Dzięki inicjatywie Jarosława Gamszeja będzie można zanurzyć się w dziejach bydgoskiej Polonii
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Człowiek z pasją. Jarosław Gamszej z Bydgoszczy jest kolekcjonerem pamiątek żużlowych, organizatorem corocznych spotkań byłych żużlowców, a także inicjatorem powstania muzeum żużla w Bydgoszczy. A skoro muzeum, to rozmawiamy… jak kustosz z kustoszem.

Dowiedziałem się, ze zdziwieniem, że nic nie zapowiadało Twojej miłości do żużla. Czy to prawda, że pierwsze, dziecięce jeszcze spotkanie z żużlem i cała otoczka czarnego sportu przeraziły Cię raczej niż zafascynowały?

Tak, tak. Byłem w parkingu z ojcem i przyznam, że bardzo mnie to wszystko przeraziło, ten czarny widok, hałas i… wszystko po prostu było czarne. Nawet czarna była czekolada, którą podawał mi Rajmund Świtała. Pamiętam, siedział na ławce i podawał mi odpakowaną czekoladę, traktowaną wtedy jak izotoniki czy energetyki. Ale pamiętam, że gdzieś tam w głowie przechodził mnie dreszcz emocji. Takiej czarnej emocji.

Mimo wszystko wciągnęło Cię na tyle, że stałeś się wielbicielem żużla, który, jak rozumiem, jest sportem numer jeden w Twoim mieście?

Tak. Zdecydowanie. Trochę rywalizował Zawisza. Wiadomo, gdy Zawisza był w pierwszej lidze, piłka nożna była bardzo popularna, no ale od kilku lat nie ma już piłkarzy w ekstraklasie. Żużel to sport, który gromadził na stadionie nawet po dwadzieścia tysięcy ludzi, temu się nikt nie dziwił. Trzeba było odpowiednio wcześniej pójść na stadion, żeby zająć lepsze miejsca.

Obecność na zawodach to bilet, program, a czasem gdzieś zdobyty plakat. Powiedz proszę, czy Twoja pasja rozpoczęła się właśnie od programów czy o pasji kolekcjonerskiej zdecydowałeś od razu, wiedząc, że żużel to także puchary, medale? No i plastrony, których masz całkiem sporo, ale wciąż poszukujesz…

Gdy miałem jedenaście lat, szedłem koło stadionu. Jak zwykle, bo tak się składa, że mieszkałem dość blisko. Zawsze mnie tam ciągnęło i zawsze mnie to fascynowało. Zwłaszcza gdy zawody były po zmroku przy światłach… Ale do rzeczy. Był marzec 1973 roku, zimno. Przejeżdżałem koło stadionu rowerem, zatrzymałem się, bo akurat były zawody. Dawniej tak bywało, że wychodząc ze stadionu można było oddać bilet komuś, kto stał za ogrodzeniem, a ten mógł wejść. Jeden z kibiców wychodził wcześniej ze stadionu i powiedział, „masz, mały, bilet, wejdź sobie”. Wszedłem na stadion, na ławce znalazłem program. Mokry, no bo lało i było zimno. Mam go do dzisiaj. I tak mnie ten kolorowy program, bo Polonia ładne programy miała, zafascynował i zacząłem je zbierać. A co mnie zainspirowało do prawdziwego zbierania? Chodziłem na wszystkie treningi i tam, chyba w 1974 bądź 1975 roku, jakiś człowiek miał album ze zdjęciami, wycinkami z gazet. No to wtedy jakby mnie piorun strzelił. Ja też musiałem coś takiego mieć. Tak mnie to zainspirowało. Zacząłem te zdjęcia wyszukiwać. Wiadomo, nie było łatwo, tyle co z gazet… I tak się zaczęło zbieractwo zdjęć, proporczyków. Te można było kupować, potem także pojawiła się możliwość kupna fotografii. Dzisiaj kolekcja samej Polonii to jest kilka tysięcy zdjęć. Nie myślałem, że coś takiego jak plastron jest do zdobycia. Pierwszy dostałem od Grzesia Szymko, to żużlowiec końcówki lat siedemdziesiątych i początku lat osiemdziesiątych. Jego brat Piotr też jeździł. Ale to od Grzesia, który później zginął, jadąc na trening w Gdańsku, dostałem plastron Wybrzeża. Piękny, jeszcze końcówka lat sześćdziesiątych. I tak pomyślałem, że zawsze marzyłem, by mieć plastron z gryfem i tak się zaczęło. Od prezentu otrzymanego z rąk późniejszego mistrza świata, Tomka Golloba, w 1990 roku. Był u mnie w domu, przy okazji tego, że ja trochę rysowałem. Widział rysunek Dołomisiewicza, chciał mieć taki sam. Przyjechał z taką białą skórą, jeszcze z Gdańska. Narysowałem. Później oczywiście pytanie, co chciałbym za moją pracę, ile rysunek będzie kosztować. Powiedziałem oczywiście, że nic, ale rzuciłem tak „na rybkę”, że może plastron Polonii. No i mam. Co więcej, okazało się, że to pierwszy plastron Tomka, który dostał w Bydgoszczy, jeszcze w 1988 roku. Więc jest to mój pierwszy plastron Polonii i pierwszy Tomka Golloba. Taka ciekawostka.

