Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przed laty budował tor w Warszawie oraz organizował między innymi Memoriał Ciszewskiego. Choć dziś pozostaje w cieniu, to śledzi wydarzenia w sporcie żużlowym. O tym, co potrzebne jest do odrodzenia speedwaya, rozmawiamy z Januszem Woźniakiem.

Przed laty działał Pan aktywnie w sporcie żużlowym. A teraz czym się Pan zajmuje?

Wciąż jestem aktywny w tej dziedzinie i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca mojego życia. Żużel to jednak moja wielka pasja i poświęcam się tej dyscyplinie sportu w dalszym ciągu.

Przed laty słynął Pan z organizacji zawodów żużlowych. Turnieje Totalizatora Sportowego czy Memoriał Ciszewskiego to m.in. imprezy, które Pan szykował. Proszę powiedzieć, jak to się zaczęło?

Gdy byłem pracownikiem Akademii Wychowania Fizycznego, zostałem przeniesiony służbowo do Polskiego Związku Motorowego. Jednym z moich pomysłów była chęć zbudowania toru żużlowego w Warszawie i ostatecznie mi się to udało. Oprócz faktu, że stałem się inicjatorem budowy toru czy organizowałem turnieje, istniał jeszcze kiedyś totalizator żużlowy, którego również byłem pomysłodawcą.

Pierwszy z lewej Janusz Woźniak. Z prawej nieżyjący już red. Krzysztof Hołyński.

Jakie były kulisy powstawania warszawskiego toru?

Tak naprawdę żadnych kulis nie było. Warto jednak napomknąć, że mieliśmy wtedy aż trzy obiekty chętne do budowy toru. Pierwotnie była podpisana umowa na zrobienie toru żużlowego z Hutnikiem Warszawa, jednak ostatecznie bardziej obrotny okazał się w działaniach prezes Gwardii Warszawa i ostatecznie na ich obiekcie ten tor powstał. O ile pamiętam, budowa zajęła wtedy dwa miesiące. No a jak już był tor, to należało coś robić, aby był używany. Należy jeszcze napomknąć, że jak przyszedłem pracować do PZMot-u, to ówczesny prezes Andrzej Witkowski powiedział mi wtedy: „Panie Januszu, jak chce się Pan bawić w żużel, to ok – ale my pieniędzy na to za bardzo nie mamy.” Powiedziałem że nie trzeba, że podołam temu zadaniu inaczej. Ponieważ miałem kontakt wcześniej z Totalizatorem Sportowym, udało mi się ich nakłonić do współpracy. To ta firma wyłożyła środki na budowę toru, a później wielokrotnie pomagała przy organizacji imprez żużlowych takich jak Puchar Totalizatora Sportowego, Lotto Dzieciom w Rybniku czy Memoriał Ciszewskiego.

Jakie trudności napotykał Pan przy organizacji imprez żużlowych?

Powiem szczerze, że ja żadnych specjalnych trudności nie miałem. Należę do ludzi, którzy problemy rozwiązują, a ich obecność traktuję jak normalną rzecz. Zawsze mogłem liczyć na pomoc prezesa Witkowskiego, jeśli tylko była taka potrzeba. Dużą pomoc miałem też choćby z klubu z Torunia, którym rządził wtedy Pan Rogalski. Pracowałem z odpowiednimi ludźmi i wszystko szło płynnie do pewnego czasu.

Do pewnego czasu, to znaczy….

W życiu jest tak, że jak się człowiek wychyla, zaczyna mieć sukcesy, to zaczyna mieć wrogów. Taka niestety jest mentalność u niektórych ludzi. Kiedy po raz pierwszy zorganizowałem mecz Polska – Reszta Świata, zaczęły się jakieś mniejsze czy większe niesnaski. Nie wszystkim było dobrze z tym, że Woźniak ma pomysły, które stara się realizować. Myślę, że moja działalność była wówczas na korzyść całego środowiska. Doszło nawet do takiej sytuacji, że jako pracownik PZMot-u miałem prawo i obowiązek uczestniczyć w posiedzeniach GKSŻ. Proszę sobie wyobrazić, że przez ówczesnego wiceprzewodniczącego Kowalskiego zostałem wyproszony z posiedzenia komisji. Poszedłem do prezesa Witkowskiego, który jednak się za mną nie ujął i tym samym uznałem, że to już nie moje miejsce.

Co Pan później zrobił?

Po tym zdarzeniu założyłem spółkę i dalej organizowałem turnieje, o których Pan wspominał. Robiłem po prostu swoje. Pomagałem też innym w organizacji imprez. Jedną z nich był choćby 50. Memoriał Smoczyka, gdzie do pomocy zaprosił mnie ówczesny prezes Unii, Rufin Sokołowski. Robiłem turnieje w Warszawie, Lublinie czy na Stadionie Śląskim w Chorzowie.

Dzisiaj co pan robi, jeśli chodzi o żużel?

Dzisiaj współpracuję z Tygodnikiem Żużlowym, jeśli jest taka potrzeba, a oprócz tego coś przygotowujemy wspólnie z Mirosławem Dudkiem, ale tu jeszcze za wcześnie, aby cokolwiek na ten temat mówić. Kiedyś planowałem z Zenkiem Plechem pokaz na Stadionie Narodowym, w tajemnicy, ale i to było nie na rękę komuś i nie wyszło zgodnie z planem. Także poczekajmy. Czas pokaże, co się wydarzy. Na chwilę obecną jestem w opozycji. Nikt nie chce ze mną działać. W opozycji jednak można działać i ja to staram się robić.

