16 lipca odbędzie się premiera filmu „Żużel”. Piosenkę promującą tę produkcję wykonał doskonale znany wokalista zespołu Lady Pank – Janusz Panasewicz. Z muzykiem rozmawiamy o utworze promującym film, żużlu, piłce nożnej i – co oczywiste – muzyce.
Panie Januszu, jak doszło do tego, że zaśpiewał Pan utwór promujący film „Żużel”?
Znam się z reżyserką filmu, Dorotą Kędzierzewską oraz realizatorem – Arturem Reinhardem od lat. Wynika to z tego, że zagrałem kiedyś w filmie „Nic”, który nawet został wyróżniony na festiwalach filmowych. Jeszcze przed pandemią wiedziałem, że mają pomysł na film oparty na żużlowych klimatach. Zadzwoniono do mnie, czy zaśpiewałbym do tej produkcji piosenkę. Jako że się znamy, oczywiście przystałem na propozycję. Poprosiłem jednocześnie o wszelkie wytyczne, co i jak należy zaśpiewać. Nie ukrywam, że czytam na różnych forach – również żużlowych – że zrobiłem to dla kasy. Absolutnie tak nie było, aby była pełna jasność.
Kibice nie ukrywają zadowolenia z faktu, że sam Janusz Panasewicz zaśpiewał o żużlu, jednakże narzekają na linię muzyczną utworu. Jakoś do żużla te klimaty folkowe średnio pasują…
Ja na to specjalnie nie miałem wpływu. Mnie poproszono wyłącznie o zaśpiewanie. To reżyser filmu wymyśla wizję, rodzaj muzyki i tak dalej. Poszli w klimat irlandzki, taki marszowy, trochę taki chyba w stronę kibiców. Z racji zaufania i znajomości zaśpiewałem, ale to nie ja komponowałem cały utwór. Ja się dostosowałem do wizji producentów.
A może Lady Pank nagra coś od A do Z swojego dla kibiców żużla?
Gdyby kibice żużla, czy ktoś inny zgłosił się do mnie czy Jana Borysewicza, aby zrobić coś ostrego, dynamicznego, bo tak wielu kibicom kojarzy się żużel, nie byłoby to niemożliwe. Wracając do filmowej piosenki, proszę pamiętać o jednej rzeczy. Z tego co wiem, cały film nie jest filmem o żużlu. Przyznam, ja też byłem zaskoczony, że Dorota bierze się za taką rzecz o tytule „żużel”. Jednak tematem przewodnim tej produkcji – z tego, co się orientuję – jest tak naprawdę miłość i życiowe wybory młodych ludzi, a żużel jest tylko tłem wydarzeń. Z ostatecznymi ocenami trzeba poczekać na premierę filmu. Film był gdzieś już pokazywany i ponoć zebrał dobre recenzje.
Zatem czekamy z ocenami do premiery. Jak Janusz Panasewicz słyszy żużel, to jakie ma skojarzenia?
Od razu zaznaczam, że ja ekspertem od żużla nie jestem, ale też nie złapie mnie Pan na tym, że nie wiem co to żużel (śmiech). Na pewno nie znam się, jak wielu fanów, ale z racji tego, że w ogóle interesuję się sportem, to żużel oczywiście też śledzę. Pamiętam z dzieciństwa Jerzego Szczakiela, który zdobył mistrzostwo świata, Antoniego Worynę czy Andrzeja Wyglendę. To byli bohaterowie. Wtedy żużel pokazywała telewizja publiczna i ci bohaterowie z toru byli jednocześnie bohaterami wręcz narodowymi. Nie byli tylko znani w swoim środowisku, ale byli na równi choćby z piłkarzami. Miałem również kiedyś okazję wręczyć nagrodę na jednej z gal sportowych Patrykowi Dudkowi. Było mi bardzo sympatycznie, jak Patryk podszedł i powiedział, że jest mu mega miło, że to akurat ja wręczam mu nagrodę. Fajne uczucie.
Zna Pan także osobiście co najmniej jeszcze jednego żużlowca…
Tak, chodzi o Piotra Śwista. Można powiedzieć – kolega. Bywały czasy, że jeździłem do Gorzowa i chodziliśmy sobie do knajpki, a Piotrek nakręcał mnie na żużel. Byłem też kiedyś na derbach Zielona Góra – Gorzów i na jakimś meczu Apatora. Nie jestem super fanem, ale wiem, co się w tej dyscyplinie dzieje. Wyniki śledzę. Do Krzyśka Cugowskiego jednak mi pewnie bardzo daleko, jeśli chodzi o bycie fanatykiem żużla.
Jest Pan zagorzałym kibicem piłki nożnej. Nie „zazdrości” Pan liczby kibiców, któa przychodzi na żużlowe stadiony w Polsce?
Absolutnie zazdroszczę. Żużel jest w Polsce bardzo fajnie „opakowany” i zorganizowany. Na pewno dużo daje specyfika, jeśli chodzi o kibica. Doskonale wiemy, że od dekad żużel w Polsce był i pozostaje rodzinnym sportem. To było przekazywane z pokolenia na pokolenie i zostało to do dziś. Atmosfera na żużlu jest zdecydowanie lepsza aniżeli na stadionach piłkarskich w Polsce.
Z co mi wiadomo, mało brakowało, a zespół „Lady Pank” nosiłby nazwę „Żużel”. Taką propozycję miał bodajże autor wielu tekstów piosenek, Andrzej Mogielnicki.
Już Panu mówię, jak to dokładnie było z tą nazwą. Nagraliśmy swoje pierwsze piosenki, a wśród nich była Mała Lady Pank. Powstał problem, jak ten zespół nazwać. Pierwszą osobą, która wymyśliła nazwę „żużel” był nie kto inny, jak Iza Trojanowska, która współpracowała już wtedy z Andrzejem Mogielnickim. Andrzej zapytał się Izy, jak nas nazwać. Iza mu odpowiedziała: „oni tak wyglądają, że nazwij ich żużel”. Także pomysł wyszedł od Izy, ale skończyło się Lady Pank.
Gdyby została nazwa żużel i byśmy dodali do tego Waszą popularność oraz ilość hitów, to chyba trudno wyobrazić sobie lepszą promocję dyscypliny.
(śmiech) Może i tak by było. Proszę sobie wyobrazić, jak ktoś mówi teraz: piosenkę „Mniej niż zero” wykonał zespół „Żużel” (śmiech).
Uwielbia Pan piłkę nożną. Pierwszym idolem był Johan Cruyff.
Piłką interesowałem się od dziecka, podziwiając Ajax Amsterdam. Oni mieli taką lekkość i zwiewność w swojej grze. Bardzo mi się to podobało. Jak grałem w piłkę, to zawsze chciałem być Cruyffem. Pamiętam taki mecz, jak Ajax grał jakiś finał i była dogrywka. Trener wziął do siebie piłkarzy, a kamery pokazały właśnie Cruyffa, który stał jakieś siedem metrów obok i palił papierosa. Wyglądało to tak, jakby był z innej bajki i był trenerem dla samego siebie, stojąc i myśląc, jak tu pokonać rywala. Taki obrazek dzisiaj jest nie do pomyślenia. W mojej głowie wtedy jakoś zaistniało, że Cruyff to jest wielki człowiek i piłkarz, tak stał się idolem. On przecież później stworzył doskonały system gry Barcelony i do dzisiaj jest tam wręcz świętością.
Z drużyn piłkarskich najbardziej lubi Pan Manchester United oraz właśnie Barcelonę.
Tak. Do Manchesteru do dzisiaj mam ogromny szacunek. Lubię zespoły, które mają ofensywne usposobienie i styl, dający radość ich oglądania. Manchester Fergusona z własnymi wychowankami jak bracia Neville czy Giggs bardzo mi imponował tym, że grali chłopakami wychowanymi u siebie na podwórku, a nie kupionymi za miliony. Później swój styl niestety stracili. Barcelona zaczęła się od czasów jak grał tam Ronaldhinio. Wtedy zobaczyłem drużynę, która tworzy doskonały spektakl do oglądania. Wychodzi jedenastu facetów o różnych charakterach i wspólnie tworzą widowisko doskonałe dla oka.
To kto jest u Pana wyżej w klasyfikacji – Leo Messi czy Ronaldhinio?
Myślę, że Messi jest najlepszym piłkarzem świata. Oglądałem wielu doskonałych piłkarzy i biorąc pod uwagę również pozaboiskowy styl bycia, chłopak z Rosario jest dla mnie najlepszym piłkarzem w historii.
Pytanie z kategorii niewygodnych. Patrząc przez pryzmat Euro 2020, zaśpiewać „mniej niż zero” powinno się całej polskiej reprezentacji czy tylko wybranym zawodnikom?
(śmiech) Haha, dobre! Myślę, że większości tak. Robert Lewandowski i Piotrek Zieliński zagrali dobre zawody. Jak patrzę na mistrzostwa, to niestety pewnego poziomu jako drużyna nie jesteśmy w stanie przeskoczyć.
Polacy zazwyczaj przegrywają w romantycznym stylu. Jak przegrane zmienić w zwycięstwa? Nie uważa Pan, że to też kwestia mentalności?
Owszem. Mentalność to jedno. Druga strona medalu jest taka, że jeśli spojrzymy na historię, tak od końca drugiej wojny światowej, to tylko w latach 70. czy 80. mieliśmy zespół, którego wszyscy piłkarze byli doskonale znani i doceniani na świecie. Poza tym czasem mieliśmy indywidualne jednostki jak Boniek czy Lewandowski. Ja uważam, że podstawa to szkolenie. Popatrzmy na Belgię. Boniek strzelał im hat-tricka, później Matusiak z Widzewa robił z nimi, kolokwialnie mówiąc, co chciał. Belgowie zobaczyli francuskie szkółki piłkarskie i ten model szkoleniowy wcielili u siebie. Dziś praktycznie w każdym kraju grają belgijscy zawodnicy. Dziwię się, że my tego systemu nie wcielimy w życie. Moi synowie również grają w piłkę. U nas nawet w małych klubach jest przekonanie i „ciśnienie”, że mecz trzeba wygrać. Nie tędy droga. W Belgii, Holandii, Hiszpanii mówi się młodym zawodnikom: „baw się, kreuj sytuację, pokaż się”. Nieważne, czy na końcu będzie 2:13 czy 1:5. U nas wszystko kreuje wynik. Wygrana, obojętnie w jakim stylu. Nie musi być techniczna, może być siłowa, byleby była. Nie potrafimy uczyć, że sport to zabawa.
To chyba nie dotyczy tylko polskiej piłki nożnej. Innych dyscyplin również – ciśnienie na wynik jest coraz większe…
Oczywiście. Teraz sukcesy mają tenisiści – Hubert Hurkacz czy Iga Światek. Wszystko fajnie, ale prawda jest też taka że te sukcesy to inny system. Odpowiedni dobór ludzi, kwestii treningowych, a nie narzucone z góry systemy do wykonania. Sukces indywidualny jest bardzo fajny i zawsze cieszy, ale według mnie powinien ciągnąć daną dyscyplinę do góry. Tu świetnym przykładem jest dla mnie Adam Małysz. Adam jak skakał, wprowadził euforię. Jednak wtedy ktoś pomyślał i wprowadził odpowiedni system treningów czy naboru. Parę lat było cicho, wszyscy mówili, że po Adamie nie będzie nikogo. Proszę zobaczyć, Adam skończył karierę i mamy następnych doskonałych skoczków narciarskich. Pokazuje to, że można, tylko trzeba chcieć i znaleźć sposób.
Co ma wspólnego muzyk z żużlowcem?
Na pewno jedną rzecz, wiele czasu spędzamy poza domem. Na pewno też wywołujemy u odbiorców określone emocje. Najważniejsze jest to, że aby był sukces, to naprawdę trzeba bardzo wielu wyrzeczeń i ciężkiej pracy, aby coś fajnego osiągnąć. Kiedyś był jakiś mecz, chyba Liverpool z Realem i przed nim zapytałem Kubę Błaszczykowskiego, jak ten Klopp ustawi zespół. Kuba odpowiedział: „jak to jak?”. Tak jak zwykle. Wyżyłuje chłopaków do ostatniego gwizdka. Także to pokazuje, jak katorżniczą pracę wykonują choćby piłkarze. Wszystko inaczej wygląda z zewnątrz, jak ktoś odnosi sukces, a inaczej z perspektywy tego, który go odnosi.
Nie denerwuje Pana ostatnio sport ze względu na pandemię? Kibice na stadiony wrócili, a fani na koncerty wracają bardzo, ale to bardzo powoli.
Ja o tym mówiłem ostatnio dla jakieś telewizji. Nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego fani Roberta Lewandowskiego są mniej narażeni na pandemię, aniżeli fani Lady Pank? Na koncert może przyjść 250 osób, a na Roberta parę tysięcy. My jako muzycy jako jedni z pierwszych straciliśmy pracę i jako jedni z ostatnich ją odzyskujemy. Zobaczymy na jak długo.
W rozmowie z Panem nie może zabraknąć wątków muzycznych, mało znanych czytelnikom. Słyszałem, że kiedyś mieliście grać z Madonną.
