Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pięciokrotnie stawał na najwyższym stopniu podium Wielkiej Brytanii. Tyle samo razy stawał na podium turniejów Grand Prix. Był okres, kiedy Anglicy widzieli w nim nadzieję na kolejny tytuł indywidualnego mistrza świata. W Polsce bronił barw między innymi klubów z Rzeszowa czy Wrocławia. W tym roku Scott Nicholls obchodzi swój srebrny jubileusz startów w lidze angielskiej. W zespole Wolverhampton zastąpi kontuzjowanego Jacoba Thorssella.

– Swój debiut zaliczyłem 29 czerwca 1994 roku w lidze angielskiej. To był i smutny, i radosny dzień mojego życia. Popołudniem tego samego dnia zmarł mój dziadek i tak naprawdę nie wiedziałem, czy sobie poradzę wtedy sam ze sobą. Pamiętam, że uznałem jednak, iż siedzenie w domu niewiele jest w stanie zmienić i pojechałem ostatecznie na stadion – wspomina na łamach Speedway Star Anglik.

Jak się okazuje, tamta sytuacja z debiutanckiego meczu mocno pomogła Scottowi w późniejszej karierze.

– Na pewno ten sport dał mi i daje wiele radości. Jednak w pewnym momencie zaczyna się go traktować jak codzienną pracę. Wsiadasz na motocykl i wszelkie sprawy prywatne, zmartwienia kłopoty musisz odłożyć na bok. Nie ma na nie po prostu miejsca. Wsiadasz na motocykl i jedziesz, bo to jest twoja praca na chleb. Są zawodnicy, którzy radzą sobie z tym lepiej lub gorzej. My dla kibiców jesteśmy żużlowcami, ale tak naprawdę jesteśmy też ludźmi, jak każdy z nas – kontynuuje Nicholls.

„Hot Scott”, bo jeden z jego przydomków brzmiał właśnie tak, z sentymentem wspomina czasy, kiedy w latach 90. ubiegłego wieku żużel wyglądał zupełnie inaczej.

– Zmieniło się bardzo wiele. Aż za wiele. Przecież gdy zaczynałem, to były jeszcze normalne skóry, nie wspominając o całej ewolucji sprzętowej, jaką przeszliśmy. Najbardziej mi chyba żal, że brak już tej możliwości posiadania indywidualnych kombinezonów. To dodawało dużo kolorytu. Poprzez kombinezon mogliśmy niejednokrotnie pokazać swoją indywidualność. Żużel zatracił nieco swój ówczesny urok, ale zyskał profesjonalizm. To nie ulega wątpliwości. Tak samo ma się sprawa choćby z internetem, bez którego żyć obecnie nie możemy. Kiedyś dzwoniłem do klubu i pytałem jaka jest pogoda. Mówili ok, wskakiwałem w busa, za cztery godziny byłem na miejscu i się dowiadywałem, że mecz jest odwołany. Dziś wyciągam telefon i wiem czy będą opady czy ich nie będzie. Atmosfera w parkingu i na trybunach uległa w Anglii zmianie. Kiedyś po meczu szło się do baru, byli kibice, zawodnicy. Siedziało się i rozmawiało. Dziś większość z nas nie ma na to czasu albo i ochoty. Sporo rzeczy się zmieniło – zauważa Nicholls.

Zawodnik przyznaje, że 25-lecie startów na angielskich torach nie będzie specjalnie świętowane. – Takie turnieje to w tej chwili też biznes. Nie planuję nic takiego. Zastąpię na początku sezonu kontuzjowanego Jacoba i będę chciał się przypomnieć kibicom z jak najlepszej strony. Oprócz startów być może dojdą występy w TV w roli eksperta, komentatora. Ponoć nie najgorzej mi to wychodzi – podsumowuje Nicholls.

ŁM