Manekiny przedstawiające sylwetki zawodników z czterech kolejnych dekad nazwałeś, w wywiadzie dla TVP3 Bydgoszcz, swoimi „dziećmi”. Ale, o ile dzisiaj chyba łatwiej jest zdobyć kevlarowy kombinezon, mimo że zawodnicy są do nich przywiązani, to ze „skórami” jest chyba gorzej? Pamiętam, że przecież najpierw kombinezony były eksploatowane przez zawodników, potem przechodziły na młodzieżowców, by finalnie wylądować jako nieodłączny element wyposażenia szkółek. Tobie jednak się udaje?

Odezwał się do mnie jeden z zawodników, który jeździ w oldboyach, takiej amatorskiej lidze i powiedział, że ma kombinezon Polonii. Taki skórzany. Miał już wiele propozycji sprzedaży, łącznie z zagranicznymi kolekcjonerami, którzy oferowali kupę pieniędzy. Ale skoro jest z Bydgoszczy, postanowił, że powinien on zostać na miejscu. Coś już o mnie słyszał, w mieście mówiło się, że chciałbym coś zrobić z tymi pamiątkami, więc mi zaproponował transakcje. Kupiłem. To jest ten słynny trójkolorowy, cała Polonia, od 1987 roku, była ubrana w te kombinezony. Drążyłem temat, kto w tym kombinezonie jeździł, przeprowadzałem różne analizy, porównanie ze zdjęciami z tego okresu. Jest jeden charakterystyczny motyw. Sześć gwiazdek na nodze. Wszystkie pozostałe miały pięć, a tu jest sześć. Pomyślałem, że to musi być ślad. Mam całą drużynę na fotografiach, więc doszedłem, że Ryszard Dołomisiewicz jeździł w takim. Więc mam skórę po nim. Trochę kasy wydałem na to, ale warto. I kiedy założyłem go na manekina i popatrzyłem, to pomyślałem, że dobrze byłoby zrobić całą postać. Prezenty same wpadały mi w ręce. Paweł Bukiej dał mi kask. Bell Moto III, w którym po raz pierwszy wyprofilowana była ochrona na szczękę, takie wloty jak z „Gwiezdnych wojen”. To jest kultowy kask. Syn Marka Ziarnika dał mi gogle i rękawice z tego okresu. Jedyne, czego mi brakowało to buty, ale i te się znalazły. Nie wiem, czy od któregoś z polonistów, ale na pewno z Bydgoszczy. I udało się skomponować całą postać. Gdy miałem jedną, zaczęły się marzenia o kolejnej. Waldek Cieślewicz dał mi swoje kombinezony i teraz „wpadł mi” strój Glücklicha. Ludzie już wiedzą, co robię, nawet nie oczekują pieniędzy za to. Wiem właśnie, że Piotr Glücklich kupił ten kombinezon ojca i kazał wysłać na mój adres, żebym ja o tym nie wiedział. Dobrze, że ludzie widzą, że to ma sens, to muzeum się tworzy, sami przynoszą. Nie chcą za to pieniędzy. Ja też nie myślę o sprzedaży kolekcji, chcę to zostawić miastu „w spadku”, jeśli zobaczę, że to muzeum ma sens. Wystawić kolekcję na aukcję to pstryknięcie palcem i pewnie mógłbym mieć całkiem sporo pieniędzy. Kolekcjonerzy podobno potrafią brać kredyty, gdy coś jest do wzięcia. Zbieram to, by zostało. To dobro miasta.

Motyw graficzny promujący projekt „Czarne Gryfy wczoraj i dziś”

Przyznam, że moje doświadczenia z kolekcjonerami są różne. Spotkałem się z także z ludźmi, o których wiadomo, że kolekcje mają, ale nie chwalą się nią przesadnie. Tymczasem Ty dajesz jasny przekaz środowisku żużlowemu w Polsce oraz władzom samorządowym Bydgoszczy, że chcesz się tym dzielić. By zbiory żyły, by ludzie je oglądali, cieszyli się nimi…

Dokładnie. To nie tylko moje zbiory byłyby w tym muzeum, ale rodzin nieżyjących już zawodników oraz tych, którzy są na sportowej emeryturze. Mam ich pod swoimi skrzydłami, bo założyłem stowarzyszenie byłych żużlowców. Czasem jest tak, że sami nie wiedzą, co mają. W domach i w piwnicach. Nie przykładali do tego po prostu uwagi, z ich punktu widzenia było to coś zwykłego. Gdy Piotr Glücklich, który mieszka w Berlinie, wraz z bratem wszedł do piwnicy, wyciągnęli mi plastron ojca z turnieju w Anglii z 1974 roku, czy rok młodszy z finału europejskiego. Puchary… To wszystko tam leżało. Oni są tak zadowoleni, że mogą to przekazać, że znowu ta historia ojca będzie żyć. Ten oddźwięk jest taki, że wchodzą do tych piwnic i wyciągają. To, co dostałem na własność już mam. Ale wielu zawodników, Marek Ziarnik, Wiesław Patynek użyczą swoich trofeów. Wystawa może być potężna. Piotr Protasiewicz oferował swoje „bydgoskie” rzeczy, wiadomo, że Tomek Gollob też dał zielone światło. Stwierdził, że jeśli wszystko będzie w godnym miejscu, to wszystko można pokazać, a to, co u niego widziałem, to niejedną wystawę można spokojnie zrobić. Jest potężny potencjał zasobów. Muszę zacząć robić selekcję, bo na powierzchni dwustu metrów kwadratowych nie jestem w stanie wszystkiego pokazać. Tyle tego Bydgoszcz ma. Oglądałem wiele wystaw, badam podobne rzeczy w internecie. Cieszę się, że ludzie pokazują pamiątki żużlowe. Mnie często jednak brakuje w tym wszystkim jakiejś myśli przewodniej. Ja chciałbym zachować chronologię. Od początku do lat obecnych. By każdy okres był odpowiednio opisany, zilustrowany. Dodatkowo manekin z kombinezonem z konkretnego okresu, a przed nim motocykl. To według mnie musi być przejrzyste, komunikat musi być jasny. Mam z czego wybrać, są tysiące zdjęć z prawami do wykorzystania. To dzisiaj bardzo ważne, ale udało mi się pozyskać fotografie i zgody autorów na ich wykorzystanie. To jeden z moich sukcesów, że „zmusiłem” fotografów sportowych do digitalizacji ich zbiorów. Często sami nie wiedzieli, jakie skarby na tych negatywach są.

Porozmawiajmy o ludziach. Obecni i byli zawodnicy, ich najbliżsi, teraz fotografowie… Spotykasz się chyba z ewidentnym pozytywnym odzewem swoich działań. Coraz śmielej zarysowuje się wizja wystawy, a może też i całego muzeum, dedykowanego żużlowi. Czy w tym sensie zabiegów typowo ekspozycyjnych masz już wokół siebie zespół czy też działasz sam?

To, że ludzie otworzyli się na mnie, jest konsekwencją tego, że ja przez cztery lata organizuję spotkania byłych żużlowców w operze. To działa niczym śnieżna kula. Ostatnio ludzie nawet okazywali swoje niezadowolenie, bo nie mogli wejść. Przyszło trzysta osób, tyle mieści Centrum Kongresowe przy Operze. Dostałem solidny ochrzan, że wszyscy nie mogli wejść i sugestię, żeby to zrobić gdzieś w hali. Moim celem nie jest robienie czegoś w hali, to spotkanie ma być w godnym miejscu, jakim jest opera. Tym byłym żużlowcom to się należy. Ja te spotkania robię sam. Jestem mózgiem tego wydarzenia. Oczywiście pomagają mi ludzie w takim organizacyjnym sensie, natomiast pomysł i scenariusz tego wydarzenia muszę ogarnąć sam. Są ludzie, którzy podrzucają swoje pomysły i nie to, że jestem hermetycznie zamknięty i nie przyjmuję uwag, tylko, że mam swoją wizję i nie chcę z niej rezygnować. Nikt tego nie skrytykował jak dotąd, więc chyba myślę we właściwy sposób. Podobnie jest z muzeum. To też jest w mojej głowie. Musi być chronologia, pomysł, opisany każdy szczególik. Nie może się zdarzyć, że coś pozostanie bez opisu, wtedy stanie się martwe i nic nie będzie zwiedzającym mówić. Więc poniekąd muszę być sam.

Dla Ciebie i bydgoskich kibiców żużla, albo kibiców w ogóle to rzecz ewidentna, ale powiedz czy nie spotykasz się z pytaniami, czy aby opera to dobre miejsce na spotkania z żużlowcami? Bo przyznasz, że to spotkanie dwóch, dość odległych, rzeczywistości.

To jest wręcz walor. Nikt tego pytania nie zadał. To jest godne miejsce. Bydgoska Opera Nova składa się z trzech kręgów. Główny ze sceną, administracyjny, a trzecim jest Centrum Kongresowe. To miejsce dedykowane spotkaniom, wystawom. To tutaj wspomaga mnie sztab ludzi, jest mi to łatwiej zrobić. Więc czemu nie? W Londynie byłem w ogrodzie zoologicznym, gdzie jest muzeum żużla. Tam gepardy, lwy biegają po wybiegu. Wchodzisz do środka, patrzysz i masz to na plastronach. Nie bez znaczenia jest to, że ja pracuję w operze, jest mi prościej. Mam wszechstronną pomoc, nie wyłączając dyrektora.

Z Benem Harkinsem w National Speedway Museum

Jesteś człowiekiem z pasją, a Twoje działania zaczynają być zauważalne, w ostatnim czasie wzbudziły one reakcję prezydenta Bydgoszczy, Rafała Bruskiego, z którym się spotkałeś. Opowiedz o tym, proszę.

Spotkanie nastąpiło, gdy odbywał się turniej „Gramy dla Tomka”. To był zupełny przypadek, chociaż muszę powiedzieć, że „polowałem” na spotkanie z prezydentem. Tu, w operze przecież pojawia się często. Ale wtedy czekałem na byłych żużlowców, bo mieliśmy ustaloną zbiórkę. Patrzę, wchodzi pan prezydent. Miał do nas jakieś dziesięć metrów. Zobaczył nas, przyszedł i przywitał się. Zagadałem delikatnie, że jest wystawa zrobiona i zapraszam, by ją obejrzeć, a ja chciałbym porozmawiać o muzeum. Rozmawialiśmy mile przez kilka minut. Jak dwaj pasjonaci. Bo prezydent Bruski żużel lubi, zna się. Opowiedziałem. o co mi chodzi, jaki jest zarys tego, co chciałbym zrobić. Jest problem z lokalizacją. Wiadomo, że żaden z dyrektorów muzeów mnie nie wpuści. Nie chodzi o tematykę, bo żużel nie przeszkadza. Muzea mają po prostu swoje plany. Więc ustaliliśmy, że na rok 2020, czyli stulecie Polonii, może będzie wystawa czasowa. Prezydent się ożywił, stwierdził, że to dobry pomysł. Ale dalej jest kłopot z miejscem. Mam jednak wszystko spisać, opisać, każdy eksponat, określić ich liczbę i mam się do prezydenta zgłosić bezpośrednio. Ja oczywiście myślę o Centrum Kongresowym, mam już zgodę dyrektora, ale jest jeszcze jedno miejsce. Tuż przy stadionie, obok kortów stoi budynek wybudowany cztery lata temu. Istotne jest to, że całą infrastrukturę, oprócz stadionu, przejął Uniwersytet Kazimierza Wielkiego i ten budynek jest we władaniu Uniwersytetu. Docieram właśnie do ludzi, by dowiedzieć się, czy skończył się już okres trwałości projektu, uniemożliwiający podejmowanie różnych działań. Tam jest piękna sala, duża. Gdyby udało się ją wynająć, to chciałbym wybrać tę niemal stadionową lokalizację. Jest osiem czy dziesięć spotkań żużlowych, więc można liczyć na to, że ludzie przyjdą.

Muszę zapytać, czy żadne z muzeów nie chce Cię przyjąć? Wiem, że są plany, ale jest także piękny jubileusz. Za rok stulecie Polonii, z mojej niedawnej rozmowy ze Zbigniewem Leszczyńskim dowiedziałem się, że podobny jubileusz czeka Gwiazdę. Nie ma woli podjęcia tematyki jubileuszowej?

Do tych dwóch klubów trzeba dodać jeszcze BTW, Bydgoskie Towarzystwo Wioślarskie. Więc trzy kluby w mieście będą mieć w przyszłym roku „setkę”. Powiem tak, pewnie w rozmowie z prezydentem Bruskim mogę zahaczyć ten temat. Bo wiadomo, pierwsze co, to myślałem o wystawie zorganizowanej w istniejących strukturach. Wiadomo, jest monitoring, wszystko jest gotowe pod ekspozycję. Widzę, że są muzea w Bydgoszczy. Wydaję mi się jednak, że trudno będzie znaleźć odpowiednią powierzchnię. Muzea adaptują często starsze budynki. Być może wiązałoby się to z ekspozycją rozdrobnioną. Ja chciałbym obok eksponatów zrobić taką „strefę kibica”. Mam maszynę startową. Będzie zawodnik przed taśmą, każdy będzie mógł się ubrać w strój kierownika startu, zrobić sobie zdjęcie. Ja potrzebuję dużo przestrzeni. Dla najmłodszych ma być kombinezon z minitoru. Marzy mi się coś dużego. Nie chcę palić tematu.

Jarosław Gamszej w doborowym towarzystwie podczas turnieju „Gramy dla Tomka”, fot. facebook

Uprzedzasz moje pytania, bo chciałem dowiedzieć się, czy chcesz wymknąć się pułapkom rozlicznych izb pamięci, które należy zwiedzać niemal na kolanach

Nie, żadnej martyrologii. Zwiedzający musi wiedzieć, że może usiąść na motocyklu. Wiadomo, nie na tych eksponatach, ale to musi żyć i musi cieszyć. Do ręki dostanie się folder, w którym będzie napisane wszystko. Bo trzeba uniknąć potoku tekstów. To jest co, co irytuje mnie w muzeach. Będą wielkoformatowe zdjęcia. Nie chcę ludzi zamęczać.

Polonia, całkiem niedawno jeszcze, budowała ciekawie swój wizerunek klubu, który nigdy nie spadł. Dzisiaj, w sensie sportowym, nie jest najlepiej. Ale ostatnie wydarzenia chyba napawają entuzjazmem. Wrócił Tomasz Gollob, pojawił się Zbigniew Boniek, jest Zbigniew Leszczyński, sponsor bydgoski. Masz nadzieję na rychły powrót Polonii do grona najlepszych?

Trzeba być ostrożnym. Jest euforia, widzę to po sobie. Gdy się obudziłem nazajutrz po konferencji, na której byli Tomek i Zbigniew Boniek, to odpaliłem internet, by sprawdzić czy to prawda, czy był to jedynie sen. Przerażają mnie szybkie sukcesy. Możemy spróbować awansować rok po roku. Pewnie pieniądze się znajdą, bo chyba nazwiska Gollob i Boniek otwierają drzwi na salony. Jestem ostrożny, ale bardzo bym chciał awansu. Cieszę się, że Jurek Kanclerz nie poszedł w tę pierwszą ligę. Tam potknięcie mogłoby być kosztowne. Gdyby nastąpiło, nikt Polonii już by nie zaufał. Cieszę się, że to ma iść naturalną drogą.