Rzeczywiście, tak miało być. W latach 80. zagraliśmy koncert w Los Angeles. Był na nim jeden Polak, którym był Wojciech Mann. Trzeba zaznaczyć, że Madonna jeszcze nie była tak znana, jak obecnie. Zaproponowano nam, abyśmy zagrali jako support, ale z różnych względów nie podjęliśmy wyzwania. Z drugiej strony – nasz ówczesny amerykański menadżer stwierdził, że Lady Pank to zbyt poważna kapela, aby grać jako support przed Madonną, która wtedy nie była jakoś bardzo znana.
Ówczesny członek zespołu, Paweł Mścisławski, miał z kolei grać u samego Jona Bon Joviego.
Z Pawłem to była inna historia. On został z naszym perkusistą, Jackiem Golą, w Stanach Zjednoczonych. To był koniec lat 80. ubiegłego wieku. Paweł szukał możliwości grania i dowiedział się o castingu do Bon Jovi. Stwierdzili, że są najlepszą sekcją rytmiczną ze wschodu Europy, do tego są przystojniejsi i idą na casting wygryźć tych chłopaków z Bon Jovi. Ostatecznie chyba nie do końca wszystko poszło po ich myśli (śmiech). Zaznaczam, że nie znam tu stuprocentowo wszystkich faktów, ale mniej więcej jakoś tak to było.
Ostatnie pytanie z kategorii „czytelniku, tego o Lady Pank nie wiedziałeś”. Grafik, który projektował Waszą płytę LP3 antycypował – na jej okładce widnieje chłopiec ze ściągniętymi spodniami. Płyta wyszła parę miesięcy przed incydentem na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, 1 czerwca 1986 roku…
Tę okładkę zaprojektował Paweł Mścisławski i projektując ją kompletnie nie miał pojęcia, co się wydarzy za parę miesięcy na stadionie we Wrocławiu. On projekt graficzny płyty złożył chyba w marcu, o ile pamiętam. Można przewidzieć faktycznie, że przewidział przyszłość (śmiech).
Ile lat Lady Pank będzie grało na muzycznych scenach?
Teraz wyszła płyta na nasze 40-lecie. Ludzie nas lubią, my to kochamy, dobrze się ze sobą czujemy, więc dopóki nam zdrowie pozwoli, zamierzamy być obecni na scenie muzycznej.
Zaczęliśmy od żużla i nim skończymy. Tegoroczny mistrz świata na żużlu to…
Ja życzę kolejnego, trzeciego tytułu Bartkowi Zmarzlikowi oczywiście i oby to moje życzenie się spełniło.
Dziękuje za rozmowę.
Dziękuje również i pozdrawiam wszystkich kibiców żużla i nie tylko.
Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA
Takie coś to tylko Trojanowska mogla wymyśleć…
Masakra. Panasewicz nie zaprzecza że jest laikiem żużlowym, ale z wywiadu wynika, że nie ma kompletnie pojęcia o tym sporcie i laik to bardzo łagodne określenie!
W niedzielę oglądałem magazyn Ekstraligi i był wywiad z aktorem Tomaszem Ziętkiem, odtwórcą głównej roli w filmie „Żużel” który nareszcie trafi na ekrany po trzech latach montażu!
Pytanie do TZ:
Jak można zagrać główna rolę w filmie o sporcie o którym nie ma się zielonego pojęcia?
Wypowiedzi pana Ziętka były tak ubogie w jakąkolwiek treść, że obawiam się o jakość filmu. Prawdopodobnie będzie to totalny miłosny gniot bez fabuły a tylko tytuł „Żużel” w dzień premiery przyciągnie publiczność.
Piosenka Lady Pank (muzyka na której się wychowałem), nie wpłynie dodatnio, bo już nikt młodszy tego nie słucha.
Coś mi się wydaje, że będzie klapa i antyreklama speedwaya!
Żużel. Wojdyło kierował się dwiema sprawami. „Postawiłem na płynność finansową. Orzeł jest wypłacalny”
Żużel. Piękny gest Macieja Janowskiego. Lider Sparty odwiedził chore dzieci
Żużel. Szczere wyznanie juniora Włókniarza. Oficjalnie zakończył karierę!
Żużel. Rozpoczynamy „Żużlową Paczkę 2024”. Wylicytujcie plastrony, możliwość udziału w treningach żużlowych i wiele więcej!
Żużel. Mikołaje na motorach w Gdańsku! Wśród nich młody zawodnik Wybrzeża
Żużel. Vaculik mówi o sytuacji Stali. Chce dalej jeździć w Gorzowie!