Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W najbliższym sezonie jako prezes, a zarazem właściciel  klubu żużlowego będzie pracował nad tym, aby bydgoska Polonia wracała powoli do lat świetności. Wielu kibicom Jerzy Kanclerz wciąż kojarzy się jednak z wyjątkowym kibicem, który jako jedyny Polak nie opuścił żadnego turnieju Grand Prix! Rozmawiamy m.in. o hokeju na trawie, Polonii, problemach z wyjazdami na rundy IMŚ oraz Władysławie Gollobie.

Kiedy zrodziła się u Pana miłość do żużla i hokeja na trawie? O tym drugim upodobaniu wie mało kibiców speedwaya.

Obie miłości zrodziły się we mnie, kiedy byłem dzieckiem. Jestem wychowany w środowisku hokeja na trawie oraz tenisa i tenisa stołowego. Pochodzę z Rogowa k.Gniezna, a tam od 1947 roku funkcjonuje klub hokeja na trawie LKS Rogowo. Jednym z jego założycieli był mój ojciec. Ja sam w wieku ośmiu lat zacząłem uprawiać hokej na trawie i tenis. Później trenowanie hokeja przerodziło się w moją działalność w tej dyscyplinie sportu, co trwa do dziś. Jeśli natomiast chodzi o żużel, był to 1961 rok. Zabrał mnie wtedy na zawody żużlowe w Gnieźnie ojciec. To był trójmecz Czechosłowacja – ZSRR – Polska. Z zawodów pamiętam niewiele, ale bakcyl został połknięty. Pamiętam, że była później awantura w domu, bo mnie i siostrę tato ubrał w białe koszule. Po naszym powrocie mama denerwowała się, że wróciliśmy umorusani, a tato ze spokojem odpowiedział: no przecież byli w końcu na żużlu. 

Lata szkolne to dalszy rozwój żużlowego bakcyla…

Już nie mogło być inaczej. Szkoła średnia była w Toruniu, a wiadomo, jak tam żużel był popularny. Mieszkałem w internacie, znalazłem sobie też odpowiednie środowisko żużlowe. Od drugiej klasy szkoły średniej byłem przewodniczącym sekcji żużlowej i  prowadziłem radiowęzeł, w którym między godz. 18.30 a 19.30 prowadziłem sportową zgadulę. Układałem pytania i to mnie coraz bardziej przekonywało do późniejszej aktywności w sporcie pod różnymi formami. 

Ja kojarzę, że Jerzy Kanclerz to ta osoba, która w latach 90. minionego wieku organizowała grupowe wyjazdy kibiców na imprezy żużlowe…

Tak było. Moje wyjazdy na żużel zaczęły się w 1990 roku od podróży do Bradford. Trwają one do dziś, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że teraz liczba uczestników to maksymalnie jeden bus na zawody w Pradze czy Krsku. Imprezy rozgrywane dalej to już w dzisiejszych czasach przemieszczanie się samolotem i na miejscu wypożyczanie samochodu. Trochę tych wyjazdów mam na swoim koncie i, o ile tylko zdrowie pozwoli, będę je kontynuował. Do tej pory mam zaliczonych 225 turniejów, a kolejne moje wyzwanie to dobić do 250. 

Co sprawiło, że zaczął Pan tak często podróżować na zawody z cyklu Grand Prix?

Przede wszystkim miłość do żużla, ale, nie ukrywam, również kibice, którzy ze mną jeżdżą. Zacząłem od Grand Prix w 1995 roku i tak jeżdżę do dziś. Lubię tak spędzać czas i przebywać w środowisku sportowym. Powiem tyle, że byłem już na czterech pogrzebach ludzi, którzy ze mną jeździli i chyba na weselach dwóch małżeństw, które poznały się przy okazji moich wyjazdów. Najbardziej cieszy mnie jednak to, że osoby, które ze mną jeżdżą, są zadowolone. To mi daje największą satysfakcję. 

Jakieś ciekawsze  historie z wyjazdów, które zostały w pamięci?