Z Twojego punktu widzenia, uważasz, że kibice wrócą na stadion?

Bez wątpienia. Bydgoszczanie są zakochani w żużlu i będą chodzić na mecze. Dobry klimat w klubie i wynik sportowy przełoży się na lepszą frekwencję.

Śledząc Twój facebookowy profil, widać, że chyba Mikołaj Curyło jest takim Twoim pierwszym kontaktem, jeśli chodzi o niuanse tej najnowszej historii Polonii?

Tak, znam się z tatą Mikołaja. Pożyczałem także kiedyś kombinezon przy jakiejś okazji. Ale sam Mikołaj jest bardzo pozytywnym człowiekiem. Potencjał jest w nim niesamowity. Mam nadzieję, że jak usiądzie na motor od Bartka Zmarzlika, to pokaże, na co go stać. To jest talent niezwykły. Był przecież w kadrze. Nie zapomniał na pewno jak się jeździ. Mam nadzieję, że będzie lepiej.

Tradycje motocyklowe, w tym żużlowe, są w Bydgoszczy bardzo długie, prawda?

Tak, pierwsze zawody motocyklowe miały miejsce w 1930 roku, więc będzie 90-lecie. Kolejny jubileusz.

Mariusz Napierała, artysta. Autor wizualizacji Twojego muzeum. To człowiek, o którym warto powiedzieć.

To scenograf teatralny. W całej Polsce robi różne rzeczy. I w teatrze i gale sportowe. Współpracujemy już długo. Mogę liczyć na natychmiastową pomoc, gdy tylko czegoś potrzebuję. To szczęście, że specjaliści z najwyższej półki chcą mi pomagać. Podobnie reżyser koncertów sylwestrowych w Bydgoszczy wskazał, jak ułożyć galę w operze. Ja obserwuję wiele, jako pracownik sceny. Wiele też wiem. Co prawda ta wizualizacja nie jest aktualna, niestety. Jestem świadomy tego, że muszę iść w mobilność. Być może będzie konieczność, żeby wystawę zwinąć, by po jakimś czasie zainstalować ją na nowo. Bo taka jest charakterystyka Centrum Kongresowego. Wiadomo, mobilne systemy są droższe, niestety. Zobaczymy jakiego wsparcia udzieli prezydent, ja też nie zamierzam stać z założonymi rękami. Ruszam w poszukiwaniu sponsorów. Do tej pory nikt nie odmówił.

Cieszy Cię to, że po bydgoskich torowiskach jeżdżą tramwaje „Mieczysław Połukard” i „Henryk Glücklich”?

Wiesz jakie to jest przyjemne? Koło opery jest torowisko i akurat dzisiaj spotkałem obu. Napierw „Glücklich” przemknął, a za chwilę „Mieciu Połukard”. Bardzo miłe to jest. Tym bardziej, że wybrali te nazwy bydgoszczanie, bo przecież był plebiscyt. Więc widać, że ludzie żyją żużlem. Jest w dobrym tonie przejechać się jednym i drugim. Wewnątrz jest wizualizacja, informacje o zawodnikach. Zresztą udostępniłem też swoje materiały, więc mam swoje cegiełki w tej inicjatywie.

I na koniec muszę zapytać. Wciąż jesteś wielbicielem klasycznego filmu o Frankensteinie z 1931 roku?

To moja druga pasja. Też mam manekina. Stoi Frankenstein w pełnym rynsztunku z oryginalnym wyrazem twarzy. Tak, to jest trwająca pasja od dziecka. Mam figurki, kupuję w Stanach, bo tam ten rynek istnieje. Jestem wielkim fanem Borisa Karloffa. To coś niesamowitego. Film prosty jak „Bolek i Lolek”, ale dla mnie genialny.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w planowanym przedsięwzięciu.

Rozmawiał JANUSZ KOZIOŁ

OD REDAKCJI: Janusz Kozioł jest na co dzień zastępcą dyrektora Muzeum Okręgowego w Tarnowie.