazd kosztuje około 100 tysięcy złotych. Jeśli tylko miałbym taką możliwość, to wyjechałbym ponownie na takie leczenie.

Jak podkreśla, nie chce ryzykować metod leczenia, które nie są sprawdzone, i nie chce być „królikiem doświadczalnym”.

– We własnym zakresie dbam o swoją sprawność fizyczną, o to, aby moje nogi i mięśnie odpowiednio wyglądały, jak u zdrowego człowieka. Szczerze powiem, że wolę spokojnie poczekać na naturalny rozwój medycyny i wtedy podjąć kroki, które z dużą dozą prawdopodobieństwa pomogą mi wrócić do sprawności, niż ryzykować i usłyszeć, że nie zakwalifikuję się do programu, bo uczestniczyłem w innych zabiegach. Zdrowie ma się jedno, i trzeba o nie dbać, tym bardziej w mojej sytuacji. Nie chcę niczego sztucznie przyspieszać. Miałem okazję korzystać z egzoszkieletu, a teraz po domu staram się poruszać z wykorzystaniem balkonika. Staram się „pionizować”, traktuję to jako element rehabilitacji – podkreśla 29-latek.

Kamil Cieślar jeździ obecnie na tzw. aktywnym wózku, co w opinii lekarzy z którymi się spotyka, jest wielkim osiągnięciem.

– Jestem odpowiednio rozciągnięty, w dobrej kondycji fizycznej, i kiedy wjeżdżam do lekarza to niektórzy wręcz myślą, że robię ich „w balona”. Powinienem jeździć na wózku z wyższym stanem, więc jest to moje wielkie osiągnięcie. Staram się cały czas żyć aktywnie, i to chyba jest moim największym sukcesem. Jestem w kontakcie z Marcinem Momotem, menadżerem Antonio Lindbaecka, mamy się razem wybrać na siłownię – dodaje Cieślar.

Miesięczny koszt rehabilitacji to około trzy tysiące złotych, chociaż jak przyznaje Kamil, jest to studnia bez dna.

– Rehabilitacja jest jak auto, które chce się tuningować. Można na nią wyłożyć 500 złotych miesięcznie, można wyłożyć dwa tysiące, można wyłożyć sto tysięcy. Ja wykładam tyle, ile jestem w stanie, aby to miało sens, i aby moje nogi miały ruch. Rok czasu po wypadku wszyscy się angażowali w pomoc, ale ten „boom” się już skończył. Dlatego jestem bardzo wdzięczny kibicom i sponsorom, którzy pamiętają o mnie – gdyby nie 1% od nich prawdopodobnie zostałbym bez rehabilitacji.

Pomimo odniesionej kontuzji Kamil Cieślar nie żałuje, że usiadł na motor żużlowy.

– Powiem szczerze, że zrobiłbym to jeszcze raz, gdybym miał to zrobić. Wypadek nie zdarzył się z mojej winy, moja psychika na tym nie ucierpiała. Gdybym teraz stanął na nogi, to próbowałbym usiąść na motocykl, żeby nawet móc pojeździć amatorsko. Im bliżej sezonu żużlowego, tym bardziej tym żyję i wyczekuję. Na początku miałem tak, że kiedy zaczynał się sezon, to kręciła mi się łezka w oku. Zawodnicy kręcili pierwsze okrążenia, a ja musiałem nadal walczyć o siebie – przyznaje szczerze i dodaje, że swoją sympatią stara się obdzielać wszystkie kluby.

– Kibicuję przede wszystkim Polakom w Grand Prix, skupiam się na lidze, ale nie na klubach jako takich. Oczywiście kibicuję Rybnikowi i Częstochowie, to są kluby które zasługują na to co najlepsze, chodzi tam dużo kibiców, którzy robią świetną atmosferę. Ale przede wszystkim kibicuję Polakom, tym bardziej, że swoją karierę na minitorze zaczynałem w tym samym czasie co np. Bartek Zmarzlik, Patryk Dudek czy Maciej Janowski, którzy teraz walczą w Grand Prix – kończy Kamil Cieślar.

Były żużlowiec współpracuje z fundacją VOTUM z Wrocławia, która wspiera go w powrocie do zdrowia.

TOMASZ KANIA

Poniżej podajemy numery kont, na które chętni mogą wpłacać środki:

Kamil Cieślar

34 1940 1076 6094 9473 0000 0000 (konto prywatne)     

Pomoc wyrazić można przekazując 1% podatku

Fundacja Votum, KRS: 0000272272 z dopiskiem „dla Kamila Cieślar”

oraz bezpośrednio, na konto Fundacji

32 1500 1067 1210 6008 3182 0000 z dopiskiem „dla Kamila Cieślar”

Redakcja portalu Po-bandzie.com.pl z góry dziękuje za okazaną pomoc.