Z prawej Janusz Woźniak.

Skąd, mimo upływu lat, taka niechęć do Pańskiej osoby?

W każdym normalnym kraju, jeśli człowiek ma określone umiejętności, dostaje propozycję współpracy. Ja żadnej propozycji nie otrzymałem. Więcej, jestem uważany za osobę kontrowersyjną, ponieważ mam niezależny sposób myślenia.  Jeśli dla kogoś kontrowersyjne jest walczenie o bezpieczeństwo zawodników czy posługiwanie się nauką przy budowie torów, to niestety wygląda to jak wygląda.

No właśnie. Z tego, co mi wiadomo, sporo Pan wie o torach żużlowych. Swoją naukę czerpie Pan od wybitnych fachowców…

Tak jak wspominałem. Można mieć mnie za wariata, ale nauka to nauka i z niej powinno się czerpać wiedzę, która może być przydatna w żużlu. Odszukałem kiedyś człowieka, który był fachowcem od takich spraw jak choćby krzywe przejściowe. Pokazałem mu plany kilku torów i i ku mojemu zdziwieniu stwierdził, że żaden z tych torów nie nadaje się do rywalizacji na żużlu. Mocno się zdziwiłem pytam dlaczego. Mówi do mnie: „każdy zawodnik podlega określonym prawom fizyki, a te tory, które mi pan przedstawił, mają tylko jeden optymalny tor jazdy. Zawodnicy będą na nich szukali optymalnej drogi jazdy, a tor powinien umożliwiać pełną rywalizację. Zacząłem mu tłumaczyć, że to i tamto i zawodnik sobie będzie ścinał łuki. Poprawił mnie – nie ścinał łuki, a przedłużał prostą… Narysował mi na tablicy co i jak i uświadomił kilka rzeczy. Nie do pomyślenia jest, aby ktoś robił skocznie narciarskie czy tory kolarskie, nie korzystając z pomocy praw fizyki. Między innymi korzystając głównie z jego wskazówek budowałem zewnętrzny obrys toru w Warszawie. Dlatego nieprzypadkowo, co mówiło wielu zawodników, można było na tym torze jeździć bardzo bezpiecznie po zewnętrznej. Tą osobą był profesor Pawłowicz.

Wracając do turniejów żużlowych. Jak rozumiem, z organizacji imprez żużlowych już się Pan wyleczył…

Nie. Ja z niczego się nigdy nie wyleczyłem i jeszcze nie wiadomo, co życie przyniesie. Ja jednak inaczej patrzę na pewne rzeczy, w tym organizację zawodów. W każdej  dziedzinie życia powinno się dążyć do optymalizacji rozwiązań.  W żużlu tego kompletnie nie ma. Żużlem w Polsce zajmują się, poza nielicznymi wyjątkami, osoby, które nie czują tego sportu. Mamy doping technologiczny i nikt tego nie widzi, niestety.

W takim razie co by Pan zmienił w polskim żużlu?

Wszystko. Powinny powstawać tory wedle wytycznych profesora Pawłowicza chociażby. Jednak bezpieczeństwo nie interesuje nikogo. Taka jest prawda. To nie jest sport teraz, tylko cyrk objazdowy. Zupełnie bez sensu zrobiono z tego bardzo drogą dyscyplinę. To tak jakby panu w piłce nożnej zamiast piłką skórzaną kazano grać diamentową. Powinien być sprzęt do uprawiania żużla tańszy i zdecydowanie bardziej dostępny. W tym jednak interesu nie mają tunerzy, którzy nabijają kasę. Ich interes dla niektórych jest ważniejszy od interesu dyscypliny. Gdzie jest żużel w innych krajach poza Polską? Nie ma. Żeby wytrzymać ten wyścig szczurów, trzeba mieć ogromne pieniądze. To się dotyczy też polskich klubów, którym centrala nie pomaga. Ekstraliga jest nazywana potęgą, ale ona się trzyma dzięki kilku osobom. Gdyby taki Andrzej Rusko z dnia na dzień odszedł z Wrocławia, to żywot żużla we Wrocławiu byłby raczej podobny do tego w Rzeszowie. Co będzie, jeśli odejdzie Termiński? Nie ma pewności, że znajdą się kolejni ludzie, którzy wyłożą czas, pasję i co najważniejsze, pieniądze. A co będzie w Łodzi, jak odejdzie Skrzydlewski? Odejdą ludzie – zostaną puste obiekty. Nikt nie myśli i nikt nie analizuje zagrożeń oraz tego, co można robić, aby ten sport podnosić rozsądnie do góry.

Na koniec w takim razie – co należy zrobić, aby ten sport uzdrowić?

Trzeba kilku normalnych ludzi do rządzenia. Myślących o dobru dyscypliny i mających do tego sportu pasję. Potrzebujemy również tańszego sprzętu i fajnych torów.  Teraz, jadąc na pełnym gazie, może Pan tylko balansować ciałem, kiedyś można było operować bardziej manetką gazu i było bezpieczniej. Dziś przymknie pan gaz, złapie przyczepność, wyrwie motor i nieszczęście gotowe. Wszystko zależy od ludzi. Jeśli będzie mądre kierownictwo, to można zrobić wiele dobrego dla dobra dyscypliny. Polska może być lokomotywą przemian. Dla mnie to całe towarzystwo, które rządzi, to państwo w państwie. Odizolowani od problemów, siedzą w kokonie i zajmują się nie tym, co trzeba. Żużel obumiera, a niektórzy nie chcą tego widzieć i zaklinają rzeczywistość.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA