Joe Screen/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

„Joe Screen, ale ataaaak! Joe Screen szaleństwo. Screen bożyszczem Częstochowy!” Pamiętacie? Darłem się jak opętany, komentując decydującą akcję rudego Angola dla, relacjonującego wówczas ligowy speedway, raczkującego Polsatu. To był mecz przeciw Stali Gorzów, a o jego losach decydował ostatni bieg.

Po XIV gospodarze prowadzili 42,5:41,5. Pod taśmą liderzy Gorzowa oraz młokos Ułamek i idol Screen ze strony Częstochowy. Joe przez trzy kółka przyzwyczajał prowadzących podwójnie gości, Hamilla i Śwista, do ataków szeroko, po czym na pierwszym łuku ostatniego okrążenia wszedł krótko za koło jadącego szerzej „Twisty’ego”, w szczycie przyciął, inaczej niż dotąd, złożył łokcie po sobie, odkręcił gaz i wjechał… pomiędzy gorzowski duet.

Kierownica motocykla żużlowego ma od 70 do 90 cm szerokości. Tam między prowadzącymi, jadącymi parą, blisko siebie, gośćmi mogło być najwyżej 40, nie więcej, a ten szalony Wyspiarz to zrobił! Wyprzedził rywali, nikogo nie dotykając. Potem wjechał na pełny gaz w ostatni wiraż ostatniego wyścigu i byłem przekonany, że z impetem zaparkuje w płocie, nawet na moment zawiesiłem głos, prokurując w głowie solidny dzwon. A on przymknął delikatnie w szczycie, stając na ułamek sekundy, niemal w poprzek toru, nie pozwolił sile odśrodkowej wysadzić się z siodła na prawy bark, tylko umiejętnie operując manetką, balansując ciałem, płynnie wyszedł z łuku, wygrywając bieg, a swojej Częstochowie tym remisem w decydującym starciu, dając jednopunktowe zwycięstwo. Jednopunktowe, bo wcześniej w starciu Śwista z Anglikiem, sędzia Maciej Spychała nie podjął się wskazać triumfatora, a ówczesny regulamin pozwalał arbitrowi pozostawić sprawę nierozstrzygniętą i przydzielić zainteresowanym po połowie oczka.

Anglik był prawdziwym showmanem

W tym decydującym boju wątpliwości nie było. Screen wygrał zdecydowanie, pokazując finezję, maestrię, ogromną odwagę i determinację, tudzież szaleństwo. Dokonał niemożliwego i za to go uwielbiano wszędzie, gdzie startował.

Screen „Machine” wzorem sportowca raczej nie był. Podręcznikowy, zdrowy i higieniczny tryb życia też był mu raczej obcy. Za kanon cnót wszelakich trudno więc by go uznać. Odrobinę przysadzisty, postury nieco misiowatej, jak współcześnie „Bomber” Harris, lubił i zjeść, i wypić. A że nie były to zawsze napoje energetyzujące, to i o ówczesnych wyczynach Anglika, tych obok toru, do dziś krążą legendy. Ale na torze… Nie można było go nie uwielbiać. Swymi szarżami przypominał kumpla z reprezentacji Marka Lorama. Nie był nigdy startowcem, więc wyjścia spod taśmy zazwyczaj przegrywał z kretesem i wtedy rzucał się w pogoń. Nie dało się go nie kochać. Ambitny, szalony, z ikrą i fantazją, nie uznawał straconych pozycji i sytuacji bez wyjścia. Często był więc skuteczny, że o widowiskowości jego stylu nie wspomnę.

Kibice musieli za nim szaleć. I szaleli. Prywatnie to taki trochę Henka Gustafsson. Luzak, żartowniś i imprezowicz pierwszej wody. Być może gdyby mniej rozrywkowy i skłonny do uciech charakter, Joe osiągnąłby więcej na arenach międzynarodowych. Tylko wówczas pewnie niewielu zapamiętałoby go tak życzliwie i z taką estymą o nim mówiło. Ułańska fantazja na torze i takiż charakter. Jak uczy stara, wojskowa przyśpiewka z moich okolic: „Mają jaja jak z mosiądza, to ułani są z Grudziądza”. Joe Screen kojones miał z pewnością twarde, inaczej nie potrafiłby dokonywać takich cudów, jak ten w meczu z Gorzowem. A na kilka sukcesów także zapracował.

Screen startował w cyklu Grand Prix w latach 1996-2002

Urodzony 27 listopada 1972 roku w Chesterfield żużlowiec debiutował w sezonie 1989, startując dla Belle Vue Aces. Pierwsze osiągnięcie zapisał na swym koncie już w roku następnym, zdobywając złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Juniorów Wielkiej Brytanii. Ledwie trzy lata po domowym tytule był już światowym królem młodzieżowego ścigania. 14 sierpnia 1993 na obiekcie w Pardubicach pokonał, po dodatkowym biegu, Szweda Mikaela Karlssona, potem znanego jako Max (obaj po 14 punktów), oraz brązowego Norwega… Rune Holtę, który z kolei ograł w barażu zdobywcę także 10 oczek, Polaka, Piotra Barona, choć temu ostatniemu, po drodze, przydarzył się jeden defekt. Mistrz Screen przegrał wtedy nieoczekiwanie, w trzeciej serii, z faworytem gospodarzy, Tomasem Topinką, zaś srebrny Szwed uległ już na „dzień dobry” właśnie Anglikowi, którego wyższość musiał przełknąć potem raz jeszcze, podczas wyścigu barażowego.

Ten juniorski championat to właściwie zwieńczenie światowych dokonań Screena. W latach 1996-2002 startował co prawda w Grand Prix, ale najwyższe, 6. miejsce w klasyfikacji końcowej, zajął w 1999 roku. W roku 2001 był pełnoprawnym uczestnikiem cyklu, ale nie wystąpił ani razu, bo miał całoroczną przerwę, spowodowaną przez kontuzję. Dwukrotnie był nasz bohater medalistą DMŚ. Srebro zdobył w sezonie 2000 podczas finału w Coventry, gdzie osiągnął 12 punktów, zaś brąz 8 lat wcześniej (1992), w szwedzkiej Kumli. Tam dowiózł raptem 2 oczka, ale wystąpił w drużynie i medal wywalczył. Na krajowym podwórku także zdołał się zapisać jako senior. Screen tytuł Indywidualnego Mistrza Wielkiej Brytanii zdobywał dwukrotnie: w 1996 i 2004 roku.

Przy jego predyspozycjach, waleczności, ambicji, umiejętnościach technicznych, mogło być pewnie piękniej i więcej. Przeszkodziły zapewne opisane wyżej skłonności do uciech. Jednak Joe „Machine” Screen pozostanie postacią barwną, kolorową, fascynującą. Zapamiętam go jako fightera i luzaka, zawsze uśmiechniętego od ucha do ucha i życzliwego ludziom. Takim był kowbojem, mimo że nie ze Stanów, a z Wysp Brytyjskich.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI