Janusz Wróbel (cz. 2): Jako radiowiec komentowałem też na żywo z… hotelu

Janusz Wróbel (na zdj. po prawej) był spikerem nie tylko podczas meczów Włókniarza
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Spodziewaliśmy się, że rozmowa z Januszem Wróblem spotka się z takim zainteresowaniem. Zgodnie zatem z planem i Waszymi sugestiami, które przekazaliście nam w wiadomościach, postanowiliśmy eks-spikera Włókniarza Częstochowa podpytać jeszcze o „to i o tamto”.

Panie Januszu, powracamy do rozmowy. Ponoć przeprowadzał Pan relacje radiowe z nie do końca tych miejsc, z których winny być one nadawane…

Tak. Teraz, po latach mogę się do tego przyznać i odsłonić kulisy. Kiedyś w Częstochowie funkcjonowało kilka prywatnych stacji radiowych. Ja byłem związany z Radio City. Mieliśmy konkurencyjny Fon, który również zajmował się żużlem. Startowaliśmy z bardzo skromnymi funduszami. W miarę możliwości staraliśmy się być na zawodach ligowych i na nich faktycznie byłem. Z czasem zaczęły się też wyjazdy zagraniczne. Jednak we wczesnym etapie walczyliśmy o słuchacza. Pewnego razu kierownictwo radia zmusiło mnie do małego oszustwa i udawania, że nadaję relację z miejsca zawodów. Relację z pewnych zawodów robiłem na podstawie transmisji bodajże w Canal Plus, które pokazywało cykl Grand Prix, a nie był to kanał powszechnie dostępny. Łączyłem się co jakiś czas i nadawałem na podstawie tego, co widziałem w telewizorze. Motocykle było słabo słychać, a na domiar złego w pewnym momencie zaszczekał mój pies Ragtime i pobudziło to czujnych słuchaczy „transmisji” do myślenia…

Ale chyba były jeszcze ciekawsze historie, niezwiązane z transmisjami żużlowymi…

To prawda. Transmitowaliśmy mecze siatkarskiego AZS-u Częstochowa, kiedy ten w grał w europejskich pucharach. Chyba w 1997 roku Częstochowa grała w Stambule. Były po drodze pewne perturbacje z lotami na miejsce. Cała podróż dłużyła mi się strasznie, co było spowodowane przygodami z moim bagażem podręcznym. Z Warszawy, zamiast do Frankfurtu, lecieliśmy do Monachium małym, turbośmigłowym samolotem i swoją torbę zamiast na pokład musiałem oddać do luku bagażowego. Fakt, że była to bardzo fajna torba sprawił, iż czekałem na nią na lotnisku we Frankfurcie, a siatkarze polecieli dalej do Stambułu bez bagaży. Ja na swoją torbę czekałem aż ją odzyskałem. Do Stambułu dotarłem dopiero późnym wieczorem. W dniu meczu zawodnicy pojechali do hali, a ja postanowiłem zostać i odespać zarwaną noc. Byłem umówiony z działaczami AZS-u, że jadąc do hali po prostu mnie zbudzą i pojedziemy razem. Oni jednak zapomnieli tego uczynić. Obudziłem się piętnaście minut przed meczem i wiedziałem, że biorąc taksówkę i tak będę straszliwie spóźniony. Ubierając się w pośpiechu i myśląc, co robić przerzucam kanały w telewizorze i nagle dostrzegam na ekranie znajome twarze. Okazuje się, że jest relacja bezpośrednia w telewizji. Tak więc zrobiłem relację na podstawie relacji w telewizorze. Nikt się nie zorientował. Dziwił się tylko kolega obsługujący mnie w redakcyjnym studio i mówi: „Janusz, ja nie czuję tła.” Ja mu na to: „Joachim, tu są komfortowe warunki, klimatyzacja, wyciszona kabina – ja mogę nawet mówić szeptem.” Innym razem w Portugalii dostałem połączenie transmisyjne z godzinnym opóźnieniem. Pomimo tego nadawałem do Polski tak jakby wszystko było live. Pamiętam nawet, że radość siatkarzy po zwycięstwie dogrywaliśmy już w pokoju hotelowym jednego zawodnika… Radiowcy mają takie powiedzenie – szkoda, że państwo tego nie widzą. Ja bym mógł dodać – i nie wiedzą (śmiech – dop. red.).

Wróćmy do żużla. Z tego, co mi wiadomo, w Częstochowie w latach 80. startował zawodnik, którego podejrzewano, że jest współpracownikiem ówczesnych służb bezpieczeństwa…

Pamiętajmy, że kiedyś były kluby wojskowe czy milicyjne, jak choćby Bydgoszcz. Tu w Częstochowie, podobnie jak Sparta, Włókniarz przechodził w latach 80. ubiegłego wieku głęboki kryzys finansowy jak i kadrowy. Mieliśmy tu takiego chłopaka z Gdańska, który służył w mieszczącej się pod Częstochową jednostce ówczesnego ZOMO. W każdym razie ów zawodnik u nas kariery nie zrobił. Pojechał tylko w kilku spotkaniach. Zasłynął on jednak zupełnie z innego powodu. Jak już odchodził do cywila, to wziął udział w jakiejś „burdzie” na dworcu w Częstochowie. Zrobiło się o nim natychmiast zdecydowanie głośniej aniżeli wtedy, kiedy startował u nas na żużlu. Czy on kapował – tego nie wiem.

Pytanie z kategorii kontrowersyjnych – zna Pan przypadki, kiedy zawodnicy Włókniarza, powiedzmy delikatnie, odpuszczali pewne spotkania…

W takich przypadkach nie ma dowodów. Oficjalnie zarzucano to przecież Józkowi Jarmule, że to on był sprawcą nieszczęścia, kiedy Włókniarz spadł z pierwszej ligi. Wtedy w kilku spotkaniach Józek nie wystąpił. W tamtym okresie zawodnicy jeździli za śmieszne honoraria, pracując gdzieś tam na fikcyjnym etacie. On miał taki sposób, że czasami przyjeżdżał do klubu i pokazywał L-4. Mówił, że w następnym meczu tym samym nie może wystartować, jednakże jest w stanie podjąć ryzyko, gdyby nastąpiło porozumienie w kwestii wynagrodzenia za występ. Najczęściej prezesi na to szli. Jedynym, który z Jarmułą absolutnie nie negocjował był prezes Jałowiecki i dlatego kilka razy Jarmuły zabrakło w meczach wyjazdowych. Myślę, że te spotkania i tak byłyby przegrane, ale to Józka spotkała dyskwalifikacja na osiemnaście miesięcy i jego uznano winnym degradacji. A jeśli chodzi o pewne, nazwijmy to, „podkładki”, to były różne plotki czy podejrzenia, ale na takie rzeczy trzeba mieć dowody, aby o tym szerzej rozmawiać. Kibice różne rzeczy opowiadają, taka też ich natura i prawo. Ja pamiętam taki mecz Włókniarza ze Spartą w latach 70. minionego wieku, kiedy to Marek Cieślak zrobił dwanaście punktów, Józek chyba trzy, o ile pamięć mnie nie myli. Mecz w każdym razie przegraliśmy.  Taki był komentarz kibica, który na własne uszy słyszałem: „Cieślak zrobił tylko dwanaście punktów. Tylko, bo zarabia w Anglii hajs i „pieprzy” żużel, a Józek nie ma sprzętu…” To mówi wszystko.

Czego zabrakło Jarmule, Pana zdaniem, do zrobienia naprawdę wielkiej kariery?

Jarmuła był wielkim talentem i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Myślę, że decydujący wpływ miało podejście Jarmuły do sportu. On traktował żużel jako zabawę i było to podejście nieprofesjonalne. Wynik zespołu go jakoś ściśle nie interesował. On chciał robić show i ludzie mieli się cieszyć, kiedy na tor wyjeżdżał Jarmuła. Nie zawsze mu wszystko wychodziło. Jego bardzo słabą stroną były starty i do końca po dziś dzień nie wiadomo, czy to była sprawa refleksu, czy techniki, czy jeszcze czegoś innego. Ja bym stawiał na refleks. Józek był widowiskowy, bo miał opanowany motor do perfekcji. Przegrywał starty i jeśli tylko był odpowiedni tor, to było z góry wiadomo, że będzie widowisko. Jeździł też trochę nieodpowiedzialnie i miał na swoim koncie sporo wykluczeń, choć bywały też te, moim zdaniem, niesłuszne, jak za unoszenie przedniego koła. Był wykluczany nawet po wygranym wyścigu. Co ważne, Jarmuła przy tej widowiskowej, niebezpiecznej jeździe startował bardzo szczęśliwie. Nigdy nie miał poważniejszej kontuzji, a ja pamiętam, że największy problem miał, kiedy zerwany łańcuch uderzył go w plecy.

A niespełnione talenty częstochowskiego żużla…

Wie pan, ciężko mówić, kto był talentem, kto miał nim być, a kto nie został. To są subiektywne oceny. Pamiętam, że kiedyś Sławek Drabik, jak był młody, nie dostał powołania na jakieś zgrupowanie kadry młodzieżowej, którą opiekował się też świętej pamięci Edek Jancarz. On też sprowadził mnie na ziemię. Spotkałem Edka przy okazji jakichś zawodów w Bydgoszczy i mówię mu, że jest taki bystrzak Drabik i tak dalej, a Edek mówi mi tak: „Słuchaj, wy nie przesadzajcie z talentami, bo każdy ma talent, kto waszym zdaniem przejedzie cztery kółka i się nie wywali na torze. Takich talentów to ja mam gdzie indziej na pęczki.” Szczęśliwie się złożyło, że ostatecznie Sławek na to zgrupowanie w Rybniku dotarł i nawet tam błysnął.  Tak więc, jeśli chodzi o niespełnione talenty, nie chciałbym się wypowiadać, bo ludzie lubią się obrażać. Na pewno papiery wielkie miał Andrzej Jurczyński, ale w moim subiektywnym odczuciu, prowadził się niefrasobliwie.

Wspominał Pan o bliższych kontaktach z Cieślakiem czy Drabikiem. Miał pan podobne relacje z zagranicznymi zawodnikami Włókniarza?

Nie. Jeśli chodzi o obcokrajowców, to nie. Oni byli ciągle w „biegu”, a ja też anglojęzyczny nie byłem. Żadnych większych zażyłości ze stranieri nie miałem.

Dziękuję  za „dodatek” do naszej poprzedniej rozmowy.

Dziękuje również i pozdrawiam.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

One Thought on Janusz Wróbel (cz. 2): Jako radiowiec komentowałem też na żywo z… hotelu
    Viktor
    16 Jun 2019
     2:56pm

    „Jarmuła był wielkim talentem” – w mojej ocenie w tamtych czasach Jarmuła techniką, balansem ciała,jazdą na różnych torach deklasował wielu zawodników. Czy traktował żużel jako zabawę? nie do końca; bo zachowania jego były różne. W jednym turnieju podnosił prawą nogę do przodu ponad kierownicę (Miesiąc to pikuś). Za dwa dni na tym samym torze w meczu ligowym był waleczny nieustępliwy walczył do końca nieskory do wygłupów tak jakby to zależało od rangi zawodów. Często wyglądało to tak jakby celowo spóźniał start aby potem ścigać i mijać na dystansie.W swych bezpośrednich rozmowach na innych zarzuty (w których brałem udział)- pseudokibicom odpowiedział: „żużel to corrida i ja w niej biorę udział jak się komu nie podoba to niech nie przychodzi” W gazecie „Przegląd Sportowy” w tamtych latach zamieścił artykuł podajże pod tytułem „Urodziłem się dla żużla”? gdzie można było przeczytać szczere wypowiedzi- wywiad z panem Jarmułą . Jest też tam zamieszczone owalne zdjęcie (jak na nagrobkach). To też świadczy jak był traktowany. Bardzo panu Jarmule przypisywano różne rzeczy czy słusznie nie mnie to oceniać bo zapamiętałem Go z tej jakże innej strony…
    (…)
    Co do:”Pamiętajmy, że kiedyś były kluby wojskowe czy milicyjne, jak choćby Bydgoszcz. Bardzo często nie mając gdzie startować zawodnicy aby startować wstępowali albo zostali wcieleni do milicyjnej Gwardii niekiedy mieli też etaty.

Skomentuj

One Thought on Janusz Wróbel (cz. 2): Jako radiowiec komentowałem też na żywo z… hotelu
    Viktor
    16 Jun 2019
     2:56pm

    „Jarmuła był wielkim talentem” – w mojej ocenie w tamtych czasach Jarmuła techniką, balansem ciała,jazdą na różnych torach deklasował wielu zawodników. Czy traktował żużel jako zabawę? nie do końca; bo zachowania jego były różne. W jednym turnieju podnosił prawą nogę do przodu ponad kierownicę (Miesiąc to pikuś). Za dwa dni na tym samym torze w meczu ligowym był waleczny nieustępliwy walczył do końca nieskory do wygłupów tak jakby to zależało od rangi zawodów. Często wyglądało to tak jakby celowo spóźniał start aby potem ścigać i mijać na dystansie.W swych bezpośrednich rozmowach na innych zarzuty (w których brałem udział)- pseudokibicom odpowiedział: „żużel to corrida i ja w niej biorę udział jak się komu nie podoba to niech nie przychodzi” W gazecie „Przegląd Sportowy” w tamtych latach zamieścił artykuł podajże pod tytułem „Urodziłem się dla żużla”? gdzie można było przeczytać szczere wypowiedzi- wywiad z panem Jarmułą . Jest też tam zamieszczone owalne zdjęcie (jak na nagrobkach). To też świadczy jak był traktowany. Bardzo panu Jarmule przypisywano różne rzeczy czy słusznie nie mnie to oceniać bo zapamiętałem Go z tej jakże innej strony…
    (…)
    Co do:”Pamiętajmy, że kiedyś były kluby wojskowe czy milicyjne, jak choćby Bydgoszcz. Bardzo często nie mając gdzie startować zawodnicy aby startować wstępowali albo zostali wcieleni do milicyjnej Gwardii niekiedy mieli też etaty.

Skomentuj