Historii jest sporo, ale ta, która wpada do głowy jako pierwsza, to przełożone Grand Prix w Landshut. Pamiętam, że na drugi dzień Tomek był chyba szesnasty, a ósmy Piotrek Protasiewicz. Satysfakcję dało mi wtedy komentowanie zawodów wraz z Tomaszem Zimochem, który poprosił mnie wtedy, aby przyprowadzić mu na wywiad Protasiewicza. Wracając do soboty, zawody przełożone, ustalamy, że zostajemy i jedziemy do Monachium szukać noclegu. Akurat wtedy grał tam Michael Jackson. Pamiętam, że jak wróciłem do autokaru i podałem cenę noclegu jaki nam zaproponowała hotelowa recepcjonistka, to skończyło się tym, że spaliśmy w autokarze, który zaparkował gdzieś na stacji benzynowej. Jednak rano była tradycyjna zaprawa, toaleta i marszobieg nawet. Z sentymentem wspominam te czasy i jestem podczas prac nad książką, w której te nasze historie opisuje. Raz też podczas wyjazdu do Terenzano powstało zagrożenie, że nie obejrzymy w ogóle zawodów. W okolicach Grazu popsuł się nam bus, padła skrzynia biegów. Po nieudolnych próbach ściągnięcia busa z Polski pomógł nam kolega z Krska – Tomas Urbanec , który na moją prośbę wysłał nowego busa. Ten już dowiózł nas do Terenzano.

Przejdźmy do tu i teraz. Funkcja prezesa Polonii to jest spełnienie ambicji?

Szczerze? Absolutnie nie. Pełnię obecnie, bodajże, siedem różnych funkcji sportowych i nie podchodzę do tej sprawowanej w Polonii na zasadzie realizowania swoich ambicji. Chcę po prostu, aby klub zaczął funkcjonować i powoli piął się do góry sportowo i finansowo. Najważniejsze jest dla mnie zadowolenie kibiców. Jeśli ono będzie, to wszystko będzie w porządku. 

Od dłuższego czasu przewija się kwestia zaangażowania w klub Tomasza Golloba. 

Stan zdrowia Tomka na pewno na dziś nie pozwala na pełne zaangażowanie się jego w Polonię Bydgoszcz. Mam jednak nadzieję, że Tomek powoli będzie czuł się coraz lepiej i jeszcze szerzej mi pomagał. Życzę sobie, aby nadszedł czas, kiedy regularnie będzie mi pomagał i przyjeżdżał na Sportową do klubu. Najważniejsze, aby Tomek zaczął ponownie przebywać wśród ludzi. To, że tak wielki mistrz tego sportu mi pomaga, to tylko dla mnie wielkie wyróżnienie. 

Sportowy cel dla Polonii w sezonie 2019 to…

Cel sportowy jest taki, aby awansować do play-off. Silne są na papierze Opole oraz Krosno. Na pewno każdy mecz będziemy chcieli wygrywać, ale jak będzie finalnie, to dopiero zobaczymy w sezonie. Mam taki charakter, że nie lubię przegrywać i na pewno będziemy walczyli w każdym spotkaniu o jak najlepszy wynik.

Celem finansowym będzie z kolei… 

Tu też nie ma żadnej tajemnicy. W 2019 roku chcę osiągnąć, powiedzmy, matematyczne zero, czyli pozbyć się ciążących na klubie zobowiązań. Mamy na chwilę obecną około 750 tysięcy zobowiązań i trzeba to jak najszybciej spłacić. Z tego miejsca dziękuję prezydentowi miasta, Rafałowi Bruskiemu za pomoc, którą nam okazuje. 

Najważniejsza kwestia to ponowny powrót kibiców na stadion Polonii. Na jaką frekwencję liczy Pan w sezonie 2019?

Odpowiedź najprostsza to – na jak największą. A poważnie, jeśli na mecze będzie przychodziło regularnie po 2500-3000 kibiców, to będzie już w porządku. Każdą frekwencję powyżej uznam za wartość dodaną. Mam nadzieję, że kibice zobaczą, iż żużel w Bydgoszczy zmienia się na lepsze i będą coraz liczniej przychodzili na nasze spotkania. 

Podstawa to sponsorzy. Jak na dziś wygląda sytuacja z ich pozyskiwaniem?

Obecnie mamy czterech sponsorów i cały czas pracujemy nad kolejnymi. Mówię tylko o tych, którzy już wpłacili środki, a tych jest właśnie czterech. Z tego miejsca bardzo dziękuje Łukaszowi Chojnackiemu, który społecznie angażuje się w poszukiwanie środków i rozmowy z potencjalnymi darczyńcami. Łatwo nie jest, ale jak to mówią, każdy początek jest trudny. Dużo czasu nas to wszystkich kosztuje, ale zrobimy wszystko, aby odbudować Polonię. 

Jest coś do zmienienia w polskim żużlu?

Powiem szczerze, nie wiem. Nie zastanawiam się nad tym. Ja skupiam się na swojej pracy w Polonii. Na pewno należy unikać takich sytuacji, jaka miała miejsce niedawno z panem Nawrockim. Dużo straci pierwsza liga, kiedy pojedzie w siedem zespołów. Lepszy bez wątpienia byłby układ z czterema parami, ale jest jak jest.

Polonia miała szansę wystartowania w konkursie i dołączyć do pierwszej ligi…

Tak, miała. Podziękowaliśmy jednak i wystartujemy tym samym w najniższej klasie rozgrywkowej. Tu nie chodziło nawet o finanse, ale o to, że po analizie składów była minimalna szansa powalczenia z jednym zespołem. Czyli z góry bylibyśmy skazani na porażkę, a to mija się z celem i tyle. Wzmocnienia. Dziennikarze pisali: Koza, Grajczonek czy Hancock, ale to z kolei przekroczyłoby nasz zaplanowany budżet. Naprawdę wolimy robić coś powoli, ale z głową i towarzyszącym temu rozsądkiem. Gdybym miał 15-20 procent szans na utrzymanie, to ryzyko bym podjął. Wedle mojej analizy miałem nie więcej niż  pięć procent i tym samym podjętą decyzję uważam za słuszną. 

Leszek Tyllinger twierdzi że brak ryzyka i tym samym brak udziału w konkursie  jest błędem…

To, co twierdzi pan Tillinger, mało mnie interesuje i ja nie będę się przerzucał argumentami czy zarzutami, bo nie o to tutaj chodzi. Pan Tillinger niech sobie przypomni, jak to było z dostawianą trybuną podczas Grand Prix w 2014 roku. Wtedy pokazał, jak się ryzykuje mimo ostrzeżeń. Powiem jedno – Leszek Tillinger czy Władysław Gollob mają swoje lata i  powinni się zastanowić, o czym tak naprawdę mówią i rozmawiają, a nie wymądrzać się i polemizować na łamach mediów. To nikomu ani niczemu już absolutnie nie służy. 

Kto z zawodników Polonii odpali w sezonie 2019?

Zbudowaliśmy drużynę z sześciu zawodników zagranicznych. Liczę, że Bach, Berge i Wells będą w sumie zdobywali 24 punkty w meczu. Dużo oczekuję od Kamila Brzozowskiego. To poukładany chłopak, jesteśmy w kontakcie i wierzę, że będzie wzmocnieniem. Jak ma się sprawa z Oskarem i Damianem, każdy kibic wie. Jest Curyło, który dostanie od nas sprzęt i ma po prostu jechać. Myślę, że postawa Mikiego może też być znacząca in plus lub minus. Czy ktoś odpali? Nie wiem i w prognozy się nie bawię. Po sezonie będziemy wszyscy mądrzejsi o wnioski.

Czego Pan sobie życzy jeśli chodzi o Polonię i jej wyniki w ciągu najbliższych trzech lat?

Ja sobie życzę sobie tylko jednego. Chcę, abyśmy awansowali do pierwszej ligi i poukładali klub finansowo. Jeśli to nam się powiedzie, uznam swoje życzenie za spełnione. 

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA